Patryk Małecki w Pogoni Szczecin. Już oficjalnie i ostatecznie. Niektórzy piszą, że hit transferowy, a nam jak na złość wydaje się na odwrót: że kit. Nie transferowy, tylko kit Małeckiego. Przy okazji świetna nauczka – dla niego, dla wielu jemu podobnych i trochę też dla kibiców, którym nie wiedzieć czemu wszelkiej maści kity ciągle bardzo imponują. Chwytają je jak pelikany. Sami aż nadstawiają uszu, żeby tylko usłyszeć jak mocno piłkarz się z nimi utożsamia, jak bardzo chce w ich klubie skończyć karierę i jak nie wyobraża sobie życia poza nim. Małecki latami, z przerwą na średnio udane kopanie piłki, zajmował się wciskaniem kitu.
Pewnie nie z cynizmu, tylko z niedojrzałości, ale jednak.
Chwilami sam pewnie chciał w niego wierzyć, ale na koniec okazało się, że życie jednak nie jest tak proste, jak mu się wydaje i potrafi zweryfikować każde jego słowo, jedno po drugim. Nagle wyszło, że trzeba na to życie jeszcze samemu zarobić. Wisła Kraków dziwnym trafem nie jest zainteresowana, by dłużej do niego dokładać, a sam Patryk wobec tego… wcale nie ma zamiaru kończyć kariery. Mimo że gdyby wsłuchać się w to, co nieraz opowiadał, można by się było nawet tego spodziewać.
Patryczek zawsze lubił zgrywać kozaka…
Kiedy szło mu na boisku, wtedy to już szczególnie chciał wszystkim naokoło pokazać, że Wisła to on, a on to Wisła. Wiele razy powtarzał, jakie to przyjemne uczucie, gdy wszyscy na trybunach życzą mu źle, a on może ich uciszyć trafiając do siatki. „Wiedzą, że kocham Wisłę, zawsze się z nią identyfikuję. To ich drażni, ale to nie moja sprawa” – tak mówił, kiedy jeszcze piłka go w miarę słuchała. Nie wyobrażał sobie gry w jakimkolwiek polskim klubie poza Wisłą i pewnie nigdy nawet nie brał pod uwagę, że będzie do takiego ruchu zmuszony. No, w ostateczności mógłby pójść do którejś ze „zgód” Wisły albo do Sosnowca, gdzie pomogli mu stać się piłkarzem. Ale generalnie – wierność aż po grób. Za tę wierność (wtedy niezweryfikowaną), za darcie ryja na sektorze, za bratanie się ponad miarę z kibicami, był w pewnych kręgach uwielbiany. Kiedy inni piłkarze starali się zyskać szacunek fanów grą, on obrał inną drogą, na skróty. Złaknieni tanich pochlebstw kibice kupili to w stu procentach.
Pierwszy z brzegu wywiad Małeckiego, dla Stowarzyszenia Kibiców Wisły Kraków z 22 lutego 2012:
Miałem już kilka telefonów z drużyn Ekstraklasy, które chciały mnie pozyskać, ale powiedziałem, że w Polsce chcę być znany tylko z występów w Wiśle Kraków. Moje miejsce jest tutaj.
Dwa dni później, w związku z kolejną aferą wokół Patryka, na łamach Super Expressu odezwała się nawet jego matka, zwracając się do dziennikarza w równie podniosłym tonie: – Niech pan przyjedzie do Suwałk i zobaczy nasz dom: jest pomalowany w barwy klubu! Dla niego Wisła jest wszystkim. Może przesadzę, ale prędzej wyrzekłby się mnie niż gry dla „Białej Gwiazdy”!
Dalej Gazeta Wyborcza. Sierpień 2013. Małecki mówi:
Mimo że pochodzę z Suwałk, nie wyobrażam sobie życia poza Krakowem. To moje miejsce, a Wisła to mój klub. Kiedy grałem w Turcji, kilka razy dziennie wchodziłem na jej stronę. Nie wyobrażam sobie też, bym po zakończeniu kariery nie chodził na jej mecze
Powiedzmy sobie wprost: Patryk Małecki miesiącami wygadywał puste hasła dla idiotów, którzy chcą ich słuchać. Hasła o dozgonnej wierności, przywiązaniu do klubu, o Wiśle aż po grób i tak dalej. Wygadywał, wygadywał, aż w końcu sam padł ofiarą tego mielenia jęzorem. Bo kariera piłkarza pięknie te wszystkie zapewnienia weryfikuje, brutalnie rozlicza z każdego z osobna.
Małecki całą swoją popularność w Krakowie zbudował na silnej identyfikacji z klubem i jego barwami. Właśnie na tym. Przecież nie na formie i strzelonych golach, tylko na całowaniu białej gwiazdy, wdrapywaniu na gniazdo trybuny i prowadzeniu dopingu. Na koniec, kiedy po równi pochyłej stoczył się w sportową przeciętność, okazało się, że już żadnej identyfikacji nie ma. Jest tylko populizm.
Teraz Patryk Małecki, jak przystało na profesjonalistę, na każdym treningu będzie umierał za Pogoń.
Fot. FotoPyK
