Europa kontra Ameryka Południowa. Piłkarska wojna międzykontynentalna

redakcja

Autor:redakcja

06 grudnia 2013, 11:08 • 5 min czytania

W futbolu klubowym wskazanie najbardziej zaciekłych rywalizacji to łatwizna. Barca – Real, Inter – Milan, Man Utd – Liverpool, Boca – River. Każde z tych starć ma dziesiątki podtekstów, w rezultacie których na meczach co chwilę trzeszczą kości, a kibice szykują się do świętej wojny już na tygodnie przed pierwszym gwizdkiem. Co jednak z piłką reprezentacyjną? Czy najgorętszej atmosfery zasmakujemy podczas pojedynków Brazylii i Argentyny, dwóch gigantów futbolu, ale też sąsiadów dzielących ze sobą ponad tysiąc kilometrów wspólnej granicy? A może Anglia – Niemcy, a więc mecze zabarwione historią wojenną? Derby półwyspu Iberyjskiego, czy też hipsterski wybór, USA – Meksyk? Zapomnijcie. Gdy przychodzi czas mistrzostw świata, nie ma ostrzejszej rywalizacji niż Europa – Ameryka Południowa.
Duma południowców dawno nie była tak bardzo podrażniona. Dwa poprzednie turnieje to wstyd i rozpacz, w Niemczech przecież już półfinały okazały wewnętrzną sprawą Europejczyków. W RPA Brazylijczycy znowu odpadli w ćwierćfinale, a Argentyńczycy zostali zdeklasowani przez Niemców laniem stulecia. Przebił się jedynie Urugwaj, ale z wielkim trudem przechodząc Ghanę, a w finałowej czwórce będąc kopciuszkiem. Do tego dochodzą animozje organizacyjne, bowiem ostatni turniej w Ameryce Południowej organizowano dobrze ponad trzy dekady temu, w 1978 roku. Dla wielu Latynosów fakt, że tak uznany dla futbolu kontynent musiał czekać na swoją szansę tyle lat, to kolejny bolesny policzek.

Europa kontra Ameryka Południowa. Piłkarska wojna międzykontynentalna
Reklama

A przecież od zarania turnieju pomiędzy reprezentantami najsilniejszych piłkarsko regionów iskrzyło. Czasem taka iskra doprowadzała do pożaru, jak choćby w 1938, gdy Argentyna i Urugwaj zbojkotowały mistrzostwa we Francji, bowiem drugi raz z rzędu finały odbywały się w Europie. W Argentynie ta decyzja nie została przyjęta lekko, doszło do zamieszek na ulicach, bo jedyne co pozostało fanom „Albicelestes”, to oglądanie Brazylijczyków. Ci natomiast nieustannie mieli pretensje o zbyt łagodne sędziowanie. Rywale mieli w równym stopniu mierzyć w połamanie ich kości, co w bramkę. Europejczycy z kolei wyśmiewali Leonidasa, który jak głosi legenda chciał zagrać w Strasburgu boso, i dopiero sędzia nakazał mu założyć buty. Ostatecznie „Canarinhos” odpadli z Włochami, po jednym z najbrutalniejszych spotkań w historii mistrzostw. Podobno Giuseppe Meazza, strzelając decydującą bramkę z karnego, koszulkę i spodenki miał już podarte na strzępy.

Czas leczy rany, wygładza konflikty, daje inną perspektywę. Ale nie w tym przypadku. Po wojnie dochodziło do zarówno mniejszych incydentów, jak i poważnych konfliktów. W 1966 Helmut Haller całą noc sikał krwią po tym, jak obrońca z Urugwaju umyślnie spróbował pozbawić Niemca zdolności prokreacji. Gdy Chile organizowało turniej, został on niemal wybłagany. – Dajcie nam mistrzostwa, bo nie mamy już nic! – desperacko argumentował Carlos Dittborn, szef tamtejszej federacji. Chile było wówczas przeorane trzęsieniami ziemi i mundial jawił się m jako szansa na zastrzyk pieniędzy, a także częściowa przynajmniej odbudowa zrujnowanej gospodarki. Ale Europejczycy nie podzielali tego entuzjazmu. Niemiłosiernie krytykowali warunki, w jakich przyszło im mieszkać, trenować, grać. Gdy doszło do „Bitwy o Santiago”, a więc starcia pomiędzy Włochami i Chile, dziennikarze włoscy po meczu w proteście położyli się na murawie i nie chcieli zejść. Mecz zakończył się dwoma czerwonymi kartkami, jednym rozbitym nosem, i dziesiątkami pretensji o sędziowanie.

Reklama

W 1966 kilka drużyn z Ameryki Południowej groziło wycofaniem się, wietrząc wymierzony w nich spisek sędziowski. Na obietnicach nie skończyło się podczas mundialu w Brazylii, gdzie z różnych względów nie pojawiły się reprezentacje Szkocji, Francji i Czechosłowacji. Podczas turnieju w 1978, generał wojskowej junty Jorge Videla miał wywierać ogromną presję na zawodnikach i sędziach, byleby tylko gospodarze mieli z górki. Giovanni Trapattoni po latach z goryczą opowiadał, że jego zdaniem tamta Argentyna bez „pomocy” generała nie wyszłaby nawet z pierwszej rundy. „Albicelestes” w 1958 boleśnie przekonali się również, jak nieprzyjemna w skutkach pozaboiskowych może być porażka z Europejczykami. W Szwecji odpadli bowiem z Czechosłowacją, a po powrocie zdegustowani kibice witali ich kubłami śmieci, opróżnianymi wprost na zawodników.

Poza boiskowymi konfliktami istnieje też fundamentalna różnica w stylach i zasadach, jakim hołduje się na obu kontynentach. To nie relikt przeszłości, wystarczy włączyć dowolny mecz ligi argentyńskiej lub brazylijskiej, by na własne oczy przekonać się, że tamtejszy futbol to jakby inna, siostrzana dyscyplina. Wolniejsza o dwa tempa, luźniejsza w tyłach, ale bardziej fantazyjna i techniczna. Klincz żelaznej taktyki z kreatywnością i niekonwencjonalnością trwa od dekad. W 1970, gdy Brazylia rozbiła stawianych za wzór organizacji gry Włochów, pisano, że „to porażka wszystkie, co złe w futbolu”. Oczywiście, ta rywalizacja ma też swoje płaszczyzny ekonomiczne, gdzie południowcy z zazdrością przez lata mogli patrzeć na europejczyków, przetrzebiających rokrocznie ich ligi z największych gwiazd.

W przyszłym roku po raz kolejny oba kontynenty wejdą do ringu. Jak zawsze Europa ma przewagę liczebną, ale tym razem może to mieć minimalne znaczenie. Które drużyny wymienia się przecież w roli największych faworytów? Brazylię, Argentynę, Hiszpanię, Niemców. Na starcie remis, po dwie gwiazdorskie ekipy w obu stajniach. Wśród czarnych koni niemal równie wysoko ceni się Portugalię, Holandię i Kolumbię, mającą złotą generację piłkarzy, czy też Chile, o którego jakości przekonali się ostatnio Anglicy na Wembley. Południowcy marzą, by tak jak ostatnio, gdy finał rozgrywano na Maracanie, był on ich wewnętrzną sprawą. Po dwóch przegranych sromotnie mundialach potrzebują wielkiego sukcesu, by się odgryźć, przywrócić rywalizacji balans. Jeśli natomiast u siebie polegną z kretesem, pozwolą Europejczykom na skalp, będzie to smakowało jak wcieranie soli w dawno otwarte rany.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama