Nie lubię jałowych najczęściej cytatów czy dobieranych na potrzebę chwili aforyzmów. Sztuka dla sztuki.Tyle że, naprawdę – nikt jeszcze nie podsumował występów Legii w Europie lepiej od Radosława Matusiaka, który przytoczył maksymę Warrena Buffetta. „Dopiero gdy nadchodzi odpływ, widać kto pływał bez majtek”. Jak się okazuje, w ekipie mistrza Polski ostatnią część garderoby porzuciło przynajmniej kilku niezbyt przyzwoitych zawodników. Co jednak jeszcze gorsze, tragiczne wręcz, najbardziej zawstydzony zaistniałą sytuacją jest trener. Bo Jan Urban zasłonił sobie rękoma oczy i zdaje się krzyczeć: „Ja nic nie widzę, ja nie chcę widzieć!”.
A skoro nie chce, to nie zmienia. Dlatego ciągle od pierwszej minuty w charakterze kotwicy zarzuca Dwaliszwilego, dla którego runda jesienna jest chyba dłuższa od kilku wcześniejszych sezonów. Człapie, bo nie ma z czego ruszyć. Widzą to chyba wszyscy, z Gruzinem na czele, jednak trener nie próbuje w pierwszej linii innych wariantów, poza naprawdę skromnymi epizodami Mikity. Chichot losu sprawił, że 20-latek z warszawskiej Woli to mimo wszystko głównie lewy skrzydłowy, ewentualnie cofnięty napastnik. Kiedy wchodzi na pozycję numer dziewięć, i tak częściej widać go w roli wspierającego pomocników, a nie zamykającego akcję na pierwszym słupku… Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: Mikita to przede wszystkim bardzo dobre uderzenie z dystansu, przyspieszenie, siła i zejście do środka. Nigdy nie był i już raczej nie będzie typem egzekutora, więc wystawianie go na tej pozycji – nawet z musu – to działanie krótkowzroczne, z umiarkowaną korzyścią dla drużyny, ale – co istotne – w dłuższej perspektywie krzywdzące dla samego zawodnika.
Jeżeli zmiennika dla zajechanego Dwaliszwilego nie ma, bo zakładamy, że Mikicie należy się miejsce na lewym skrzydle, mamy prawo oczekiwać, że tego napastnika sobie wymyśli. Stworzy – podobnie jak Bereszyńskiego dla prawej obrony czy Rzeźniczaka, na nowo, dla środka obrony.
Teraz naprawdę trzeba się bardzo nagimnastykować, żeby zrozumieć jego decyzje. Dlaczego w konfrontacji z Podbeskidziem miejsce na skrzydle zajmuje Broź? To jakiś żart? Czego trener od niego oczekiwał, bo chyba przecież nie udanych dryblingów czy kilku rajdów zakończonych dośrodkowaniem? Asekuracji dla Bereszyńskiego – co najwyżej. Dodajmy tylko, że decydująca bramka padła z sektora, za który – przynajmniej teoretycznie – odpowiadać powinien prawy obrońca. Zresztą to samo dotyczy przeciwległej strony. Co konkretnie miał dać duet Wawrzyniak-Brzyski, skompromitowany czwartowym meczem z Lazio? Wawrzyniak kilka tygodni temu ogłosił ciszę medialną, z kolei o ciszy piłkarskiej wspomnieć zapomniał. Nie ma ani jednego elementu, któremu na lewej obronie nie podołałby Brzyski, robiący tym samym miejsce na przykład będącemu w formie Mikicie.
Jan Urban z tygodnia na tydzień przestaje być Janem Urbanem z początku swojej drugiej kadencji w Legii.
Nie chodzi wcale o to, że Legia po słabiutkim meczu poległa z najsłabszą kadrowo drużyną w Ekstraklasie, a jedynego gola strzelił jej wychowanek, przebywający w Bielsku-Białej na wypożyczeniu. Bardzo dobrze się stało, bo obrazek, na którym Jagiełło płaskim uderzeniem pokonuje Kuciaka wiernie oddaje zmianę w sposobie myślenia – a w zasadzie w sposobie działania – szkoleniowca Legii. W poprzednim sezonie Furman, Łukasik i Bereszyński, za co zbierał uznanie z każdej strony. Styl, w jakim dał Legii zwycięstwo raczej „średnio na jeża”, tyle że przecież plan miał być inny – zdobywamy mistrzostwo, ogrywając swoich, potem dodajemy kilka transferów (do pierwszego składu) i jazda. Młodzi nie są lepsi niż w zeszłym sezonie, a nawet sporo im brakuje do dyspozycji sprzed kilku miesięcy. Cóż, charakterystyczny dołek, efekt „drugiego sezonu”, który nie oszczędził ani Borysiuka, ani Rybusa, co więcej – nad następcami Furmana czy Łukasika również się nie zlituje. Jeżeli natomiast o którymś z nowych można powiedzieć, że jest dla zespołu ważny, to tylko o Juniorze…
Gdyby Urban wciąż myślał w tych samych kategoriach co roku temu, w niedzielę Jagiełło miałby szansę gola strzelić, tyle że dla Legii. Nie jest jednak tajemnicą, że na 18-letniego skrzydłowego liczył nieszczególnie. Poszedł do Bielska to poszedł, koniec historii. W ogóle zachowanie klubu względem swojego wychowanka, który do Legii trafił pół roku po Kiełbowiczu (!), jest dziwaczne i niezrozumiałe. Kiedy dwa lata temu błyszczał w Młodej Ekstraklasie, chuchali na niego i dmuchali. Od kilkunastu miesięcy, czyli od czasu kontuzji barku Jagiełły, aż do wczoraj – mieli go w poważaniu. Ł»e się nie rozwija tak szybko jak wcześniej, że to jednak nie będzie piłkarz takiego kalibru, na jakiego się zapowiadał. Zamiast mu pomóc, ponieważ jest swój, wybrali innych.
– Ja w sumie mogłem strzelił nawet trzy gole, ale nie o to chodzi. Od dziecka chciałem, żeby robić to dla Legii, żeby asystować i strzelać – przyznał nam Jagiełło kilkadziesiąt minut po końcowym gwizdu. „Asystować i strzelać”. Jest w Legii od niedawna taki jeden, o zbliżonych parametrach, za kilkaset tysięcy funtów, który jednak tylko strzela. To znaczy próbuje strzelać…
Sporo się ostatnio mówi o tym, że Legia będzie chciała zimą wyciągnąć kilku piłkarzy, których nowym trenerem wcale niekoniecznie musi być Urban. Wiadomo, że starają się o 17-letniego Stolarskiego z Wisły i że jego kontrakt znają na wylot. Złośliwość każe nam teraz zapytać: a umowę Jagiełły też znacie na wylot czy obudzicie się z ręką w nocniku?
PIOTR JÓŁ¹WIAK
Fot. FotoPyK