Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

03 grudnia 2013, 12:10 • 9 min czytania

Jakakolwiek decyzja zapadnie zimą w Legii Warszawa, będzie to decyzja bardzo świadoma. Wydaje mi się, że żaden klub w ostatnich latach nie miał takiego komfortu przy podejmowaniu decyzji na temat zwolnienia bądź zatrzymania trenera. Jeśli Jan Urban robotę straci – uznam, że tak powinno być. Jeśli nie straci – założę, że należało go zostawić. I nie chodzi o to, że nie mam własnego zdania albo że jestem tylko klakierem działaczy tego klubu, bijącym brawo cokolwiek zrobią. Chodzi o to, że prezes Bogusław Leśnodorski ma niebywale ułatwione zadanie. Ma u swojego boku Michała Ł»ewłakowa.
Jeśli ktoś będzie miał podjąć decyzję o losie Urbana, moim zdaniem decydujący głos powinien należeć do 102-krotnego reprezentanta Polski. Oto Legia jak żaden inny klub nie musi działać impulsywnie, bo sytuacja jej do tego nie zmusza. Ma czas, by w pełni zdiagnozować problem. Któż to zrobi lepiej niż były zawodnik, który w swojej karierze miał pewnie ze dwudziestu trenerów, w większości zagranicznych i który na dodatek kończył karierę pod okiem Urbana? Nawet jeśli by się przed wyrażeniem tej ostatecznej opinii wzbraniał, należałoby go przymusić. On widział z bliska zarówno prawdziwy futbol i dużej klasy fachowców, jak i obecnego trenera Legii i obecnych piłkarzy tego klubu. Ma skalę porównawczą i wiedzę ze środka szatni. Zawsze był bystrym obserwatorem, więc na pewno wyrobił sobie zdanie: czy Urban jest takim trenerem, którego na Łazienkowskiej potrzebują? Czy wie dostatecznie dużo o taktyce, jak potrafi prowadzić treningi i odprawy, czy inspiruje, czy ma posłuch, na czym polega różnica między nim a np. Ernesto Valverde czy Zico? Nie wiedzą tego dziennikarze, nie wiedzą tego kibice. To znaczy – wszystkim się wydaje, że wiedzą, ale ja na przykład nie wiem. Mogę tylko zgadywać, dysponując ograniczoną liczbą przesłanek. A ze zgadywankami jest tak, że można się pomylić.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski
Reklama

Przyjmijmy więc zimową decyzję ze zrozumieniem, bo podejmą ją osoby zdecydowanie bardziej kompetentne niż my wszyscy razem wzięci, mające szersze spojrzenie, głębszą wiedzę. To nie dziennikarze często sterowani przez nabzdyczonych piłkarzy i nie kibice, którzy na futbol patrzą powierzchownie i emocjonalnie. Trzeba czasami komuś zaufać. Dojście do tego banalnego wniosku zajęło mi wiele lat. Ale w końcu się udało. Dzisiaj lubię wzruszyć ramionami i powiedzieć: niech robią co chcą, wiedzą lepiej, trzeba im zaufać.

* * *

Reklama

Ostatnio śledziłem fajną dyskusję na twitterze. Mój serdeczny kolega Paweł Mogielnicki (współzałożyciel 90minut.pl) kontra gromada ludzi mediów. Paweł jako urodzony matematyk, umysł ścisły kontra stuprocentowi humaniści. Suche liczby kontra argumenty o „stylu” i „braku rozwoju”. Człowiek, który chłodno analizuje wszystkie statystyki Legii z ostatnich kilkudziesięciu lat i potrafi wyciągać logiczne wnioski, kontra osoby patrzące sercem („Czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko” – pamiętacie ten cytat ze szkoły?). Pewnie jestem gdzieś po środku. Widzę, że drużyna nie robi postępów, wiem po sobie, że jej gra mi się nie podoba, ale też pamiętam doskonale, że poprzedni dublet ten klub zdobył w 1995 roku. Ponad wszystko, dawno wyzbyłem się wrażenia, że w drużynie piłkarskiej największym złem są trenerzy. Bywają takim największym złem, ale względnie rzadko.

Gdybym miał zgadywać, czego Legia przede wszystkim potrzebuje, by wejść na poziom wyżej, to powiedziałbym, że nie innego trenera, ale dwóch napastników, ze czterech pomocników i jednego obrońcy. Wtedy będzie to właśnie poziom wyżej, a nie dodatkowe pięć czy dziesięć procent. Wyczuwam, że wszyscy oczekują po nowym trenerze, że przeprowadzi tego typu rewolucję personalną, a nie że nauczy obecnych zawodników grać zdecydowanie lepiej. W związku z tym nasuwa mi się pytanie: skoro nowy trener ma dostać do dyspozycji lepszych zawodników, to może będzie lepszy właśnie dlatego – dzięki lepszym piłkarzom (na tej zasadzie: dajcie mu gorszych, będzie gorszy od Urbana)? Właśnie Ł»ewłakow może tę wątpliwość rozstrzygnąć i powiedzieć, gdzie tkwi problem: przede wszystkim w trenerze, przede wszystkim w piłkarzach, a może i w trenerze, i w piłkarzach. Opcji czwartej – żadnego problemu nie ma – jednak nie biorę pod uwagę.

Moim zdaniem drużyna, w której nagle za czołowego piłkarza zaczyna uchodzić Brzyski, nie może być dobra. Nie jest to żaden zarzut w kierunku Brzyskiego, po prostu wszyscy wokół zazwyczaj grają gorzej od niego, a przecież to chłop koło trzydziestki, który wcześniej grał w Łęcznej, Ruchu i Polonii, nigdzie nie będąc wielką gwiazdą. Tymczasem okazuje się, że dwóch kolegów z Polonii – Brzyski i Jodłowiec – ma murowane miejsce w podstawowym składzie. O czym to świadczy? Bo na pewno nie o wyjątkowej sportowej potędze Legii. Raczej o przeszacowaniu siły wszystkich pozostałych zawodników.

Legia na polskie warunki ma dość mocny skład, na europejskie – bardzo słaby. Nie ma ani jednego zawodnika (no, poza Kuciakiem), o którym powiem: wsadźcie go do Saint Etienne i na pewno sobie poradzi. Ma za to zawodników, których przydatności zupełnie nie pojmuję i nie rozumiem, na jakiej podstawie przedłużano z nimi umowy. Najdobitniejszym przykładem jest Vrdoljak, dla mnie piłkarska zagadka. Przelewanie mu co roku jakiegoś miliona złotych z hakiem uważam za niegospodarność. I to znowu jest pytanie do tych, którzy Legię znają od środka: jaka była rola Urbana w zatrzymaniu tego zawodnika? Czy mówił „koniecznie”, czy mówił „może zostać”, czy może w ogóle podchodził sceptycznie? To wie prezes Leśnodorski, pewnie wie to też Ł»ewłakow. I w sumie jest to dla mnie sprawa ważniejsza niż porażka z Podbeskidziem, bo w ten sposób można ocenić, czy z Urbanem da się budować całkowicie nowy zespół, czy tylko utrzymywać przy życiu i lekko modyfikować ten obecny? Sam trener zasugerował w wywiadzie dla Canal+, że jest zdecydowanym zwolennikiem mocnych zmian w drużynie, ale znowu mamy pytanie, na które odpowiedź najlepiej znają ludzie z wewnątrz: czy to tylko gra pozorów, czy faktycznie podczas narad Urban rozumie potrzebę wymiany kadr?

* * *

Do znudzenia będę śmiał się z przypadłości tak polskich mediów, jak polskich kibiców. Jedni i drudzy rozkoszują się wspominaniem Alexa Fergusona i tego, jak wielkim zaufaniem obdarzono go w Manchesterze United. Jedni i drudzy natrząsają się z tych, którzy swego czasu nawoływali do zwolnienia tego trenera. Oj, chciałbym ich wszystkich (w sumie – siebie też) widzieć na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w Anglii. Chciałbym wiedzieć, co wtedy (byśmy) mówili i pisali. Ferguson w pierwszych sześciu sezonach na Old Trafford kończył ligę na następujących lokatach: 11, 2, 11, 13, 6, 2. Ciekawy jest ten przeskok z drugiego miejsca na jedenastce i trzynaste. Któż z nas powiedziałby wtedy: wszystko idzie we właściwym kierunku?

Nie ma sensu porównywać Urbana do Fergusona, tak jak nie ma sensu porównywać ligi polskiej do angielskiej i Legii do Manchesteru United. Chodzi o stosowanie tych samych zasad. Ferguson nie wymyślił prochu, tylko zrobił to, o czym marzy każdy trener świata: wzmacniał drużynę co roku na dwóch pozycjach. Nie na ośmiu, tylko na dwóch, powoli. Zegarmistrzowska robota.

W czasie jego kadencji, w ciągu tych pierwszych sześciu sezonów bez mistrzostwa, z Old Trafford pożegnali się: Peter Barns, Terry Gibson, John Sivebaek, Frank Stapleton, Gordon Strachan, Liam O’Brien, Peter Davenport, Gary Walsh, Graeme Hogg, Kevin Moran, Jesper Olsen, Ralph Milne, Paul McGrath, Norman Whiteside, Brian Carey, Viv Anderson, Colin Gibson, Derek Brazil, Michael Duxbury, David Wilson, Jim Leighton, Neil Whitworth, Russell Beardsmore, Les Seasley, Mark Bosnich, Ralph Milne, Danny Wallace, Neil Webb, Mal Donaghy, Mark Robins.

Za to przyszli: Steve Bruce, Via Anderson, Brian McClair, Mark Bosnich, Ralph Milne, Mal Donaghy, Mark Hughes, Jim Leighton, Lee Sharpe, Danny Wallace, Brian Carey, Paul Ince, Gary Pallister, Mike Phelan, Neil Webb, Andriej Kanczelskis, Denis Irwin, Les Sealey, Neil Whitworth, Paul Parker, Peter Schmeichel, Eric Cantona, Dion Dublin, Pat McGibbon,

Dużo nazwisk, ale popatrzmy jak z roku na rok ten skład był wzmacniany…

1987/88 – Steve Bruce, Brian McClair
1988/89 – Mark Hughes, Lee Sharpe
1989/90 – Paul Ince, Gary Pallister
1990/91 – Andriej Kanczelskis, Denis Irwin
1991/92 – Peter Schmeichel, Paul Parker
1992/93 – Eric Cantona

Razem – policzcie… Jedenastu piłkarzy.

Efekt. W sezonie 1992/93 – czyli tym, kiedy Manchester w końcu sięgnął po mistrzostwo kraju – najwięcej meczów (licząc wszystkie rozgrywki) zagrali: Bruce, Pallister, McClair, Hughes, Irwin, Schmeichel, Ince, Giggs, Parker, Kanczelskis, Sharpe oraz Cantona. Poznajecie te nazwiska? Za wyjątkiem Giggsa – wychowanka – są to w komplecie zawodnicy systematycznie ściągani przez Fergusona. Ostatnim brakującym ogniwem okazał się Cantona. Dopóki grał w Leeds, mistrzem było Leeds. Gdy przeszedł do Manchesteru United, mistrzem został Manchester United.

W kolejnych sezonach wzmacnianie pojedynczych pozycji kontynuowano…

1993/94 – Roy Keane
1994/95 – Andy Cole

To nie było tak, że Ferguson nauczył grać w piłkę zawodników, których „odziedziczył”, nie poustawiał klocków do góry nogami, czyli nie stworzył taktyki, która zadziałała po pięciu miesiącach albo po roku. Nikt tego od niego nie wymagał. Przez sześć sezonów klecił nowy zespół, aż w końcu doprowadził do wymiany całej kadry. Calutkiej. I tak powstał jego autorski skład. Czy w Polsce mamy chociaż jeden autorski skład, od A do Z? Od napastnika po bramkarza? Nie, trenerzy ciągle grają zawodnikami po poprzedniku. Zaraz zwolnią z Widzewa biedaka, który nie przyłożył ręki do zatrudnienia ani jednego gracza! Działacze bawili się w Football Managera, a teraz chcą durnia zrobić ze szkoleniowca.

Ha, niby chcielibyśmy zrobić tak jak w Anglii, niby znamy chociaż ogólnie historię Fergusona i ją podziwiamy, ale w kluczowym momencie zawsze brakuje nam cierpliwości.

Sukces Manchester United to przede wszystkim brak wiary w cuda i brak szukania drogi na skróty. Systematyczna praca. Znacie pewnie to powiedzenie, że droga na skróty to najdłuższy możliwa linia łącząca punkt A z punktem B. Lubimy tak się szwendać.

* * *

Teraz trzeba tylko ocenić, czy za długofalowy projekt – niekoniecznie sześcioletni, ale może trzyletni – może odpowiadać Urban, czy nie może? Na razie krzywdy Legii nie zrobił – pracuje przez półtora roku, zdobył mistrzostwo Polski, Puchar Polski, a teraz jest liderem ekstraklasy. Ja wiem, że konkurencję ma marną, a przewagę finansowo-organizacyjną nad resztą stawki ogromną, ale mimo wszystko – krzywdy nie zrobił.

Nie wiem, czy to jest człowiek, z którym należy pisać historię klubu do – żeby nie przeszarżować – 2017 roku. Niech na to pytanie odpowiedzą Leśnodorski (wie, jak Urban podchodzi do budowania drużyny w zakresie transferów) i Ł»ewłakow (wie, jak Urban funkcjonuje na co dzień i jak oddziałuje na drużynę). Mają pełen pakiet danych. Mogą podjąć w stu procentach świadomą decyzję.

Najgorsze jednak, co mogliby zrobić, to wsłuchać się w ten cały jazgot, że należało tego przesunąć lekko w prawo, tamtego lekko w lewo, a podczas treningu więcej strzelać, a mniej podawać (albo na odwrót), dodatkowo z sześć razy krzyknąć „kurwa” – i wtedy by wszystko lepiej zadziało.

Piłka nożna to dość prosta gra – dobrze grają te drużyny, które mają dobrych piłkarzy. Legia ma takich sobie, więc gra tak sobie. Chimerycznych, więc gra chimerycznie. Ferguson gdy miał takich sobie i chimerycznych, to ich wymienił na lepszych i mniej chimerycznych.

Taka szalona myśl: a gdybyśmy pozwolili na to samo komuś w Polsce? Niekoniecznie Urbanowi, jego los jest mi obojętny. Komukolwiek.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
2
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama