Grzegorz Waranecki: – Nikt o zdrowych zmysłach, by się nie podjął. A ja wierzę!

redakcja

Autor:redakcja

05 grudnia 2013, 21:05 • 5 min czytania

– Jeżeli kartą bez limitów wydawało się na bankiety jednego z prezesów – już nie będę wymieniał nazwiska – po dwieście, trzysta tysięcy złotych… Jeżeli płaciło się 40 tysięcy miesięcznie agencji PR z Warszawy, która potem wysyłała komornika, a on blokował w klubie komputery… Przecież to jest absurd. Science-fiction – mówi Grzegorz Waranecki w rozmowie z Weszło. فódzki biznesmen po wtorkowej porażce Widzewa z Górnikiem Zabrze wywołał burzę, proponując Sylwestrowi Cackowi przejęcie klubu z 20-milionowym długiem za złotówkę.
Otrzymał pan jakąkolwiek odpowiedź na tę ofertę, której termin minął wczoraj? Był jakiś kontakt?
To nie jest termin, tylko ratowanie Widzewa. Kontaktu nie było żadnego, więc czekamy. Wielu przyjaciół, ale tych poważnych, dzwoni do mnie i mówi, że będą mnie wspierali, że pomogą, że dopiero wtedy wejdą do klubu. Co ja mogę więcej zrobić?

Grzegorz Waranecki: – Nikt o zdrowych zmysłach, by się nie podjął. A ja wierzę!
Reklama

I ta oferta wciąż aktualna?
Tak, bo musimy ratować klub z historią. Może jestem oszołomem, jak napisaliście, czy wariatem-pasjonatą, ale powiedzmy sobie wprost: po spadku nas nie ma. Pamiętajmy o tym.

To był dobry moment, te dwie kolejki przed zimową przerwą? Nie lepiej było jeszcze chwilę poczekać?
Ale ja to zrobiłem za późno! Zdecydowanie za późno. Poklepywałem po plecach, siedziałem cicho, nie usłyszałem nawet słowa „dziękuję” za Visnakovsa. A sam pan wie, kto opowiadał w mediach, że „zrobiliśmy” i „dobrze to rozegraliśmy ten transfer”. Przecież ja sam wszystko załatwiłem. I, niestety, pokazałem innym zainteresowanym takimi akcjami, że nie warto się wychylać.

Reklama

Pan początkowo w temacie Visnakovsa starał się gryźć w język, potem przyznał, że irytujący był ten brak dobrego słowa od Sylwestra Cacka. Widać, że nie ma między wami chemii. Ciężko mi sobie wyobrazić, że wspólnie siadacie do stołu.
Nie, dlaczego? Jeżeli będzie to dla dobra Widzewa, to ja usiądę o każdej porze. Nie ma żadnego konfliktu, nie o to chodzi. Ale każdy się teraz śmieje, że jak będzie nowy sponsor, to wszyscy będziemy sobie jaja pokazywali… Ł»eby była jasność – ja to robię dla dobra klubu, nie dla kasy. W domu i tak mam przerąbane, żona mnie opierdziela codziennie, ale jeśli będzie jakakolwiek szansa, by uratować Widzew, to ja z niej skorzystam. Nawet, jeśli mam być wariatem. Cezary Baryka w „Przedwiośniu” też taki był. Mit szklanych domów.

Obiło się panu o uszy hasło – pięć milionów złotych, których miałby chcieć Cacek?
Tak.

To dużo? Bardzo dużo?
Bardzo dużo. Jeżeli kartą bez limitów wydawało się na bankiety jednego z prezesów – już nie będę wymieniał nazwiska – po dwieście, trzysta tysięcy złotych… Jeżeli płaciło się 40 tysięcy miesięcznie agencji PR z Warszawy, która potem wysyłała komornika, a on blokował w klubie komputery… Przecież to jest absurd. Science-fiction. A wie pan, co Widzew łączy z festiwalem Czterech Kultur?

Delikatnie mówiąc, niewiele.
No a ten festiwal kosztował pana Cacka bardzo dużo pieniędzy.

Pan chyba też ma teraz świadomość, że jak nie pomoże Waranecki, to chyba nie pomoże już nikt…
Bo tylko ja jestem takim oszołomem. Dobrze mnie nazwaliście, w tym momencie popieram. Tylko ja jestem w stanie podjąć rękawicę i uratować ten klub. Nikt inny o zdrowych zmysłach, by się tego nie podjął. A ja wierzę i wiem, że potrafię. Będę miał za sobą ludzi-pasjonatów, którzy mają kasę i chcą pomóc.

Przeczytałem na pana profilu „Proszę o pełny stadion dla mnie, nie dla Cacka”. Przeciąga pan kibiców na swoją stronę?
ٹle pan zrozumiał. Jak Włodek Puchalski odchodził z Widzewa, to na mecze przychodziło siedem, osiem tysięcy, a na Legię i ŁKS był nadkomplet. A ile kibiców pojawi się dziś? Cztery tysiące?

Wpisami na Facebooku rozpętał pan burzę…
I po chwili musiałem wyłączyć telefon. Wszyscy dzwonili.

Bierze pan pod uwagę, że nic się nie zmieni? Ł»e ta oferta przejdzie bez echa?
Jeśli właściciel chce wyciągnąć pieniądze i uciec, to przejdzie ona bez echa. Jeśli nie będzie chciał uciekać, a na dobru Widzewa zależy mu tak, jak opowiada – że serce w to włożył, że chce pomóc – to usiądzie do rozmów. Może faktycznie moja oferta nie powinna być złożona przez Facebooka, tutaj się z wami zgadzam.

Te emocje, ambicje i wielkie chęci pomocy wszyscy odbierają na plus. Część jednak pyta, czy Waranecki ma takie pieniądze, by prowadzić klub?
Nie mam. I tego nie ukrywam. Ale mam za sobą poważne firmy i poważnych ludzi, którzy choćby chcieli sfinansować kontrakt trenera Michniewicza. Gdybym wcześniej nie wybadał sprawy, gdybym nie był przekonany, to nie rzucałbym się na głęboką wodę, skoro nie umiem pływać. Mówiłem to już wcześniej: gdybym miał ratować klub, to nie sadzałbym na stanowisku prezesa człowieka od biżuterii. Ale kogoś, kto się na tym zna. Widzew to nie zabawka.

Dał pan jasno do zrozumienia, że ludzie, którzy są na górze klubu, nie mają pojęcia, czym się zajmują. I trudno z tym się nie zgodzić.
Powiedziałem prawdę. Dlatego godzę się na wszelką krytykę, biorę wszystko na klatę, o ile da się uratować w tej chwili Widzew. Jeśli nie jest za późno… My jak spadniemy, to nas nie ma. Zaczynamy od B klasy. Ale Widzew ma kibiców, jakich życzyłby sobie każdy klub w Polsce. Nie mówię o małolatach, jakichś nabojkach, a o ludziach w moim wieku. Takich, którzy tym wszystkim żyją.

I to jest jeszcze moment, kiedy warto uderzyć pięścią w stół?
Zdecydowanie. I tak się zastanawiam, że teraz może dostanę od Cacka zakaz stadionowy Jedno zagwarantować mogę: ja zrobię wszystko, aby uratować ten klub.

Rozmawiał PIOTR TOMASIK


Fot.Facebook

Najnowsze

Anglia

Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie

Maciej Piętak
0
Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama