Szarlatan czy mag? Genialny taktyk, a może nieefektywny partacz? Na powyższe pytania uzyskasz odmienne odpowiedzi zależnie od tego, czy spytasz pod Estadio do Dragao, czy też pod Stamford Bridge. Napotkani w okolicach White Hart Lane wciąż ważą swój osąd, biorą pod lupę argumenty, grzebią w detalach. Coś trzeba jednak w końcu postanowić. Dać Villasowi-Boasowi votum zaufania albo odprawę.
Konflikt z prasą
Trenerzy prawie nigdy nie idą ręka w rękę z prasą. Wzajemne utarczki, prztyczki w nos, a nawet kopniaki są naturalną koleją rzeczy. Ale Villas-Boas w ostatnich tygodniach otworzył front, prowadzi wojnę totalną, o rzadko spotykanych w tym światku rozmiarach. Problem w tym, czy nie jest to czasem pójście z szablą na czołgi.
Portugalczyk od dawna we wszelkich wywiadach opowiadał, że krytyka po nim spływa. Nic nie jest w stanie nim zachwiać, bo on wie, co ma robić. Tę teorię zburzył jednak dwudziestokilkuletni norweski fryzjer, który podczas meczu Tromso – Tottenham kilkakrotnie zanucił w kierunku Villasa Boasa śpiewne „Rano zostaniesz zwolniony, rano zostaniesz zwolniony”. Trenera Spurs tak bardzo nie ruszyły słowa przypadkowego kibica przeciwnej drużyny, że aż zgłosił sprawę do UEFA, a jej przedstawiciele wyprosili Norwega ze stadionu. Imponująca siła spokoju i opanowania. Skała nie człowiek.
Ale to nic w porównaniu z cyrkiem, który ostatnio odbył się na jednej z konferencji prasowych. Villas-Boas strzelał do konkretnych dziennikarzy, zarzucając im brak profesjonalizmu, krytykanctwo, nie docenianie jego wysiłków, a nawet nieuczciwość. Wśród wypowiedzi znajdziemy nawet jedną zupełnie kabaretową. Portugalczyk węszył… spisek medialny na niego i Tottenham. Sam Allardyce przekonywał w angielskiej prasie, że konflikt z dziennikarzami to strategiczny błąd młodszego kolegi: – Musisz przyjąć krytykę na szczękę. Zarówno on, jak i jego piłkarze, powinni przemawiać przede wszystkim na boisku. Myślę, że pokazał tym nieco niedojrzałości. Krytyka może czasem ci zaleźć za skórę, ale musisz to ograniczyć, wykluczyć, bo przeszkodzi ci w dążeniu do zwycięstw – komentował ostatnie wydarzenia doświadczony trener, który w powszechnej opinii skompromitował się też zaklinaniem rzeczywistości, czyli opowiadaniem o jesiennych sukcesach Spurs. – Jesteśmy prawie w półfinale Pucharu Ligi, znaleźliśmy się też wśród 32 najlepszych drużyn Europa League – kogo na White Hart Lane chce tym zadowolić?
Z drugiej strony prawdą jest, że dziennikarze zachowali się skandalicznie, przekręcając w żenujący sposób jego słowa. Jeden z dzienników zacytował wypowiedź Villasa-Boasa, wedle której miałby on zwalać winę za słabą formę Tottenhamu na piłkarzy. Tymczasem była to bzdura, Portugalczyk mówił wówczas o odpowiedzialności wszystkich w klubie, również swojej. Wiadomo więc, że mogą puścić nerwy, gdy czyjeś kłamstwa rozbijają ci szatnię, a zgiełk medialny tylko wzmaga się wokół ciebie bez twojej winy. Czy miał w tej sytuacji prawo ostro się wypowiedzieć, czy też mimo wszystko lepszym rozwiązaniem byłoby zaciśnięcie języka za zębami? A przynajmniej wyprostowanie sprawy w bardziej subtelny sposób, bez rzucania się dziennikarzom do gardeł?
Transfery
Sprzedaliśmy Elvisa, kupiliśmy The Beatles. Tak kibice Tottenhamu obrazowo mówili o wymianie Bale`a na siedmiu innych graczy z wysokiej półki. Problem w tym jednak, że The Beatles z Tottenhamu to albo tylko zespół coverowy, albo mają bardzo rozstrojone gitary. Symbolem porażki fałszujący Lamela, czyli najdroższy transfer w historii klubu. Ł»eby zobaczyć jego dobry występ w barwach Spurs trzeba było się udać do Republiki Nadniestrza, bo fajnie zagrał wyłącznie w Tyraspolu. Problem w tym, że latem postawiono głównie na piłkarzy młodych, jeszcze nie mających uznanej marki, a jedynie potencjał. Kupowanie talentów to inwestowanie w projekt, w przyszłość. Jednocześnie wymaganie przy takiej polityce wyników od zaraz to absurd. Zdecydowanie za dużo transferów dokonanych latem było ryzykownych, jeśli już tej jesieni pojawia się presja wyniku, to część z nich była zwyczajnie błędem.
Ale Villas-Boas nie jest dyktatorem na White Hart Lane, przecież samodzielnie nie decydował o takich a nie innych zakupach. Na pewno miał w nich swój udział, ale wątpliwe, by to on podjął decyzję o postawieniu na praktycznie samych młokosów. Tylko szefostwo mogło wyznaczyć taki kierunek polityki personalnej. A teraz to Villasowi-Boasowi obrywa się, że w kilka miesięcy nie zgrał jeszcze zupełnie nowej kadrowo drużyny, w której wielu zawodników dopiero adaptuje się do angielskiej piłki. Ten zespół musi powstać od podstaw, bo stracił człowieka, który decydował o jego obliczu. Taki proces musi potrwać. Przypomnijmy, ile milionów euro wydało w pierwszym sezonie Man City, i jak średnie efekty wówczas otrzymali. Zajęło im cztery lata, by zdobyć mistrzostwo. W tak silnej lidze jak Premiership, błyskawiczny sukces po wymianie ważnych elementów zespołu to zadanie dla czarodzieja, nie trenera.
Wyniki
Najbardziej złośliwi ze złośliwych dziennikarzy angielskich przekonują, że Villas-Boas wozi się ciągle na jednym dobrym sezonie w Porto. W którym miał zespół tak mocny, że rozbicie ligi portugalskiej i Europa League było obowiązkiem, a nie wielkim sukcesem. Hulk, Falcao i inni, każdy z nas mógłby powtórzyć tamten wynik. Teraz z kolei pojawiają się zarzuty o styl, jakoby Portugalczyk zarżnął Spurs i zmienił jedną z najbardziej ekscytujących drużyn PL w jedną z najnudniejszych. Przypomina mu się też, że jego drużyny słabo wypadają w ważnych grach. Gdy prowadził Chelsea, zdobył ledwie 27% możliwych punktów podczas starć z klubami z czołówki. W Tottenhamie ta średnia wynosi 38%. Wisienką na torcie jest naturalnie ostatnia słaba forma zespołu, z 0:6 na Etihad jako elementem przelewającym czarę goryczy.
Ale czy ściągasz do klubu faceta, który właśnie zanotował tragiczny okres w Chelsea, licząc na błyskawiczne wyniki? Nie, kupujesz w ten sposób pomysł, projekt, potencjał. A w takim wypadku musisz dać człowiekowi czas, by spróbował go zrealizować. Poza tym umówmy się, w roku przebudowy, tuż po odejściu Bale`a, mistrzostwo było tylko fantazją najbardziej nieumiarkowanych w paleniu marihuany. Awans do Champions League to realny cel, i w tym momencie drużyna Villasa Boasa jest raptem trzy punkty w tabeli za pierwszą czwórką, a jeden punkt za City. Czy to tak tragiczny wynik? Pamiętajmy też, że Villas-Boas to tytan pracy, który potrafił nawet nocować w klubie, tak bardzo oddany jest sukcesom drużyny. Angielska prasa wyśmiewała się z jego noclegów na White Hart Lane, a przecież takie zachowanie zasługuje na szacunek. Kibice mogą powiedzieć mu, że zespół gra słabo, ale nigdy, że nie zależy mu na wynikach, że nie pracuje, że się obija.
Drużyna
Problemy z szatnią Chelsea miał podobno ogromne. Zupełnie nie potrafił zapanować nad silnymi osobowościami, które tam napotkał. Z prasy dochodziły przecieki, jakoby i w Spurs nie było najlepiej z atmosferą. To niczym nieudokumentowane pogłoski, ale no właśnie: jakoś jest wiele klubów, wokół których nie ma nawet takich pogłosek, a tutaj się pojawiały, co też o czymś świadczy. Smród pozostawiła również sytuacja z Llorisem, który po groźnym zderzeniu, wskutek którego stracił przytomność, musiał dograć cały mecz. Villas-Boas go nie zdjął, czym naraził się na krytykę całego środowiska piłkarskiego, ale też i medycznego. Długo punktowano listę poważnych zagrożeń, którym mógł ulec Francuz wobec takiej nonszalancji ze strony Portugalczyka. Zarzut najnowszy natomiast, odnoszący się bezpośrednio do ostatnich gier, to nieumiejętność natchnienia drużyny, której chwilami brakuje po prostu pewności siebie.
Z drugiej strony w sytuacji z Llorisem zrobił tylko to, co polecił mu sztab medyczny Spurs. Zdał się na opinię fachowców, swoich medyków, dlaczego miał więc postąpić inaczej, skoro specjaliści uznali, że wszystko jest w porządku? Poza tym cała drużyna w chwili kryzysowej dla trenera, czyli obecnej, stanęła za nim murem. W prasie w ostatnich dniach z każdej strony płyną głosy poparcia, zarówno od bardziej doświadczonych graczy, jak i tych, którzy są w drużynie od niedawna. A nawet od piłkarzy, którzy już w Londynie nie grają, czyli choćby Bale`a. Walijczyk przekonywał w jednym z ostatnich wywiadów, że Villas-Boas to wielki trener. Słowa najdroższego piłkarza świata mają swoją wymowę.
Werdykt
Czy zmiana trenera w tym momencie przyniosłaby cokolwiek dobrego Tottenhamowi? Jeśli mierzą w sukces od zaraz, to raczej nie. W efekt nowej miotły na tym poziomie, gdzie drużyna jest ze sobą – mimo wszystko – niezgrana, trudno uwierzyć. Raptem parę miesięcy na futbolowym placu budowy, a mimo to pozostawanie o parę punktów od wyznaczonego przed sezonem celu, i już zwolnienie? Nie ma to większego sensu.
Ale bez wątpienia sposób komunikacji Villasa Boasa z mediami jest na tyle słaby, że to one mogą go zwolnić. Znamienne, że latem, gdy posunięcia transferowe Tottenhamu uznawano za znakomite, zasługi przypisywano głównie Franco Baldiniemu, dyrektorowi sportowemu. Teraz jednak, gdy okazuje się, że nie były to zakupy godne medalu, grillowany jest Villas-Boas. Tendencyjne? Łatwe do rozszyfrowania? Cóż, gdy atmosfera robi się gorąca, nawet kropla dolanej do ognia oliwy może wywołać pożar. Jeśli prasa skutecznie usmaży Portugalczyka, to jednak tylko na jego własne życzenie. Praca na stanowisku menedżera Premier League toczy się nieustannie w środku medialnej burzy, jasne więc jest, że skuteczne kontakty z mediami to ważny element jego pracy. Powinien być na to przygotowany, ale na ten moment presja ze strony dziennikarzy go przerosła. Przez to niewykluczone, że aktualnie jego zespół będzie musiał wyglądać dwa razy lepiej na murawie niż inne, by Portugalczyk został zdjęty przez prasę z krzyża.