Murawa była akurat ostatnia do wymiany

redakcja

Autor:redakcja

30 listopada 2013, 23:18 • 5 min czytania

Lech po ogoleniu na wyjeździe całkiem sympatycznie prezentującej się Cracovii i strzeleniu obłędnych sześciu goli w twierdzy Stawowego dostaje u siebie, przy dopingu Kotła i potężnym wsparciu murów (mocno deprymowały sędziującego ten mecz Wajdę) lubińskie Zagłębie. Drużynę z Gliwą w bramce i całym szeregiem wszelkiej maści przepłacanych przebierańców. Lud zastanawia się – strzelą trzy, czy poprzestaną na dwóch? Ile asyst zaliczy Lovrencics? Czy Hamalainen znowu dołoży do kanadyjskiej trzy, może cztery oczka? Logika była dziś z Lechem. Sędzia był dzisiaj z Lechem, używając gwizdka i kartek w dość oszczędny sposób.
Niestety, z Lechem nie była jego defensywa, która – gdyby nie Gostomski – mogłaby dziś zasłużyć na te same nagany, które odebrali kilka dni temu obrońcy Cracovii. Nieporozumienia, brak komunikacji, kiksy, błędy w kryciu, zaniechanie krycia, krycie siebie nawzajem – lista była dłuższa z każdą kolejną minutą i gdyby w ofensywie Zagłębia występowali ludzie z minimalnymi umiejętnościami zachowania zimnej krwi i wykończenia akcji – już w pierwszej połowie z Lecha nie byłoby co zbierać.

Murawa była akurat ostatnia do wymiany
Reklama

Jasne, pod drugą z bramek cuda wyczyniał Gliwa i tym razem – bodaj pierwszy raz w tym sezonie – mówimy to chcąc go pochwalić, a nie zgnoić. Nie zmienia to naszej ogólnej oceny tego bramkarza, ale trzeba mu przyznać – co mógł wyjąć – wyjął. Skapitulował tylko przed Możdżeniem, który strzela rzadko, ale efektownie, jednocześnie wbijając kolegom z Warszawy szpileczkę pod żebro – patrzcie, jednak się da. Nie chcemy się już powtarzać i pisać kolejny raz o zostawaniu po treningach, ale na ten moment stałe fragmenty to jedna z mocniejszych stron Lecha. Nie chodzi nawet o tego gola, ale o większość rzutów rożnych i wolnych. Kamiński w polu karnym rywala odnajduje się o tysiąckroć lepiej, niż we własnym, a pomoc Lecha czuje się jak ryby w wodzie, mogąc ustawić sobie piłkę nieruchomo i posłać celne dośrodkowanie. Może to wina tej kartofliskowej murawy? W sumie, parę razy w meczu było widać, że rosnące gdzieniegdzie ziemniaki i inne warzywa zdają się przeszkadzać w konstruowaniu akcji ofensywnych.

Zaproponowalibyśmy, żeby coś z tym zrobić, ale w sumie gdy wicemistrz, pretendent do tytułu i jeden z najlepszych personalnie zespołów ligi nie może sobie poradzić z outsiderem złożonym z piłkarskich odpadów – murawa jest ostatnią rzeczą wymagającą zmiany.

Reklama

Rzutem na taśmę (Kiełbem w doliczonym czasie) piłkarze Korony uciekli przed wstydem, jakim byłoby nie wygranie na własnym terenie z Widzewem. Z Widzewem, który przerżnął przecież wszystkie wcześniejsze siedem meczów wyjazdowych, a licząc już ten dzisiejszy, nie wygrał od 20. Taki gość to prawdziwy skarb. Kiedyś mówiło się: „widzewski charakter” i w zasadzie moglibyśmy przy tym terminie pozostać. Zmieniło się za to znaczenie, dokładnie o 180 stopni. Jeszcze trochę, jeszcze kilka kolejnych porażek, żeby wyśrubować rekord – wtedy w Łodzi będą musieli odpowiedzieć sobie na jedno zajebiście ważne pytanie: czy jest w ogóle sens podstawiać autokar?

No dobra, do rzeczy. Prawie dwie godziny, spędzone przed telewizorem na oglądaniu pojedynku Widzewa z Koroną nie należały do najprzyjemniejszych w naszym życiu. Pierwsza połowa – absolutnie skandaliczna, po prostu zbiorowy gwałt na piłce nożnej. Druga – już jakby ciut lepsza, może nawet aspirująca do miana niezłej. Niezłej oczywiście na nasze warunki, czyli obfitującej w walkę, wślizgi, indywidualne błędy, a także czerwone kartki. Piłki w piłce było niewiele, wyłączywszy akcję bramkową Kasprzaka oraz dwa momenty, w których błysnął Kiełb po dograniach Golańskiego i Sylwestrzaka.

Piłkarski niedosyt. Janota, od którego oczekiwaliśmy, że będzie reżyserem, rzeczywiście nim był. Niestety dla widza, dopiero po końcowym gwizdku, kiedy wziął do ręki kamerę. Mocno przeciętnie po powrocie wypadł Korzym, poza nieudolną próbą wymuszenia karnego, jego obecności na boisku moglibyśmy nie odnotować. Na plusa, co logiczne, patrząc na statystyki i wynik, zasłużył wyjątkowo skuteczny Kiełb, który dotrzymał obietnicy danej w przerwie i dwukrotnie trafił do siatki. Zresztą dziś reporterom Canal + sprzyjało szczęście. Zabawnie wypadł Kasprzak – rozmową przejął się do tego stopnia, że nie mówił. On recytował. Skoro tak, pamiętaliśmy o nim w kontekście pomeczowej nagrody. Tomik wierszy Juliana Tuwima będzie w sam raz…

Więcej piłki mieliśmy w Gliwicach. Więcej piłki, przy czym jednak mniej emocji w końcówce. Górnik przegrał 0:2, tracąc gola już na samiutkim początku. Zawiedli wszyscy ci, którzy do tej pory grali na tyle dobrze, że wynieśli Górnika na drugie miejsce. Koszmarny występ zanotował Nakoulma, lider punktacji kanadyjskiej, któremu nie wychodziło zupełnie nic, a jakby tego było mało – dwie dogodne sytuacje zwyczajnie spektakularnie spieprzył. Zachara z kolei rzucił się w oczy dwa razy – na przedmeczowej grafice i w ostatnich minutach, gdy schodził z boiska.

Fatalnie wypadli też środkowi obrońcy, zwłaszcza Szeweluchin. Od teraz mamy go za gościa, od którego sędzia Pskit (podobno ma najlepsze wyniki szybkościowe wśród naszych sędziów) biega zdecydowanie szybciej. Różnica jest na tyle duża, że gdyby pan Paweł chciał stoczyć z panem Oleksandrem równy pojedynek, to w ramach sprawiedliwości niechybnie musiałby biec tyłem. Przykre, ale prawdziwe. Początkowo chcieliśmy ślamazarnemu Ukraińcowi wręczyć stoper, żeby zmierzył sobie czas na 60 metrów. Ostatecznie jednak wybraliśmy bardziej odpowiedni sprzęt. Tak, klepsydra powinna być idealna.

W Piaście wypada wyróżnić Wilczka, który w godzinę, bo właśnie tyle przebywał na placu, załatwił sprawę wyniku. Najpierw asysta przy bramce Jurado, a później najlepiej odnalazł się w polu karnym, kiedy to celną główką pokonał Steinborsa. W tej sytuacji wyjątkową naiwnością wykazali się obrońcy zabrzan. Niebywałe, że piłka po dalekim wyrzucie z autu w wyokonaniu Zbozienia, skozłowała jeszcze na piątym metrze, zanim dopadł do niej Wilczek… Musimy również pochwalić Murawskiego, 19-latka z Gliwic, najtańszego w utrzymaniu piłkarza Ekstraklasy. Zarabia tyle, co przeciętny pracownik poczty czy Biedronki, a wygląda na to, że w składzie zadomowi się na dłużej. Mamy nadzieję, że w miejsce bezbarwnego jak zawsze Martineza. W przeciwieństwie do Hiszpana, on nie unika gry do przodu, szuka okazji do strzałów, podejmuje ryzyko. W najbliższych tygodniach będziemy mu się intensywniej przyglądali.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
2
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama