Jeśli mielibyśmy za cokolwiek pochwalić Adama Nawałkę w pierwszych tygodniach jego pracy z kadrą to właśnie za brak powołań piłkarzy zagranicznych. Zawodników, których z Polską łączy wyłącznie kilka piłkarskich zgrupowań i parę bojów w meczach o punkty. Którzy dowiedzieli się o swoich polskich korzeniach w momencie, gdy zdali sobie sprawę, że nie mają szans na grę w reprezentacjach swoich ojczyzn. Facetów, którzy nigdy nie zawitaliby do Polski, gdyby nie perspektywa ubogacenia swojego cv wpisem dotyczącym reprezentowania kraju, m.in. na turnieju Euro 2012.
Pożegnaliśmy bez większego żalu Obraniaka, Perquisa, Polanskiego i Boenischa, wracając do starej, nieco zapomnianej definicji reprezentacji narodowej rozumianej jako reprezentacja narodu polskiego, reprezentacja ludzi o polskiej narodowości. Przestaliśmy nawet używać sformułowania „kadra PZPN”, które miało podkreślać międzynarodowy charakter drużyny występującej w koszulkach z naszym godłem na piersi. Tymczasem – jak podaje Rzeczpospolita – Adam Nawałka zamierza przekonać nas, że różnorodność wcale nie jest zła i francuski pomocnik może stanowić ciekawe urozmaicenie i przełamanie nudy wynikającej z jednej narodowości obecnej w kadrze.
Mówiąc prościej – Nawałka jedzie do wiecznie nabzdyczonej, wiecznie niezadowolonej i problematycznej, a nade wszystko francuskiej gwiazdy Ligue 1. Ludovic Obraniak ma przyjąć w Bordeaux selekcjonera polskiej reprezentacji i wysłuchać, czego wymaga Nawałka, zanim Francuz znów będzie mógł przebierać się w polskie ciuchy. Występuje ponoć nawet pewna wymiana wzajemnych oczekiwań – selekcjoner troskliwie prosi – Ludo, chodź, pobaw się z innymi dziećmi, zintegruj z nimi i poznaj ich imiona, z kolei Obraniak narzeka – chciałbym być traktowany jak inni, chciałbym być pełnoprawnym członkiem tej kadry.
Generalnie zagrania z piaskownicy trwają, a znając mentalność Obraniaka i przykładając ucho do coraz głośniejszych szeptów o stosunku kadrowiczów do naszego rodzyneczka we francuskim cieście – ciężko oczekiwać, by ten związek miał wypalić. Jeździ jednak, ten nasz kochany selekcjoner, bo jest kolejnym, któremu wyniki przesłaniają wszystko inne, z honorem i uczciwością wobec siebie na czele. A niestety, patrząc odrobinę szerzej, niż na liczbę celnych podań od pomocników, które zmarnuje Lewandowski – Obraniak pasuje do polskiej kadry, jak Marek Sokołowski do piłkarskich reklam firmy Nike.
I nie chodzi już nawet o idee, takie jak wtedy, gdy walczyliśmy o polską kadrę, żeby móc emocjonować się jej meczami, by czuć te niewiarygodne ciarki, jakie gwarantuje tylko występ reprezentacji naszego kraju, występ reprezentacji, z którą możemy się w pełni identyfikować. Dziś do idei dochodzi twarda, żelazna logika – po takich fochach, po całym zamieszaniu, po wszelkich doniesieniach na jego temat i wreszcie kilkakrotnym, bezczelnym i bezwstydnym olaniu kadry, powołanie go będzie de facto rzuceniem go na pożarcie, także kumplom z drużyny. Jeszcze żeby to był zbawca, ale czy z Obraniakiem, czy z Mierzejewskim, czy z Sergio Busquetsem – gramy tak samo beznadziejnie.
I wątpimy, by jeden naturalizowany gość mógł cokolwiek zmienić. Poza atmosferą w kadrze i wokół niej.
Fot.FotoPyk