Tę Legię wystarczy zaatakować raz a dobrze

redakcja

Autor:redakcja

01 grudnia 2013, 20:39 • 4 min czytania

Legia Warszawa przeżywa bardzo ciężkie chwile, bo niby jest liderem ekstraklasy, niby jedynym polskim klubem w europejskich pucharach, a jednak atmosfera wokół niej tylko gęstnieje. Ale dziwne, żeby było inaczej, skoro najpierw zmasakrowała psychicznie swoich fanów podczas meczu z Lazio (albo raczej – „tak zwanym Lazio”), a teraz dobiła kopaniną w Bielsku. Jeśli ktoś szuka w słowniku znaczenia słowa „ambiwalentny”, to niech pomyśli o odczuciach kibiców warszawskiego klubu, gdy myślą o tym, jak ich zespół gra (fatalnie) i jakie notuje w lidze wyniki (mimo wszystko – dobre).
Wiadomo, że zespół Jana Urbana mocno przetrzebiły kontuzje i że przede wszystkim z tego powodu dzisiaj w podstawowym składzie wystawił zaledwie dwóch ofensywnych z natury piłkarzy – Dwaliszwilego (jak zwykle żałosnego) oraz Radovicia (tym razem żałosnego). Ale to nie jest żadne usprawiedliwienie, bo ci zawodnicy, których Urban miał do dyspozycji, powinni pokonać Podbeskidzie grając w rozwiązanych butach. I to pokonać wyraźnie. Tymczasem mistrzowie Polski doszczętnie się skompromitowali, a Urban tylko umocnił tych, którzy już budują dla niego gilotynę. Wcale nie bylibyśmy jakoś strasznie zdziwieni, gdyby zimą doszło do sytuacji mimo wszystko niespotykanej – gdyby pracę stracił trener, który zdobył mistrzostwo kraju (poprawiając pucharem) i który w kolejnym sezonie utrzymuje zespół na pierwszym miejscu w tabeli. Nie chcemy w tym momencie przesądzać, czy to będzie dobry ruch, czy zły, ale bankowo na Łazienkowskiej rozważane są różne warianty. A pamiętać należy, że Urbana nie zatrudniał przy فazienkowskiej Bogusław Leśnodorski i że każdy prezes ma chętkę, by znaleźć „swojego” szkoleniowca.

Tę Legię wystarczy zaatakować raz a dobrze
Reklama

O tym, co obejrzeliśmy na stadionie w Bielsku, za bardzo nie wiemy, co pisać, bo ze sportem wiele wspólnego to nie miało. Dwóch wydzierających się facetów przy liniach, dwóch na bramkach i 19 typów biegających w tę i we w tę bez ładu i składu (odliczamy Jodłowca). Momentami zastanawialiśmy się nawet, czy ktoś nie zrobił nam psikusa, wysyłając Skrzyńskiego i Baszczyńskiego na drugą ligę szkocką, bo jakość w graniu piłką była podobna. Przepraszamy, swoją drogą, za użycie słowa „jakość”. Falkirk vs Raith Rovers – tak wyglądała ta potyczka. Potyczka, nie mecz. Jedyne, na co liczyła Legia, to zmęczenie Podbeskidzia, które dłuuuuugo nie nadchodziło.

Oczywiście, mecz mógłby się potoczyć inaczej, gdyby sędzia Frankowski, tak przecież znany z aptekarstwa, wyrzucił w 10. minucie Adama Deję (młody arbiter najpierw ukarał go za zbyt szybkie wznowienie gry z wolnego, a następnie przy brutalnym faulu na Radoviciu ręka już mu zadrżała), albo gdyby uznał gola Ojamyy (którego nie uznał jednak słusznie). Nie zmienia to jednak faktu, że Legia wyglądała dziś jak Korona/Widzew w swoim najgorszym wydaniu. Co z tego, że Radoviciowi wyszło parę bezproduktywnych dryblingów, a Jodłowiec spalił pięć kanapek z Burger Kinga? Legioniści przyjechali na futbolową prowincję i wracają na tarczy. Przegrali z Podbeskidziem, o którym można powiedzieć wszystko, ale nie to, że… rozegrało dobry mecz. Oj nie, bielszczanie mieli spore kłopoty, by przekroczyć z piłką linię środkową boiska. Ale na Legię wystarczyło.

Reklama

Ich największym atutem był Dwaliszwili w ataku przeciwników…

Dzisiejsza porażka „Pasów“ to potwierdzenie tezy, którą postawiliśmy na początku sezonu. Kto nie pokona Pilarza – ten frajer. I nie chodzi tu o nieudolność bramkarza z Krakowa, ale o stoperów, których wystawienie to jak wywieszenie przed polem karnym plakatu z napisem: „wjeżdżajcie w nas”. Para Kosanović-Ł»ytko wsparta cichym zabójcą własnych drużyn, Szeligą namówiłaby do frontalnych ataków każdego IV-ligowca i… w sumie jesteśmy za to wdzięczni, bo Cracovia to jedna z nielicznych drużyn, której mecze ogląda się z największą przyjemnością.

Spotkanie w Chorzowie było bez wątpienia jednym z pięciu najciekawszych w tym sezonie. 30 strzałów, 40 dośrodkowań – to mówi wszystko. W rolę mistrza ceremonii najlepiej wcielił się Milos Kosanović, który zapragnął za jednym zamachem zostać bohaterem i antybohaterem meczu i zapewnił nam:

– gola z gry
– sprokurowanie karnego
– gola z karnego
– samobója
– kilka ładnych przerzutów.

I jak tu chłopa ocenić przy takim ADHD? Wojtek Kowalczyk sugerował na Twitterze „dychę“, czyli notę marzeń – w końcu nie ma drugiego tak uniwersalnego piłkarza – my natomiast pozostaliśmy przy czwórce, bo jednak, skoro Cracovia przegrała, ogólnie Kosanović wypadł na minus.

Głównym minusem meczu został za to Michał Helik, którego chwaliliśmy za podłączanie się do ofensywy, ale to on zawalił krycie Kosanovicia, a później wyciął Nowaka, za co słusznie sędzia Raczkowski wyrzucił z boiska. Paradoksalnie jednak po wylocie Helika chorzowianie w końcu ruszyli się z miejsca, a do zwycięstwa poprowadził ich niezawodny Daniel Dziwniel. Jedno z największych odkryć Ekstraklasy, któremu przyszykowaliśmy z R-Golem walizkę, bo mamy dziwne przeczucie, że najpóźniej latem wyfrunie z Chorzowa do nieco większego miasta. Akcja bramkowa? Jordi Alba.

Jeszcze większe słowa uznania należą się Janowi Kocianowi, którego bilans z Ruchem to 5-5-1 i jeśli stworzylibyśmy małą tabelę, od kiedy Słowak przejął „Niebieskich“, zajmowaliby oni… czwarte miejsce. Dla porównania, Jacek Zieliński z identyczną kadrą wykręcił jedno zwycięstwo, trzy remisy, trzy porażki i trzecie miejsce od końca. Da się lepiej zdefiniować efekt nowej miotły?

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
2
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama