Kiedy ktoś w końcu rozliczy Levy’ego z wyników?

redakcja

Autor:redakcja

02 grudnia 2013, 22:53 • 4 min czytania

Rok temu, dokładnie o tej porze, Wisła plątała się w dolnej połówce tabeli, gdzieś między Jagiellonią a Koroną, tracąc 15 punktów do prowadzącej Legii. Dziś na moment mogła przypomnieć sobie jak to jest – znów być liderem Ekstraklasy. Mogła… Gdyby Jagiellonii w ofensywie nie wychodziło absolutnie wszystko (albo jeszcze więcej – patrz otwierający gol Grzyba). Białostoczanom trzeba jednak oddać co ich, bo choć na prowadzenie wyszli przez przypadek, to cały mecz wygrali jak najbardziej zasłużenie. Świetnie się to oglądało. Kto by się spodziewał. Nie ręczymy za to głową, ale zdaje nam się, że Wisła po raz ostatni pięć goli w oficjalnym meczu straciła jeszcze za Wernera Liczki, w 2005 roku.
Wtedy przy فazienkowskiej masakrował ją Włodarczyk, dzisiaj głównie tercet Quintana – Plizga – Piątkowski. Gol numer trzy był idealnym podsumowaniem tej nienagannej współpracy: Quintana wypatrzył Piątkowskiego, ten chwilę poholował, dobrze się zastawił i błyskotliwie zagrał do wbiegającego Plizgi.

Kiedy ktoś w końcu rozliczy Levy’ego z wyników?
Reklama

Efekt końcowy:
Piątkowski – 2 gole i asysta.
Quintana – asysta i 2 kluczowe podania.
Plizga – gol, asysta i kluczowe podanie.

Wystarczyło dołożyć świetnie radzącego sobie z czarną robotą Pazdana, całkiem niezłych (mimo dwóch straconych goli) Ukaha i Martina Barana, niezwykle łatwą tym razem do rozklepania Wisłę i tak oto powstał przepis na efektowne zwycięstwo. Wisła zdobywała bramki dopiero, gdy wcześniej jedną albo dwie sprezentowała przeciwnikom. Na początku drugiej połowy jeszcze przez chwilę wydawało się, że Smuda mocno wstrząsnął szatnią, że goście wreszcie grają lepiej w środku, atakują wyżej i z większą determinacją, ale zaraz obejrzeliśmy świetną trójkową akcję Jagi i było już po frytkach.

Reklama

Generalnie, po tym co dzisiaj obejrzeliśmy, jesteśmy mocno zaskoczeni – i Wisłą, i Jagiellonią. Wisłą, bo dotąd uchodziła przecież za drużynę z najlepszą defensywą w lidze. A jednak widać jak na dłoni, że ma bardzo poważny problem z dyspozycją na wyjazdach (1 zwycięstwo w 9 meczach). Jagiellonią, bo mówimy tu o zespole, po którym nigdy do końca nie wiadomo czego się spodziewać (ligowa kratka w ostatnich meczach: porażka, zwycięstwo, porażka, remis, zwycięstwo, porażka, zwycięstwo), a na dodatek nieczęsto się zdarza, by aż tylu jej ofensywnych zawodników jednego dnia prezentowało równie wysoką formę. Quintana kilka razy zagra świetnie, za moment jest zupełnie niewidoczny. Piątkowski i Plizga w zasadzie mogliby aspirować do miejsc w czołówce rankingu najbardziej niedocenianych ligowców, ale im też, jak całej Jagiellonii, brakuje regularności.

Dziś wszystko zagrało idealnie. Brawo.

Drugi dzisiejszy mecz też nas nie zawiódł. Niezłe tempo, akcja za akcję, 27 dośrodkowań w samej pierwszej połowie. Ogólnie nawet dało się to przetrawić. Najbardziej rozczarowała nas natomiast frekwencja, bo patrząc na stadion we Wrocławiu, zastanawialiśmy się, czy ktoś aby nie puszcza dopingu z taśmy po tym, jak kolejny bystry wojewoda zamknął stadion. Ł»arty żartami, ale jeśli gra Śląska będzie zmierzała w takim kierunku, to za moment sens przestanie mieć organizowanie tam imprez masowych. Gdyby wrocławianie zostali karnie zdegradowani do trzeciej ligi, to pewnie w samym geście solidarności pojawiałoby się na obiekcie więcej kibiców.

Z drugiej strony trudno się dziwić, skoro ich drużyna bliżej ma do walki o utrzymanie niż o puchary. I tego nie jesteśmy w stanie pojąć.

Śląsk potrafił w ostatnich latach trzykrotnie stanąć na podium bez klasowego napastnika, by w końcu, gdy ściągnął snajpera kompletnego, wygrywać w prawie co czwartym meczu. Tym bardziej jest niesamowite, jaką estymą wciąż cieszy się w Polsce Stanislav Levy. W ostatnim odcinku Ligi+ Extra Grzegorz Mielcarski prawie padł mu do stóp, by oddać hołd i mało brakowało, by – polecając Czecha do Viktorii Pilzno – zaproponował mu postawienie na odchodne specjalnego pomnika pod wrocławskim stadionem. Fakty – czego prawie nikt w Polsce nie zauważa – są natomiast dla Levy’ego brutalne. 5-7-7 przy tak mocnym składzie to wynik katastrofalny. Druzgocący, po którym nie tylko – gdyby to był inny szkoleniowiec – mówiłoby się o dymisji, ale wręcz by jej żądano.

Tymczasem sympatyczny wąsacz trzyma się mocno.

Sami nie jesteśmy zwolennikami wywalania trenerów przy pierwszej okazji, ale – słuchając co tydzień tych wszystkich żali Levy’ego – zastanawiamy się, czy on faktycznie ma tak źle. Prześledźmy dzisiejszy skład na Pogoń… Na każdej pozycji – mimo odejścia Ćwielonga i Soboty, na które tak narzekał – wystawił przynajmniej niezłych piłkarzy. Kto stwarzał dziś największe zagrożenie oprócz Paixao? Patejuk. Kto biega na drugim skrzydle? Plaku. A kogo wydarł z Albanii Levy? Plaku. To o co chodzi? W czym problem? Nie widział, kogo brał?

W tym problem, że Paixao, Dudu, Mila, Kaźmierczak (cudowny strzał z wolnego!) i Kokoszka walczą o utrzymanie. Na to trzeba narzekać, a nie na wąską kadrę.

O Pogoni celowo nie piszemy zbyt wiele, bo co tu dużo pisać… Szczecinianie zrobili, co musieli. Mogli prowadzić po pierwszej połowie po petardzie Lewandowskiego (kolejny udany występ!), ale wyręczył ich Kelemen, który znokautował Robaka prawie jak podczas pamiętnego faulu Schumachera na Battistonie. Napastnik Pogoni zębów z murawy nie zbierał, ale prawie poprowadził kolegów do ósmego zwycięstwa. Prawie, bo w końcówce „highlight“ meczu w swoim stylu zabrał mu Kaźmierczak.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
2
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama