Sam przyznaje, że kiedy był piłkarzem, z sędziami było mu zwyczajnie nie po drodze. Nie traktował ich jako swoistych współpracowników, którzy podobnie jak on, wykonują swoją pracę. Kwestionował każdą nieprzychylną decyzję. Krzyczał, wymachiwał rękami, przeklinał pod nosem. Teraz Gary Neville, już jako komentator, szczerze bije się w pierś.
– Zawsze byłem blisko nich. Krytykowałem każdą decyzję, próbowałem wywierać na nich wpływ i obarczać dodatkową presją. Często znajdowałem się w grupie piłkarzy, którzy chodzili do nich w przerwie, czy po meczu i wylewali swoje żale. Byłem przekonany, że wpływanie na arbitrów to nieodłączna część gry w piłkę – wspomina na swoim blogu w „Daily Mail“.
Punkt widzenia zmienił dopiero, kiedy piłkarskie buty zastąpił eleganckimi lakierkami, a czerwoną koszulkę zamienił na modną marynarkę. Został komentatorem sportowym. Dostał najlepsze możliwe miejsce na stadionie, ale już po drugiej stronie barykady. I spojrzał na wszystko z zupełnie innej pespektywy. Doszedł do wniosku, że sędzia na podjęcie właściwej decyzji ma maksymalnie dziesięć sekund. Sam łapał się na tym, że często mylił się nawet po obejrzeniu kilku migawek w zwolnionym tempie. – Czasem mam nadzieję, że kolejna powtórka rzuci nowe światło i mówię: „Spójrzmy na tę akcję raz jeszcze”, a potem, kiedy widzę to trzeci albo czwarty raz wiem, że sędzia miał do podjęcia naprawdę trudną decyzję.
Od podyktowania kontrowersyjnego karnego, który pan Andre Mariner podarował w doliczonym czasie gry piłkarzom Chelsea w meczu z West Brom na Stamford Bridge, minął już prawie miesiąc. Decyzja ta rozpętała burzę. Przyjezdni czuli się oszukani, zwalając winę na arbitra, który ich zdaniem przegrał z presją. Po meczu szef angielskich sędziów, Mike Riley, wykonał telefon do menedżera niebiesko-białych i przeprosił go za całe zajście. Takiego postępowania Neville nie potrafi zrozumieć za nic w świecie.
– Przeprosiny to ludzka sprawa, ale z drugiej strony nie przypominam sobie sytuacji, w której mój menedżer świeci oczami po popełnionym przeze mnie błędzie. Nigdy też nie widziałem trenera przepraszającego za to, że wybrał zły wariant taktyczny czy źle zestawił podstawową jedenastkę. Za pomyłki sportowe nie powinno publicznie się przepraszać. Bez przesady – napisał.
Ostatnio angielskimi sędziami zajęło się też baczne oko statystyków. Wyliczyli, że w ostatnim sezonie podjętych zostało 171 tys. decyzji, z czego 94,1 procenta było jak najbardziej prawidłowych. – Jeśli zawodnik, albo jakaś drużyna mogłaby poszczycić się podobną skutecznością, to prawdopodobnie stałaby się najlepszą w historii – ironizuje były reprezentant Anglii. Ostatnio zainspirował go mecz w rugby, pomiędzy Anglią i Nową Zelandią. Tam sędzia miał do dyspozycji zaawansowaną technologię, ale i mikrofon, przez który mógł wytłumaczyć kibicom podjęte przez siebie decyzje. Zdaniem Neville’a fakt, że w piłce nożnej arbitrzy ciągle traktowani są jak niemowy, trąci prehistorią.
Wszystko skłania się jednak ku jednemu – sędziom należy się szacunek. Większy niż piłkarzom, bo przeważnie są to ludzie od nich o wiele odważniejsi. Podjęli złą decyzję? Skrytykować – jak najbardziej. Niech wyciągną wnioski, ale nie kopać. Piłkarz może zmarnować pięć czy dziesięć setek. Dajmy choć ćwierć tego marginesu arbitrowi. Uwaga, cenna rada na przyszłość: przyczyn niepowodzenia polecamy szukać nie u pana z gwizdkiem, ale we własnych brakach i piłkarskich ułomnościach.