15 lat kariery w dorosłej piłce, a w dorobku: FA Cup, League Cup, Tarcza Wspólnoty, Liga Mistrzów, Puchar UEFA, Superpuchar Europy. Ale wszystko wygląda, że schodząc ze sceny, Steven Gerrard pozostanie w pewien sposób człowiekiem niespełnionym. Z jednego powodu – półka w gablocie pod tytułem „Premier League” na zawsze pozostanie pusta. Bo jak marzyć o tytule, jeśli jednego dnia traci się Sturridge`a i pełną pulę ze średniakiem z Hull?

Hull City – Liverpool 3:1
To po prostu musiało skończyć się katastrofą. News, że Sturridge opuścił wczoraj trening o kulach nie napawał optymizmem. Dziś przed pierwszym gwizdkiem wyjazdowego meczu „The Reds” do szatni napłynęły jeszcze gorsze wieści – 8 tygodni pauzy reprezentanta Anglii. Dołóżmy do tego Coutinho, który nie trenował przez cały tydzień i zaczynał na ławce. Można było od razu ten mecz w pewien sposób traktować symbolicznie – jako białą flagę w walce o tytuł, jeśli piłkarze Rodgersa stracą dziś punkty.
A stracili i to w kompromitującym stylu, bowiem za rywalem nie nadążał kompletnie nikt. Gerrard może i trafił do siatki, ale przypomina relikt przeszłości. Symbol, który już powoli powinien oswajać się z ciepłym dresem i ławką. Jego duet z Lucasem został zniszczony przez dwa odrzuty z Tottenhamu: Livermore`a i Huddlestone`a. A szczerze mówiąc, jeśli w środku pola przegrywa się z dwoma – hmmm – delikatnie mówiąc drwalami, trudno myśleć o dojechaniu do mety na wyższej niż czwarta pozycja w lidze.
Champions League jednak też może stać się nagle wyzwaniem nieosiągalnym, bo Liverpool gra już tak jak przez ostatnie lata. Trzy razy z rzędu stracił w ogóle trzy gole, co akurat jest już w ogóle tragicznym wypadkiem – pierwszą taką sytuacją od 1996 roku. Nic dziwnego, że występ „The Reds” będzie po tym weekendzie najszerzej dyskutowanym tematem w studiu Match of the Day lub w Sky Sports. Kończą się powoli bowiem złudne nadzieje, że ten zespół stać na coś wyjątkowego.
Szkoda nam trochę Gerrarda, bo legenda LFC ma trudne dni/lata. Patrząc na jego ostatni rok jak ulał pasują słowa sir Aleksa Fergusona, że „nie jest piłkarzem z absolutnego topu”. My aż tak surowi nie jesteśmy, bo naszym zdaniem to pomocnik wybitny, choć akurat tylko na starych taśmach. Siłą rzeczy, jeśli nie odda miejsca młodym (pytanie, czy tacy są na horyzoncie) chyba już nie otrze się o wymarzony medal Premier League.
***

Tottenham Hotspur 2:2 Manchester United
Nie samym meczem Liverpoolu człowiek żyje, więc wiadomo – należy się kilka słów hitowi Tottenham – Manchester United. Ale w tym przypadku można głównie komplementować, bo oba zespoły stanęły na wysokości zadania. Spurs otrząsnęli się po batach 0:6 od City sprzed tygodnia, United nie przegrali z kolei dwunastego meczu z rzędu. Ale bądźmy szczerzy – od zespołu Moyesa ciągle należy wymagać czegoś więcej niż liczenia, że Kyle Walker dogra przypadkiem piłkę nie do partnera, a Rooneya. A dziś o bramkach „Czerwonych diabłów” decydowało szczęście i przy okazji decyzja arbitra, który wybroniłby się w obu przypadkach: a) jakby gwizdnął karnego po ataku Llorisa na Welbecka, b) jakby nie gwizdnął. I tak, i tak byłoby kontrowersyjnie. Ostatecznie jedenastka została podyktowana, a rewelacyjny „Roo” powiększył swój dorobek strzelecki do 149 trafień w barwach mistrzów Anglii.
To zresztą kolejny dzień, kiedy Rooney wysyła czytelny sygnał: pogłaskajcie mnie po główce i dajcie nowy kontrakt. Moyes stwierdził, że do spotkań w tej kwestii coraz bliżej, ale w sumie pośpiech nie dziwi – obecna umowa snajpera wygasa za dwa lata. Z drugiej strony – jak go nagradzać, to najlepiej w momencie, kiedy jest na fali i nie przyszło mu jeszcze do głowy, żeby w swoim stylu na coś narzekać. A niewątpliwie jest na co, bo poziomem gry w zespole United mało kto mu w tym sezonie dorównuje, a ósme miejsce w rozgrywkach to raczej nie jest szczyt marzeń… Tak samo zresztą jak dziewiąte Spursów, którzy narobili transferów, w tym rekordowy Lameli, nastawili się na walkę o Champions League minimum, a grają piach. Najbardziej nie rozumiemy Roberto Soldado, który w Hiszpanii był wymiataczem walącym z każdej pozycji. W Anglii udaje mu się tylko z jedenastu metrów, oczywiście z karnych.
***

Chelsea – Southampton 3:1
Nie oczekiwaliśmy może, że będzie to wielki dzień Artura Boruca, bo rywal bardzo wymagający, ale nie spodziewaliśmy, że cała taktyka Southampton posypie się jak domek z kart. Mecz na Stamford Bridge zaczął się nieprawdopodobnie, bo nieodpowiedzialne zagranie Essiena w kierunku Cecha przejął Jay Rodriguez i w 13. sekundzie otworzył wynik. Chelsea, owszem, wzięła się za szybkie odrabianie strat, ale waliła głową w mur, a Boruc bronił znakomicie. Szczególnie w 45. minucie, kiedy wygrał pojedynek z Torresem i to zagranie można uznać za jedno z najlepszych tego weekendu na Wyspach.
Niestety, druga połowa to szybki gol gospodarzy i zejście Polaka. Ten zderzył się ze słupkiem próbując odbić piłkę po strzale Demby Ba, ale futbolówka jak na nieszczęście ostatecznie skończyła pod nogami Cahilla (ten naturalnie wyrównał na 1:1). Nasuwa się od razu, że nad naszym rodakiem ciąży ostatnio jakaś klątwa. A to figlarna pogoda w Stoke i gol puszczony z całego boiska, a tu… chwilowe zaćmienie mózgu na Emirates i trafienie Girouda, aż wreszcie kontuzja palca na Stamford Bridge, znów zwieńczone bramką rywala. Spotkanie nie ułożyło się ani trochę lepiej (a w zasadzie ułożyło jeszcze gorzej) dla rezerwowego Gazzanigi. Ten ledwie stanął między słupkami i już schylał się po piłkę po trafieniu Terry`ego. Swoją drogą – rzadka sprawa, do rozmontowania jednej z solidniejszych defensyw tych rozgrywek w Premier League wystarczył… strzelecki duet stoperów „The Blues”.
Napastnicy dalej bowiem w swoim stylu pudłowali, a legendarny Gianluca Vialli co rusz łapał się za głowę na trybunach. Aż wreszcie 90. minuta, Ramires dogrywa w pole karne, a Demba Ba oddycha z ulgą. Trafienie na dobranoc, ale bardzo cenne, bo Senegalczyk do tej pory uzyskał na swoim koncie w lidze… zero goli. Straszny regres, ale nie kopmy leżącego, który ledwo zerwał się z kolan. Piłkarze Mourinho nadal wiceliderem.
W ostatnim dzisiejszym meczu Manchester City z kolei bez najmniejszych kłopotów rozbił Swansea 3:0. Stopniowo rozkręca się Negredo, a Nasri wreszcie przypomina gościa, który zamiatał praktycznie całą ligą w swoim najlepszym okresie w Arsenalu. Francuz trafił dwa razy do siatki i podkręcił mocno statystyki zespołu. „The Citizens” to w tej chwili zespół z największym dorobkiem bramkowym na własnym terenie (29). Nie musimy chyba zatem mówić, że cały czas to poważny pretendent do zepchnięcia Arsenalu z lidera…
FK