Według badań UEFA, 63 proc. klubów traci pieniądze, czego efektem stało się choćby wprowadzenie Finansowego Fair Play. Również FIFPro, międzynarodowa organizacja piłkarzy skupiająca 70.000 członków, zamierza procesować się o zmiany na rynku transferowym. W tym momencie, według nich, jest on krzywdzący, stawiający zawodników w gorszej sytuacji niż pracowników zatrudnionych w innych zawodach. Gdy do tego doliczymy, jak wielkie pieniądze obecnie wypływają z futbolu (transfer Neymara: z 57 milionów euro zapłaconych przez Barcę tylko 17 trafiło do Santosu), trudno nie zgodzić się z opinią Philipa Piata, prezydenta FIFPro: – System transferowy jest złamany. Psuje futbol. Stworzył ekonomiczną spiralę, która cały czas się nakręca i jeśli nic nie zrobimy, w końcu eksploduje. Na obecnej sytuacji zyskuje wyłącznie jeden procent najbogatszych klubów oraz agenci. Nikt więcej.
Bez względu na to jaką propagandę sukcesu uprawia UEFA, Finansowe Fair Play (a raczej: Fail Play) póki co musi być określone jako kompletne fiasko. Jakie kluby zostały ukarane za mijający rok? Czy są to Man City, Monaco i PSG, które wydały łącznie ponad 400 milionów euro na transfery? A w przypadku klubu z Monte Carlo mówiło się, że ich przychody choćby z biletów za poprzedni sezon nie przekroczyły nawet miliona euro? Nie, nie znajdziemy tam potentatów, którzy na zdrowy rozum powinni się tam znaleźć, ale po łapach dostało Skonto Ryga, Hajduk Split czy też Astra Ploiesti. Sama zasada, że wydajesz tylko tyle, ile zarabiasz, wygląda rozsądnie na papierze. Ale w ostateczności w żaden sposób nie przyczyni się do wyrównywania szans. W związku z nią na najlepszych piłkarzy będzie stać tylko najmajętniejsze kluby, mniejsi będą mieli jeszcze bardziej związane ręce, czyli: bogaci staną się bogatsi, biedni – biedniejsi. Jedyny pozytyw FFP: UEFA przynajmniej zauważyła, że coś trzeba zrobić, bo obecny model może doprowadzić do katastrofy.
– Notujemy rekordowe ilości przychodów z biletów, praw telewizyjnych i od sponsorów. Futbol jest najpopularniejszą dyscypliną na świecie i z roku na rok coraz bardziej rośnie w siłę. A potem patrzysz na ekonomię piłki i widzisz, że większość klubów stąpa po cienkim lodzie, a cały system jest na granicy krachu – zauważa Bobby Barnes z FIFPro. – 63 proc. klubów ma problemy z dopięciem budżetu, żaden sektor nie może być uznany za zdrowy przy tak druzgocących wynikach. W konsekwencji tysiące piłkarzy nie otrzymuje na czas swoich wypłat, niektórzy nie dostają ich wcale. Pamiętajmy, że tacy gracze są łatwym celem dla osób, które szukają zarobku poprzez kupowanie meczów, kombinacje bukmacherskie, a więc to tylko zwiększa ryzyko korupcyjnych skandali z ustawianiem meczów – przekonuje.
Ale troska o kondycję całej piłki oczywiście nie jest celem nadrzędnym dla unii piłkarzy. W tym wypadku na pierwszym planie są ich prawa pracownicze. Przypomnijmy, że jeszcze nie dalej jak dwadzieścia lat temu piłkarz nawet po wypełnieniu kontraktu był cały czas na łasce klubu, dopiero sprawa Bosmana rozwiązała ten problem. Ale choć tamte „łańcuchy” zostały zrzucone, tak nie znaczy, że wcale już żadnych nie ma. Od 1995 roku, a więc wprowadzenia prawa Bosmana, rynek transferowy rozrósł się – jak się wylicza – z wartości szacowanej na 400 milionów euro do ponad trzech miliardów. To wzrost o 733 procent. Liczb umów? Z 5.735 do 18.037. Jednak według badań FIFPro, łamane są prawa aż 40 proc. ich członków. Organizacja nie żartuje, zamierza iść z żądaniami do europejskich sądów najwyższej instancji jak i również organizacji praw człowieka. Według nich, zmiana pracodawcy jest w tym momencie o wiele za trudna dla graczy i zbyt zależna od klubu, a nie od pracownika.
Piłkarze nie są jednak sami – konieczność zmiany na rynku transferowym zauważa nie tylko UEFA, ale nawet Komisja Europejska. Dla nich już teraz europejski futbol ma znamiona zamkniętej ligi, bo na szczytach cały czas są tylko i wyłącznie te same zespoły. Dlatego ich priorytetami są próby wyrównania szans, a także zatrzymanie rosnących coraz wyżej wydatków klubowych. Ich propozycje:
– Sumy transferowe na poziomie 70 proc. wartości reszty kontraktu zawodnika;
– Wszyscy piłkarze dostają klauzulę odstępności na tym poziomie, czyli klub musi się wówczas zgodzić;
– „Luxury Tax”, czyli podatek od luksusu. Gdy ktoś przekracza z góry ustalone bariery płacowe, wówczas dostaje karę, a kwota z niej wędruje do podziału dla słabszych klubów ze stawki;
– Lepsza transparentność przy transferach;
– Ścisły limit piłkarzy w klubie;
Widać tutaj sporo elementów z zawodowych lig Ameryki Północnej. W NBA, NFL czy też MLB nie ma tradycyjnych zakupów, a ligi działają, i to całkiem nieźle. Kluby nie wydają wielkich budżetów na wykupienie zawodnika, a wymieniają się nimi. Do tego ligi mają z góry ustalone budżety, co sprzyja wyrównywaniu szans, podobnie wprowadzony jest też „luxury tax”. Limit graczy w klubie sprawia, że zły zakup będzie pozostawiał znacznie większy smród, taki zawodnik bowiem zajmuje miejsce w składzie. Przy następnym zakupie obejrzą każde euro dwukrotnie.
Nie da się ukryć, że w tym momencie nie ma gotowego rozwiązania, złotego środka. Łatwo możemy wszystkie powyższe propozycje kontrować. Przykładowo: jak będzie się mieć limit wysokości kontraktu w Serie A, La Liga, Premiership, a na przykład Ekstraklasy? W Ameryce Północnej jest jedna silna liga w danej dyscyplinie, takie rozwiązanie ma więc sens, na Starym Kontynencie o wiele trudniej byłoby to rozwikłać. Z drugiej strony, prawdą niezaprzeczalną jest, że system transferowy w obecnym kształcie okazuje się przegniły. Ma niezdrowe fundamenty, a kluby zadłużają się na potęgę, bo to wymusza rozdmuchany do granic możliwości finansowych rynek.