Nawałka rozpoczął swoje tournee po Europie

redakcja

Autor:redakcja

02 grudnia 2013, 12:25 • 14 min czytania

Poniedziałkowa prasa mocno napakowana piłkarskimi materiałami. I co najważniejsze, nie tylko tymi dotyczącymi tyle co zakończonej kolejki ligowej. Biorąc do ręki Gazetę Wyborczą, Przegląd Sportowy albo Fakt tym razem nie stracicie czasu. Najbardziej zaskoczył nas dziś pierwszy z tych tytułów. Co słychać w krajowej piłce? Choćby to, że Adam Nawałka wyruszył na obserwacje kadrowiczów. W ostatni weekend był we Włoszech. Oglądał Glika, chciał Wszołka i Salamona, ale ci przecież nie wyszli na boisko. Za moment będzie też we Francji. Zarówno u Grzegorza Krychowiaka, jak i u Ludovica Obraniaka.

Nawałka rozpoczął swoje tournee po Europie
Reklama

FAKT

Co to dzisiaj mamy w Fakcie? Najpierw trochę nart, potem naprawdę sporo piłki. Dwie strony, nazwijmy to, reprezentacyjne. Adam Nawałka, tak jak zapowiadał, pojedzie porozmawiać z Ludovikiem Obraniakiem.

Reklama

W miniony weekend przebywał we Włoszech. Tam oglądał mecze Torino z Genoą (Kamil Glik) i Interu Mediolan z Sampdorią (Paweł Wszołek i Bartosz Salamon). Znacznie ważniejsza i trudniejsza wydaje się jednak środowa podróż do Francji. Selekcjoner obejrzy tam dwa spotkania Bordeaux, w którym występuje Ludovic Obraniak. 4 grudnia zobaczy wyjazdowy mecz z Guingamp, a 8 grudnia starcie z Lille. Właśnie wtedy będzie szansa na dłuższą rozmowę z Ludo, który mimo propozycji, nie przyjechał na pierwsze zgrupowanie pod wodzą nowego selekcjonera przed meczami ze Słowacją i Irlandią, tłumacząc się sprawami rodzinnymi. Selekcjoner chce wyjaśnić wszystkie wątpliwości piłkarza, który w maju sam zrezygnował z kadry twierdząc, że nie będzie w niej występował, dopóki trenerem jest Waldemar Fornalik.

Zbigniew Boniek z kolei apeluje o czas dla selekcjonera.

Panu nie podoba się, że już oceniamy trenera?
– Ciągle tylko oceniamy, a nic nie potrafimy ugrać. Zahaczyliśmy się parę razy na mistrzostwa świata czy mistrzostwa Europy, ale nic tam nie ugraliśmy. Trenerzy są bardzo ważni, ale nie grają. To nie jest tak, że dziesięciu poprzedników Nawałki wygrywało, a tylko jeden przegrał. Większość nie potrafiła zrobić wyniku. Dlatego pytam – czy problemem są trenerzy, czy piłkarze?

To proszę ocenić piłkarzy. Taka liczba rzucona na głęboką wodę naraz…
– Wie pan, jak się kiedyś uczyło pływać? Rzucało się na głęboką wodę i radź sobie sam. Prowadzanie za rękę, cackanie się i mówienie, że powinno się wystawić dziesięciu podstawowych zawodników i dwóch nowych, to bzdura. Po to są takie mecze. I co? Jakbyśmy wygrali, to już byśmy byli tacy świetni?

Czyli pełen spokój na pokładzie?
– Pokład się na razie nie ruszył. Mecze to będziemy mieli jesienią. Te mecze są ważne, żeby trener dobrał sobie ludzi. Jest jedna tendencja. My nie strzelamy bramek. Nic się nie zmieni, jak będziemy mówili, że od strzelania jest tylko Lewandowski. Każdy, kto grał w ataku, wie, że bramki się strzela wtedy, gdy nie ma presji ich strzelania. Tak, jak gramy teraz, to tylko Lewandowski może coś trafić, bo inni nawet nie dochodzą w pole karne. Trener musi się nad tym zastanowić i wiem, że nad tym pracuje. Ja w to nie ingeruję, selekcjoner się zastanawia.

Dość obszerny wywiad, w papierowym Fakcie oczywiście mocno okrojony.

Na kolejnych stronach reakcje ligowe. Lech przez skąpstwo traci punkty – sugeruje Fakt, odnosząc się do fatalnego stanu murawy w Poznaniu. – Zamiast rozgrywać piłkę, musieliśmy się zastanawiać jak ją przyjąć – argumentuje Mateusz Możdżeń. Poza tym relacja z meczu, w którym wychowanek Jagiełło upokorzył Legię oraz informacja, która już w prasie się kiedyś przewijała, że Piasta Gliwice rzekomo mobilizuje wysoka premia. – Jeśli na koniec rundy będą w grupie mistrzowskiej, to zainkasują za to premię w postaci 700 tys. złotych. Potem jeszcze, jeżeli w dziewięciu wiosennych grach uda się utrzymać pozycję w górnej części tabeli ekstraklasy, to zawodnicy Piasta dostaną do podziału aż 1,3 mln złotych. Jest więc o co grać!

Dobre poniedziałkowe wydanie.

RZECZPOSPOLITA

– Włoskie media oskarżają polską policję o brutalne potraktowanie fanów Lazio po meczu z Legią – pisze z Rzymu korespondent „Rzepy” Piotr Kowalczuk.

W sobotnim głównym wydaniu wiadomości RAI wystąpił w studio zamaskowany ojciec jednego z zatrzymanych w Warszawie kibiców, opowiadając o brutalności warszawskiej policji. Zasłonięcie twarzy tłumaczył obawami o represje, które w odwecie mogłyby spaść na syna ze strony polskiej policji i sądu. W tendencyjnie opracowanym materiale pokazano co prawda arsenał broni odebrany rzymskim fanom w Warszawie, ale podkreślano, że brutalne represje spadły też na wielu niewinnych włoskich kibiców. Z komentarza wynikało, że we wrześniu rzymska policja potraktowała awanturujących się i pijanych fanów Legii, którzy sterroryzowali centrum miasta przed meczem z Lazio, o wiele łagodniej, zatrzymując zaledwie kilkanaście osób, które po meczu wróciły do Polski. Z relacji fanów Lazio, którzy wrócili do Rzymu, bezkrytycznie przytaczanych przez włoskie media wynika, że w całej Warszawie czyhały na nich bojówki fanów Legii. Jedna zaczaić się miała nawet w bramie domu na wieść, że czterech rzymian wynajęło tam kwatery, a inna przy biernej postawie ochrony grasowała w hotelu Marriott.

Poza tym mamy dwa teksty, które sugerują, że nasi ligowcy z utęsknieniem wyczekują już zimowej przerwy.

Pod koniec roku czołówka tabeli postanowiła solidarnie zwolnić, żeby zimować blisko siebie, bo tak jest cieplej. Wiosna zapowiada się wyjątkowo ciekawie – rozstrzygnięcia są niemożliwe do przewidzenia. Kiedy po fazie zasadniczej punkty zostaną podzielone na pół, możemy mieć zarówno sensacyjnego mistrza, jak i równie sensacyjnych spadkowiczów. I jeszcze fragment drugiego, napisanego przez Szczepłka: Wystarczy też pójść na jakikolwiek mecz, aby szybko się przekonać, że bieganie po boisku nie jest ulubionym zajęciem wielu piłkarzy. Robią to z obrzydzeniem i chyba specjalnie ich nie interesuje, czy kibice na trybunach i przed telewizorami to oglądają czy nie. Ci piłkarze mają swoje kontrakty, z których klub musi się wywiązać. A z dużym trudem przyszłoby mi wyliczenie nazwisk 25 zawodników z ekstraklasy, o których na podstawie ich gry i zaangażowania mógłbym powiedzieć, że piłka to nie tylko ich zawód, ale też pasja, której oddają serce. Dla większości klub to tylko miejsce, gdzie zarabiają pieniądze. Dziś tu, jutro tam.

GAZETA WYBORCZA

Poniedziałek w GW oznacza specjalny dodatek sportowy, w którym naliczyliśmy dziś bodajże osiem stron o piłce. Naprawdę jest co poczytać. Na początek duży tekst Rafała Steca o realiach włoskiego futbolu. Zaczyna się tak: Przemoc, nienawiść, anarchia. Włosi są przerażeni, że ich piłka nożna wpadła w ręce barbarzyńców. Tymczasem wokół stadionowego bandytyzmu… ubyło. A potem jest tak:

Tamtejsze kluby kultywują długą tradycję „ritiro”, czyli minizgrupowań przed meczami. Organizuje się je często karnie, gdy drużynie się nie wiedzie. Piłkarze nie śpią w domu, by skupili się wyłącznie na trenowaniu, głowę zajęli najbliższym przeciwnikiem, poczuli konieczność wyjątkowej mobilizacji. To wersja oficjalna. – Nieoficjalna jest taka, że kluby niekiedy usiłują ich po prostu chronić – mówi były piłkarz Serie A. – Na trybunach za bramkami, gdzie siedzą najbardziej zagorzali kibice, rządzą w skrajnych przypadkach regularne gangi. Kiedy za długo przegrywasz, zaczynają „dyscyplinować” drużynę. Zawodnicy mają kursować między treningiem i domem, nie wolno im nawet wyjść z rodziną do restauracji. Kibice patrolują miasto, zdarza się, że biją nieposłusznych, prześladowane bywają dzieci. Przykre wspomnienia mają także gwiazdy. Jako nastolatek w Brescii po twarzy dostał nawet Andrea Pirlo. Problem nie dotyczy tylko wielkich firm, a całkiem wolny od niego nie jest żaden prowincjonalny klub – kończy mój rozmówca.

„Smuda nie dostanie kluczy do skarbca Wisły”, czyli jak krakowski klub szuka wzmocnień i w jakich realiach finansowych się obraca. Ten materiał akurat niezbyt odkrywczy dla tych, którzy są na bieżąco.

Wisła do szukania piłkarzy po kosztach jest przygotowana jak większość polskich drużyn. Nie ma wybitnego skautingu, ale też nie musi się wstydzić. W klubie działa dwóch skautów (Maciej Ł»urawski i Marcin Kuźba), jest dyrektor sportowy (Zdzisław Kapka) i kilku znajomych menedżerów, którzy zawsze mogą kogoś zaproponować. Krakowianom udało się wytropić Wilde Donalda Guerriera, który w piłkę grać potrafi, ale lata występów w lidze haitańskiej uczyniły z niego taktycznego żółtodzioba. Smudy to jednak nie zraża, bo lubi uczyć ustawienia na boisku i dzięki chęciom oraz niezłym umiejętnościom Guerrier w kilka tygodni wygryzł ze składu Patryka Małeckiego. Okazało się, że Haitańczyk oprócz roli piłkarza może być też quasi-skautem, bo krakowianie imają się wszelkich sposobów, by znaleźć wartościowego zawodnika za przysłowiowy grosz. Haitańczyk zaproponował Smudzie swojego rodaka Jeana Garry`ego Rubina i dziś środkowy obrońca testowany jest przy Reymonta. Obowiązuje bowiem zasada „przetestujemy wszystkich, co nam szkodzi?”.

Przemysław Iwańczyk zauważa, że w tym sezonie Ekstraklasy z rzutów wolnych padło zaledwie dziewięć bramek. Ogólnie rzecz biorąc, słuszne narzekanie, że brakuje nam egzekutorów. Wyłamuje się z niego tylko Kazimierz Węgrzyn mówiąc: – Nie widząc statystyk nie miałem obaw, że jesteśmy pod tym względem o wiele gorsi od lig w Europie. Mamy piłkarzy, którzy umieją strzelać z rzutów wolnych. Nazwiska? Starzyński, Zieńczuk, Kosanović, Boljević. Często brakuje im centymetrów…

Na koniec długa rozmowa z wiceministrem finansów Jackiem Kapicą o bukmacherach w sporcie. – Nie ma mowy, byśmy dla firm bukmacherskich wprowadzili przepisy liberalne jak na Malcie. Interes sportu nie może stać ponad interesem publicznym. Gdy ograniczano reklamę alkoholu, też słyszeliśmy, że sport straci. Ale są pewne wartości, które wybieramy jako społeczeństwo – ostro protestuje.

Pytamy, bo przed 2009 r. setki tysięcy Polaków obstawiało wyniki w zagranicznych firmach, a one sponsorowały nasz sport. Wisła Kraków otrzymywała 12 mln zł rocznie, Lech Poznań i kluby pierwszej ligi – po 16 mln. Dziś Polacy wciąż grają, ale sport został pozbawiony tych pieniędzy. Bukmacherzy z zagranicy nie chcą się rejestrować, odstrasza je wysoka, 12-procentowa stawka podatkowa od obrotu i zakaz reklamy. Co by pan powiedział prezesom klubów, którzy uważają, że ta ustawa niszczy sport?
– Interes sportu nie może stać ponad interesem publicznym. Musimy brać pod uwagę jedynie legalnie działający biznes, wszystko jedno, czy chodzi o bukmachera, czy firmę produkującą kable, czy cartridge`a do drukarek. Nie ma mowy, by sport wspierały firmy działające u nas nielegalnie. Podstawą musi być rejestracja w naszym kraju. Nie wierzę, że stworzymy warunki, by zagraniczne firmy chciały się tu rejestrować. One płacą w rajach podatkowych stawkę na poziomie 2 proc. i mają w ofercie ruletkę, gry karciane oraz losowe – urządzanie tych typów gier hazardowych w internecie jest u nas w ogóle zakazane. Wierzę raczej w to, że będziemy w stanie stworzyć warunki, które umocnią pozycję krajowych firm, by mogły konkurować z nielegalnymi bukmacherami i wspierały polski sport. Tylko rozwijając polskie przedsiębiorstwa lub przyciągając kapitał zagraniczny, który na 40-milionowym rynku chce się reklamować i działać legalnie, możemy mówić o realizowaniu interesu sportu i interesu społecznego. Pamiętam podobne dyskusje, gdy ograniczano reklamy alkoholu. Też mówiono, że sport straci. Ale jednak są pewne wartości, które wybieramy jako społeczeństwo, a Sejm je przyjmuje. To, że w Szkocji można reklamować piwo, nie znaczy, że w Polsce producenci piwa mogą sponsorować klub sportowy.

Gorąco polecamy dziś Wyborczą. Dużo bardzo dobrej roboty.

SPORT

Katowicki dziennik WRESZCIE postarał się o w miarę fajną okładkę.

Pytanie: czy coś wcisnął też do środka? Mamy na ten przykład komentarz dotyczący bezpieczeństwa przy okazji derbów Piasta z Górnikiem w kontekście niedawnej sugestii policji o zamknięcie sektorów gości. – Było na tyle bezpiecznie, że w drogę z domu na trybuny i z powrotem wybrać mogli się nawet starsza pani ze swoim wnuczkiem. Oczywiście w cenie biletu otrzymali kilka wyzwisk i rac, jakimi rzucali sympatycy Piasta, ale poza tym niczym innym już nie rzucano. Ani krzesełkami, ani kamieniami. Tym sposobem zyskali wszyscy – widowisko, fani i policja. Ta ostatnia udowodniła, że tak jak odpowiedzialność za wybryki kibiców potrafi zrzucać na innych, tak potrafi też wziąć je na własne barki. Z pozytywnym skutkiem.

Na kolejnych stronach liga. Dużo Ekstraklasy i jeszcze trochę zagranicy. Nic co zmieniłoby wasze życie. W jednym z tekstów cytowany jest… internauta z Tarchomina, który twierdzi, że „Ljuboja po litrze na twarz jest cztery razy lepszy od Dwaliszwilego”. W innym Sport zauważa, że Michał Walski z Pogoni został najmłodszym piłkarzem, który w XXI wieku zadebiutował w Ekstraklasie. – Jeśli nie damy mu szansy teraz, to gdy będzie maił 20 lat, ciągle będzie się mówiło o nim „perspektywiczny”. Ale ileż można? Wówczas będzie już w gronie „wiecznie perspektywicznych” – tak wypowiada się Dariusz Wdowczyk.

Co jeszcze? Plebiscyt na piłkarza roku. Oto nominacje Sportu:

SUPER EXPRESS

Super Express coraz częściej gra tytułami. „Wilczek zagryzł Górnika i tylko się oblizał” – czytamy w dzisiejszym wydaniu, co zresztą zostało odpowiednio zilustrowane. Cytować samego tekstu nie ma sensu, typowa pomeczówka. Podobnie jak w przypadku materiału: „Wychowanek pogrążył Legię”.

Po prostu ligowe reakcje.

„Lewy kroczy po niemiecką koronę”.

Lewandowski pewnie wykorzystał „jedenastkę”. W doliczonym czasie gry Borussia znów wywalczyła rzut karny, ale do piłki podszedł Henrik Mchitarjan. Po chwili jednak to „Lewy” trafił do siatki. Ormianin był wyraźnie rozgoryczony. -To moja wina – wyjaśniał tę sytuację trener Juergen Klopp. – Do karnych wyznaczeni są Robert i Mchitarjan. W ostatniej chwili pokazałem na palcach numer 9, czyli „Lewego”, choć tak naprawdę… pomyliłem się, bo miałem na myśli 10 (numer Ormianina – red.). Przeprosiłem już za całe zamieszanie Henrika. – Właściwie to ja byłem przydzielony do tego zadania, ale Miki ustawił sobie piłkę. Nie byliśmy pewni, czy trener pokazuje 9, czy 10. W końcu wyraźnie wskazał mnie. To było małe nieporozumienie, nie ma o czym mówić – stwierdził Lewandowski. – Miałem ochotę go kopnąć – żartował Mchitarjan. – Ale Robert strzelił pewnie, więc nie ma o czym mówić.

I to właściwie koniec piłkarskiego czytania w poniedziałkowym „Superaku”, który wypada tym razem dużo słabiej niż Gazeta Wyborcza czy Fakt. Właściwie już od kilku dni…

PRZEGLĄD SPORTOWY

Połączenie newsroomu Faktu i PS znów daje o sobie znać.

Te same tematy, co w Fakcie, ale w wersji mocno poszerzonej. Najpierw wywiad z Bońkiem:

Boli pana, że Polska jest najniżej w historii rankingu FIFA?
– Pewnie, że mnie boli. Wydawać by się mogło, że mamy słabą reprezentację, że mamy słabych piłkarzy, dlatego jesteśmy nisko w rankingu. Akceptuję to. Uważam, że stać nas na więcej. Oprócz trzech fenomenów, mamy jeszcze kilku solidnych graczy. Ranking nie jest wykładnikiem stuprocentowym. Na pewno nie jesteśmy 78. reprezentacją świata. Natomiast musimy akceptować, że taki ranking funkcjonuje. Mamy wpływ na to, jakie zapewnić kadrze warunki, jakiego trenera dać drużynie. Wszystko ma dobrze funkcjonować, jesteśmy przy drużynie po zwycięstwie i po porażce. Ale to nie my jesteśmy od wygrywania meczów. Od tego są trenerzy i piłkarze.

Długo pan milczał na temat reprezentacji. Jak pan odebrał mecze ze Słowacją i Irlandią?
– Wbrew temu, co się mówi, nasz naród kocha piłkę. Obojętnie jak media chciałyby zaszczuć polski futbol, to na reprezentację i tak przychodzi ponad 30 tysięcy kibiców w słabych meczach. Chcielibyśmy, aby mieli z tego sportu satysfakcję. Mamy nową reprezentację. Te dwa mecze traktuję jak eliminacje… X Factor. Trener chciał sprawdzić piłkarzy, bo potem nie będzie miał czasu. Zostaje mu jeszcze styczeń na przegląd graczy z ekstraklasy i koniec. Potem Nawałka weźmie już tylko takich, z którymi pójdzie do przodu. Gdybyśmy grali ze Słowacją mecz na śmierć i życie, to mielibyśmy większe szanse. Skład byłby zupełnie inny. Eksperymenty mają to do siebie, że czasami przynoszą niekorzystne wyniki. Trenera Nawałkę znam. Wiem, że jest człowiekiem ambitnym. Wiem, czego się mogę po nim spodziewać. To nie jest szkoła. Nie będę wystawiał mu co semestr oceny. Idziemy w dobrym kierunku.

Nie zmarnujecie czasu czytając te dwie strony.

Sześć kolejnych to albo opisy pomeczowe, albo zapowiedzi meczów dzisiejszych. Jedyne na co zwracamy tu uwagę, to że trzeba być naprawdę nieprzeciętnym patałachem, żeby w Przeglądzie dostać pomeczową notę 3. Nawet w przegranych drużynach, po fatalnych spotkaniach, mamy prawie same czwórki i piątki.

Poza tym do przeczytania rozmowa z Tadeuszem Pawłowskim, legendą Śląska, trenerem pracującym od lat z młodzieżą z Austrii. A także, jak zwykle na poziomie, English Breakfest, czyli felieton Przemysława Rudzkiego.

miejsce w pierwszej czwórce. Dziwny jest ten jego Manchester United, bo przecież niby nie przegrywa, a w Lidze Mistrzów zdemolował nawet Bayer Leverkusen (wina Boenischa, tym razem dlatego, że nie zagrał!), to jednak w Premier League za chwilę i o czwórkę będzie mu trudno. Tak mi się skojarzyło, że Everton Moyesa bardzo lubił remisy i Manchester United Moyesa także rozkochany jest w remisach. Niby więc rzadko przegrywa, ale nie notuje wielkiego progresu. Nie lubię wydawać wyroków, bo za nie można zapłacić lawinową krytyką, ale przeczucie mi podpowiadało już przed sezonem, że MU będzie miał problemy. W tej chwili nie jest to absolutnie drużyna na mistrza. Lata mijają, a na Old Trafford najlepszy jest Rooney, co z pewnością trudno uznać za postęp. A jeśli najlepszy jest piłkarz, który latem miał opuścić klub, to aż strach pomyśleć, co działoby się z United, gdyby stracili swoją gwiazdę. Przez wiele lat mówiło się więc, że Moyes to taki świetny trener i nagle może się okazać, że ten Moyes był największym hamulcowym na Goodison Park. Uważam, że Roberto Martinez to facet, który bankowo zrobi zespół będący ofensywną machiną. I prędzej Hiszpan ulepi coś takiego w Evertonie, niż Moyes stworzy ofensywnie grający Manchester United. Nie widzę u Moyesa charyzmy faceta, który popchnie Czerwone Diabły do wielkich triumfów. Stawiam wodę mineralną bez gazu, że dwóch dekad na Old Trafford to on nie przetrwa.

Dzisiejszy przegląd prasy zagranicznej zaczynamy od Anglii, a tam – co było do przewidzenia po takim weekendzie – dominują w zasadzie dwa tematy. Pierwszy to Andre Villas-Boas domagający się szacunku od swoich krytyków, a drugi wylot Martina Jola z Fulham, którego zastąpił Rene Meulensteen. Zwycięstwo Hull nad Liverpoolem, plany transferowe „The Reds“ czy ambicje Manuela Pellegriniego schodzą na dalszy plan.

Monotematyczne pozostają też dzienniki hiszpańskie. Wpadka Barcelony – liczy się tylko ten temat. No, i ewentualnie miażdżący Bale, który zdominował okładki w niedzielnych wydaniach. Najbardziej wymowny jest jednak „Sport“, którzy wprost krzyczy: „to nie jest nasza Barca!“, natomiast „AS“ nazywa stadion Athletiku Bilbao „patronem Realu“.

Jedyny francuski dziennik sportowy skupia się za to na „piekielnym duecie“. Generalnie jednak „L`Equipe“ w poniedziałek bywa dość nudne i skupia się jedynie na relacjach z ligi.

A dla włoskich dziennikarzy liczy się Juventus, który odjechał tej niesamowitej Romie już na trzy punkty. Który zawodnik podbija Italię? Oczywiście tak krytykowany niedawno Fernando Llorente.

Podobnie jest w Portugalii, gdzie kryzys Porto wykorzystały obie ekipy z Lizbony. Ekipa Paulo Fonseki uległa 0:1 Akademice, natomiast Benfica i Sporting spokojnie pokonały Rio Ave i Pacos. Kto trafił na okładki? Naturalnie strzelcy bramek, czyli Lima i Montero.

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
2
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama