Mączyński dał Nawałce pozytywny sygnał…

redakcja

Autor:redakcja

25 listopada 2013, 10:15 • 16 min czytania

Wróciła Ekstraklasa… i czuć to dzisiaj w prasie. Rządzą relacje z tego, co już widział każdy, kto choć część weekendu spędził przed telewizorem. Dwa, naszym zdaniem, najbardziej godne uwagi teksty ligi bezpośrednio nie dotyczą. Pierwszy to opowieść Macieja Gostomskiego, który w ostatnich latach, zamiast grać w piłkę, pracował w budowlance i… przy połowie ryb. Drugi to wywiad z Adamem Nawałką, który deklaruje, że pojedzie do Francji porozmawiać z Obraniakiem, a także chwali Krzysztofa Mączyńskiego, mówiąc, że był jednym z tych piłkarzy, którzy na ostatnim zgrupowaniu kadry dali mu pozytywny sygnał.

Mączyński dał Nawałce pozytywny sygnał…
Reklama

FAKT

Reklama

Wydanie dość… ligowe. Na dwóch stronach reakcje po spotkaniach Ekstraklasy. „Nie chcemy takich meczów” jak Lechia – Ruch (trudno się nie zgodzić). „Z Wieczorkiem też gonią Legię” (to, jak wiadomo, o wygranej Górnika) czy „Brzyski gra jak z nut” (po meczu Legia – Pogoń). Nie będziemy cytować. Jeśli ktoś spędził weekend na działce, nie ma telewizora, nie obejrzy powtórek, wtedy może sięgnąć.

Lepiej prezentują się dwie kolejne strony, szczególnie świetnie sprzedane w gazecie fotostory z Wojtkiem Szczęsnym w roli głównej. Fajne obrazki, rzekomo z akcji kupna nowej posiadłości. – Ile będzie musiał wydać bramkarz Arsenalu, żeby kupić nieruchomość w Londynie? Zakładając, że Szczęsny będzie chciał zamieszkać w luksusowym domu, który ma powierzchnię powyżej 150 metrów kwadratowych, to Polak będzie się musiał liczyć z wydatkiem rzędu 1,5-2 milionów funtów! To w przeliczeniu na złotówki od 7,5 do 10 milionów!

Mamy też felieton Jerzego Dudka. فagodnie o Borucu.

– Boruc dostał piłkę i zaczął myśleć. Postanowił zrobić zwód, potem znów nie zdecydował się wybić piłki na aut i jeszcze raz kiwnął. Wtedy trudniej już było piłkę wykopać, więc zrobił zwód trzeci i czwarty. Zablokował się w swojej myśli i w kilka sekund powstało błędne koło, które tylko tak mogło się skończyć. Tak to wygląda z perspektywy bramkarza (…) W Realu najczęściej słyszałem: „Gdy dostajesz piłkę, spróbuj ją szybko rozegrać. Podaj krótko do bocznego obrońcy, a jeżeli biegnie do niego napastnik, graj długą piłę. Nie myśl za dużo”. Widziałem też reakcję trenera Mauricio Pochettino po wpadce Artura. Był wściekły. Panowie na pewno po tej sytuacji poważnie porozmawiają.

Tomasz Włodarczyk z kolei porozmawiał z Łukaszem Piszczkiem. Materiał dziś również w „Przeglądzie”.

– فukasz Piszczek wrócił do gry po 178 dniach przerwy, spowodowanej kontuzją. Polski obrońca nie będzie jednak tego dnia wspominał najlepiej. Piszczek pojawił się na murawie w 79 minucie, gdy zespół z Dortmundu przegrywał 0:1, po golu ich byłego piłkarza – Mario Goetze (21 l.). W końcówce spotkania Bayern zadał jeszcze dwa ciosy, kompletnie dobijając BVB. Polak po spotkaniu był samokrytyczny. – Na pewno bardzo się cieszę, że po tak długim czasie wreszcie udało mi się wrócić na boisko. Skoro trener zabrał mnie na ławkę rezerwowych to można było się spodziewać się, że w którymś momencie zagram. Chociaż przyznam, że na pewno wielu mogło być zaskoczonych moim szybkim powrotem. Szkoda tylko, że wróciłem akurat w meczu, który przegraliśmy. Jestem odpowiedzialny za stratę drugiego gola w tym spotkaniu. ٹle się ustawiłem. ٹle pobiegłem i zostawiłem samego Arjena Robbena, a taki piłkarz jako on błyskawicznie wykorzystuje każde potknięcie.

Sport w Fakcie bez przełomowych tekstów, ale piłkarski weekend sprzedany na łamach całkiem nieźle.

RZECZPOSPOLITA

W „Rz” niezbyt szczęśliwa relacja z meczu Legii, pod tytułem… „Brawa dla Wdowczyka”. Szkoda, że autor pisał ją z pewnością nim zobaczył w telewizyjnych powtórkach jak Wdowiec naprawdę się zachował.

– W sobotę Legia bardzo szybko odrobiła straty. Najlepszy w ostatnich tygodniach zawodnik gospodarzy Tomasz Brzyski dośrodkował, a Wojciech Golla pokonał swojego bramkarza. Pod koniec pierwszej połowy znowu Brzyski podawał, a Jakub Rzeźniczak popisał się strzałem, o który trudno go było podejrzewać. Piłka nie dotknęła ziemi, uderzył z woleja, nie do obrony. W drugiej połowie Legia grała jeszcze lepiej i dziewiątą bramkę w sezonie zdobył Władimir Dwaliszwili. Gruzin dobił swój własny strzał, za pierwszym razem trafił w słupek. Stadion przy فazienkowskiej brawami powitał Dariusza Wdowczyka, który w 2006 roku zdobył z Legią mistrzostwo Polski. Pożegnał gwizdami jeszcze w pierwszej połowie, kiedy trener Pogoni został przez sędziego odesłany do szatni za zbytnią ekspresję w wyrażaniu swojego niezadowolenia. Wdowczyk po meczu stwierdził, że Krzysztof Jakubik sędziował fatalnie.

Nadrabiając zaległości z soboty, nieco post factum proponujemy też wywiad z Markiem Zubem, z którym nie po raz pierwszy rozmawia Stefan Szczepłek. Do poczytania przy porannej kawie.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz polski trener zdobył tytuł mistrza w obcym kraju. Czy pan jeszcze płaci w wileńskich restauracjach?
– Mnie tu nikt nie zna. Futbol na Litwie nie cieszy się taką popularnością jak w Polsce. Mimo że Ł»algiris jest najlepszy, na nasze mecze ligowe przychodzi tysiąc osób. Ale na pucharowe spotkania z Lechem i Salzburgiem przyszło cztery 
i pięć tysięcy. To rekordy frekwencji. Federacja Piłkarska Litwy była z tego powodu średnio zadowolona, ponieważ gramy na jej stadionie, a mieliśmy frekwencję większą niż na meczach reprezentacji.

Dobrze pan się czuje w Wilnie?
– Nie mam żadnych problemów. Nikt nie dał mi do zrozumienia, że jestem niemile widziany, ponieważ jestem Polakiem. Przyjechałem do obcego kraju i muszę dostosować się do obyczajów w nim panujących. Jeśli przestrzegasz zasad, unikasz problemów. Raz za miastem zatrzymał mnie do kontroli patrol policji. Pomyślałem, że to może być test na traktowanie Polaka na Litwie w samochodzie z warszawską rejestracją. Ale usłyszałem tylko: jeśli jest pan trenerem Ł»algirisu, to przynajmniej nie wlejcie za dużo naszemu Alytusowi.

I co teraz? Zostaje pan w klubie?
– Mam umowę do końca listopada i propozycję jej przedłużenia. Do słabszego klubu na Litwie nie odejdę, ale mam też jakieś inne oferty, z Polski i nie tylko, więc się zastanawiam.

GAZETA WYBORCZA

Na „jedynce” Gazety królują skoki narciarskie (bardzo dobry materiał Pawła Wilkowicza, polecamy, jeśli ktoś się interesuje). Dalej teksty o siatkówce, boksie, Formule 1, nawet o krykiecie, aż wreszcie docieramy do czterech stron o piłce. GW punktuje Andrzeja Kuchara z Lechii, który cztery lata temu obiecywał, że niebawem budżet klubu będzie wynosił 60-70 mln złotych, a najlepsi piłkarze będą zarabiać 700 tys. euro.

– Za jego rządów klub nie posunął się nawet kroczek do przodu. Impuls, jakim miały być przenosiny na PGE Arenę, został zaprzepaszczony, gdyż Lechia nie poradziła sobie z zarządzaniem stadionem i w 2012 r. jego operatorem zostało miasto. Na mecze przychodzi – jak na rozmiary obiektu – garstka kibiców. W sezonie 2012/13, który miał być wspomnianym przez Kuchara apogeum, średnia frekwencja na PGE Arenie wyniosła skromne 13 tys. Budżet klubu od kilku lat utrzymuje się na podobnym poziomie – ok. 25 mln zł. 60-70 mln zł? Wolne żarty. Od powrotu do ekstraklasy (sezon 2008/09) Lechia zajmowała 11., 8., 8., 13. i znów 8. miejsce. Klasyczny średniak z przechyłem w kierunku strefy spadkowej. A niezły wynik finansowy udało się uzyskać głównie dzięki przeprowadzonemu na wielką skalę wietrzeniu szatni.

Dalej tekst o meczu Legii. Cytujemy fragment dotyczący Ojaamy:

Po raz pierwszy w sezonie szkoleniowiec Legii mocno skrytykował swojego piłkarza. Henrikowi Ojamie, który zmienił Kucharczyka, zarzucił egoizm. Estoński skrzydłowy po wejściu na boisko tak bardzo chciał strzelić gola, że przez pół godziny lepiej ustawionemu koledze podał raz, najwyżej dwa. W innych przypadkach strzelał na bramkę. W trakcie spotkania pretensje do niego mieli m.in. Brzyski i Radović. – Z Heńkiem musimy porozmawiać, bo nie może być tak, że gra wyłącznie dla siebie – mówił Urban. – Nie zabraniamy nikomu indywidualnych popisów, ale wszystkim tłumaczymy nieustannie, że najważniejsza jest drużyna.

Znajdujemy też komentarz po wpadce Artura Boruca. Odpuszczamy, bo mamy już tego lekki przesyt i kierujemy swój wzrok na felieton Rafała Steca zatytułowany „Liga wolna od pracoholizmu”. Mamy nadzieję, że ten tekst od początku do końca jest tylko jedną wielką ironią autora, sprawnie zakamuflowaną w kilku akapitach nibypiłkarskich mądrości.

– Oburzenie publiki widzącej w piłkarzu Legii patentowanego lenia przypomina, jak bezrefleksyjnie ulegamy terrorowi kapitalistycznych krwiopijców propagujących zasadę „żyjesz, żeby pracować”. Zasada gnębi miażdżącą większość wyzyskiwanych przez korporacje. I haniebnie opłacanych obsługiwaczy maszyn z fabryk w Bangladeszu, którzy po kilkunastogodzinnej dniówce padają na prycze nieprzytomni, i menedżerów z wieżowców w metropoliach, którzy zabierają robotę do domu, na służbowe mejle odpisując w środku nocy. Zawodnik فukasik indoktrynacji nie uległ, w dodatku hierarchię wartości ukształtował już w wieku 22 lat – to ważne, im później rozsądniejesz, tym trudniej wyplenić złe nawyki.

(…)

Usłyszałem kiedyś od psychiatry, że pracoholizmem szczególnie zagrożeni bywają ci, którzy z trudem oddzielają pracę od hobby – wydaje im się, że robią tylko to, co sprawia im frajdę, nie zauważają, że przedobrzyli, w najlepszym razie kończą z wypaleniem zawodowym. O Łukasika i jego kumpli się nie martwię, to przytomni młodzi ludzie, którzy wcześnie pojęli doniosłość słowa „fajrant” i precyzyjnie wytyczają granicę między tym, co muszą, a tym, co mogą. Z jednym z nich rehabilitowałem się kiedyś po złamaniu nogi – gdy ćwicząca obok dziewczyna wyraziła współczucie dla uziemionego zawodowca (znane nazwisko, kurował się bodaj po zerwanym Achillesie), ten uśmiechnął się, chwycił za kieszonkę w spodenkach i odparł uspokajająco, że „kontrakcik leci”.

Jeśli chcecie poczytać w GW o piłce, nie ma na to lepszego dnia niż poniedziałek.

SPORT

Mdła i nijaka okładka Sportu.

A w środku… Wywiad z Adamem Nawałką. Szkoda, że tak nędznie promowany.

– Gdybym miał zagrać te mecze jeszcze raz, podjąłbym podobne decyzje personalne, bo chciałem zobaczyć na boisku piłkarzy, których do kadry powołałem. Kiedy sprawdzać, jak nie teraz? Szanuję selekcję dokonaną przez Waldka Fornalika i zapewniam, że nie rezygnuję z żadnego piłkarza, który za jego kadencji grał – mówi selekcjoner, nie obrażając się na krytykę. – Długo siedzę w futbolu i zdawałem sobie sprawę, że po takich meczach nie będzie głaskania. Mówimy o reprezentacji, byłoby dziwne i złe, gdyby jej gra nie budziła emocji. Mam jednak na nią pomysł i choć wszystkie głosy chętnie wysłucham, to obranej drogi nie zmienię.

– Krzysztof Mączyński to jeden z tych piłkarzy, który dał sygnał na „tak”.

I jeszcze o Obraniaku: – Rozmawiał z nim Janusz Basałaj, bo Obraniak nie mówi po angielsku. Tym razem nie był gotowy do przyjazdu na kadrę, ale nie skreślam go. Pojedziemy do Francji, porozmawiamy i podejmę decyzję. Na pewno ma umiejętności i może być piłkarzem, który da więcej możliwości gry w ofensywie. Musi jednak bardzo chcieć.

Nawałka zdradza, że w najbliższym czasie wyjeżdża na obserwacje do Włoch, a Jarosław Tkocz odwiedzi w Rosji Rybusa, Kowalczyka i Jędrzejczyka.

Dalej mamy całą serię ligowych relacji meczowych. Nie cytujemy za wyjątkiem jednego cytatu z Wojciecha Lisowskiego, który mówi o Dariuszu Wdowczyku: „Nie wiemy, za co trener wyleciał na trybuny. Myślę, że powinniśmy dla niego wygrać ten mecz, bo wyleciał niesłusznie…”. Aha, warto też rzucić okiem na wypowiedzi Oresta Lenczyka, który jest coraz bardziej rozczarowany „grą” Zagłębia. Mówi, że dysponuje kadrą, w której pięciu, siedmiu zawodników natychmiast trzeba wymienić. Z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że „takich graczy z takimi zarobkami nikt w tej lidze nie zatrudni”. No więc pat.

SUPER EXPRESS

Dzisiejszy „SE” przedrukowuje fragment ostatniego programu „Kontratak”, w którym Tomasz Hajto wypowiada się między innymi o sprawie Ludovica Obraniaka.

Po ostatnim zamieszaniu stanąłeś w obronie Obraniaka. Dlaczego?
– Bo robimy wiochę z Obraniakiem. Byłem pierwszy, który powiedział, że aby grać w polskiej kadrze, trzeba się uczyć języka i umieć zaśpiewać hymn. Nie chcemy Obraniaka, to OK, ale nie róbmy tak jak ostatnio! Dzwonią do chłopaka na dwa dni przed meczem i pytają, czy przyjedzie. A tu się okazuje, że on ma żonę w ciąży, która zaraz rodzi. To nie jest tak, że jeden telefon i on ma wszystko zmienić. Wszyscy wypowiadają się na jego temat krytycznie. Ja się z tym nie godzę, nie dyskryminujmy go! Poza tym to temat zastępczy, porozmawiajmy o tych, którzy mieli się sprawdzić w pierwszych meczach, a nie o tym, którego nie było.

Równie głośno było wokół Mateusza Klicha, który stwierdził, że po tym, co zobaczył na trybunach w spotkaniu ze Słowacją, powinno być 40 tysięcy zakazów stadionowych. Bo rzekomo kibice obrażali piłkarzyÂ….
– Gdyby do tej sytuacji odnosili się Boniek, Dudek, czyli ludzie, którzy coś osiągnęli, to jeszcze bym zrozumiał. Ale do niedawna Klich nie mieścił się w rezerwach Wolfsburga! Potem rozegrał kilka udanych meczów w Holandii, to bardzo utalentowany chłopakÂ… Ale zobaczymy, jak będzie sobie dawał radę z fanami, gdy oni naprawdę się zdenerwują. Kibic, zwłaszcza polski, który regularnie jest bity w plecy słabymi wynikami, ma prawo wyrazić opinię. I mówię to jako ten, który sam ich zawiódł na mundialu w Korei. Pamiętam takie mecze jak wyjazdowy z Walią, kiedy nasi fani byli przebrani za husarię. Nawet teraz przechodzą mnie ciarki, gdy o tym pomyślę. Ja byłem gotowy dla nich umrzeć. Dlatego zachowanie Klicha uważam za nietaktowne.

Dalej, podobnie jak w Fakcie, krótka pomeczowa rozmowa z Piszczkiem.

Na ile minut gry jesteś w tej chwili gotowy?
– Nie oszukujmy się, na cały mecz nie mam jeszcze sił. Zobaczymy, jak trener będzie szachował moimi siłami. Nie wiem, kiedy będę gotowy na sto procent. Będę się starał, żeby to było jak najszybciej, ale też trener będzie na pewno ostrożny.

Dłużył ci się ten okres oczekiwania na powrót na boisko?
– Ciężko powiedzieć, żeby pięć miesięcy szybko zleciało, ale szukałem w mojej kontuzji może nie pozytywów, ale układałem sobie wszystko w głowie tak, aby jak najszybciej wrócić na boisko. Na pewno słaba sytuacja kadrowa w zespole przyspieszyła mój powrót do drużyny. Pewnie gdyby wszyscy byli zdrowi, to dzień wcześniej pojechałbym na mecz rezerw. Nic już mnie nie pobolewa, jeśli wchodzę na boisko, to gram na sto procent.

Tekst o Legii to też pewna analogia do Faktu, więc od razu przechodzimy do historyjki Macieja Gostomskiego, bramkarza Lecha Poznań. Opowiada barwnie, jak zwykle, o trudnych początkach kariery.

Oprócz pracy w „budowlance”, Gostomski trudnił się rybołówstwem. – Mój ojciec dzierżawi jeziora. Wstawałem o 5 rano i jechałem z takim zaufanym człowiekiem na ryby. Mieliśmy łajbę i trzeba było sieci zastawić. W lato więcej się łapało, w zimę za to ryba „nie chodzi”. Najczęściej zasadzaliśmy się na węgorze. Dzięki temu nabrałem pokory, szacunku do pracy i pieniędzy. Bo ja tam pracowałem za pół darmo. Ojciec płacił mi dniówki, jakieś 50 złotych. Ale ja nie chciałem od niego brać pieniędzy, bo przecież mu tylko pomagałem. Pracy było mnóstwo. Jak wyjeżdżaliśmy po 5, to wracaliśmy o 16-17, na trening. Ł»adnego obiadu, tylko kanapki ze sobą brałem. Byłem zmęczony po całym dniu, ale na trening szedłem pozytywnie nastawiony tym, że zrobiłem coś pozytywnego. Piłkarze zwykle siedzą cały dzień w domu i się nudzą, u mnie było inaczej – podkreśla.

Zdecydowanie polecamy ten materiał.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Okładka Przeglądu? Skoki.

Dalej korespondencja z meczu Borussii z Bayernem i… rozmówka z Piszczkiem. Nie będziemy cytować, choć jeśli kogoś szczególnie interesuje się rywalizacją obu klubów, może zajrzeć. Dalej oczywiście Boruc.

Pokazując dystans do siebie, Boruc próbował z humorem choć trochę rozładować atmosferę, ale i tak mocno mu się dostało. Zwyzywano go od błaznów i klaunów (…) Pochettino, pytany na konferencji, czy w szatni z ust Boruca padło słowo „sorry”, odpowiedział lekko poirytowany: – Piłkarze tak naprawdę nie muszą przepraszać kolegów z drużyny. To był zwykły pech. Ł»adne inne analizy nie mają sensu. Zawodnicy miewają genialne spotkania, ale miewają też kiepskie dni. Najważniejsze jest dla mnie, by wszyscy w zespole wspierali się wzajemnie – powiedział Argentyńczyk.

Boruca w obronę bierze Maciej Szczęsny.

– Błąd Boruca? Nie ma o czym mówić. Takie rzeczy zdarzają się największym bramkarzom na świecie. Czy Boruc zepsuł sobie opinię? Myślę, że to rozmowy o tym błędzie, fala szyderstw, psuje ją. Ja się do tego nie zamierzam dołączać. To, co mówi się w angielskich mediach, nie za bardzo mnie interesuje. Ł»yje w Polsce, czytam nasze gazety, nie chce mi się codziennie do Empiku biegać żeby zobaczyć opinie z Anglii. Widziałem wielu golkiperów, którzy popełnili w swojej karierze podobne, jak nie gorsze błędy. Nikt nie odbierał im nagle, że są świetnymi fachowcami, nie wieszał psów do końca życia. Boruc zagra następny mecz, oby dobrze, i wszyscy zapomną – przynajmniej powinni.

Dalej liga, dużo ligi. I mało konsekwentne podejście do meczu Lechii z Ruchem. Z jednej strony „PS” atrakcyjność meczu ocenił na 1, z drugiej większość zawodników dostała oceny 4-5 w skali do 10. Nie wiemy, co jeszcze musieliby zrobić na boisku, żeby dostać naprawdę niskie.

Po ominięciu wszystkich ligowych relacji, trafiamy na krótki wywiad z Wojciechem Stawowym.

Czy jest pan dumny, gdy słyszy opinie, że Cracovia jako jedyny zespół w ekstraklasie ma swój charakterystyczny styl?
– To jest to miłe uczucie. Długo pracowaliśmy nad tym, aby pewne elementy gry w zespole zakorzenić. Mam świadomość, że jeszcze drugie tyle pracy przed nami. Nie wszystko funkcjonuje tak, jakby chciał. W naszej grze jest jeszcze dużo do poprawienie. Ale faktycznie Cracovia to zespół, który jest powtarzalny w tym co robi na boisku.

Przed rozpoczęciem sezonu prawie nikt nie wierzył, że będziecie sobie tak dobrze radzić.
– W czerwcu ubiegłego roku, kiedy przyszedłem do Cracovii, nikt tu nie wierzył, że po roku trafimy do ekstraklasy. Gdy to się udało, co chwilę powracał temat mojego zwolnienia. Oznaczało to, że nie wierzono we mnie i drużynę. Powszechne były opinie, że Cracovia awansowała „kuchennym drzwiami” i w ekstraklasie sobie nie poradzi. Dzisiaj w gramy w niej dobrze i wszystko zmierza ku lepszemu, ale mamy świadomość swoich niedostatków. Twardo stąpamy po ziemi i jest w nas dużo pokory.

W czerwcu kontrakty kończą się 17 zawodnikom. Na razie umowę przedłużono tylko bramkarzowi Krzysztofowi Pilarzowi.
– Bardzo mnie to martwi. W tej chwili najbardziej interesuje mnie, aby zatrzymać w zespole tych chłopaków. W zimie mógłbym spokojnie popracować nad wyeliminowaniem błędów, które jeszcze popełniamy, a nie uczyć kogoś wszystkiego od nowa.

Wszystko pięknie, ale czy nikt nie wierzył w awans Cracovii do Ekstraklasy? Już nie twórzmy fikcji, bo Pasy od początku typowane były jako jeden z głównych faworytów, niewielu osób brało inną opcję pod uwagę.

Poza tym Krzysztof Dowhań obserwował w Ząbkach Rafała Leszczyńskiego.

– Wiem, wiem, o co panu chodzi. Tak, byłem w Ząbkach, oglądałem Rafała i muszę przyznać, że widać po nim, że się ograł i rozwinął – komplementuje golkipera Dolcanu członek sztabu Legii. Nie był to pierwszy kontakt Dowhań – Leszczyński. W listopadzie 2010 roku. 18-letni wówczas bramkarz przebywał w Legii na kilkudniowych testach. – Teraz to zupełnie inny chłopak. Widać po nim tych kilkadziesiąt meczów w I lidze. Z Olimpią nie miał za dużo pracy. Wszystko, co musiał obronić, obronił. Fajnie pokazywał się do gry kolegom. Kiedy była potrzeba, z taką samą swobodą używał przy wybiciach piłki obu nóg. To duży atut. Jeżeli chodzi o straconą bramkę, to Rafał nie miał żadnych szans, ale i tak zachował się dobrze. Nie pierwszy raz widziałem go w akcji. Obserwowałem już kilka spotkań ligowych z jego udziałem – zdradza.

Jeśli szukacie w Przeglądzie większych materiałów, analiz, tekstów nieco bardziej magazynowych, to nie jest ten dzień. Dziś króluje Ekstraklasa.

W Hiszpanii nie mamy dziś zbyt wiele ciekawego. „Marca“ podnieca się pokoleniem „dzieci Sępa“, pisząc, że w końcu, po 20 latach, Real doczekał się bardzo utalentowanego pokolenia młodych Hiszpanów. Na okładce „AS-a“ wylądował natomiast Cristiano, który – by nie ryzykować kontuzji – nie zagra z Galatasaray oraz Xabi Alonso, który kończy dziś 32 lata i za moment powinien dostać nowy kontrakt. W Katalonii też średnio ciekawie – „Sport“ chwali Neymara, który w roli Messiego sprawdza się doskonale, natomiast „Mundo Deportivo“ akcentuje słowa Messiego: „Nigdy nie odejdę z Barcelony“.

A Włochy żyją zwycięstwem Juventusu i Fernando Llorente, który spisuje się coraz lepiej…

Portugalia ma od wczoraj jednego bohatera – to Islam Slimani, 25-letni Algierczyk, którego wejście w końcówce dało Sportingowi wymęczone zwycięstwo nad Vitorią Guimaraes. Sprawa godna docenienia, bo niezbyt często zdarza się, że piłkarz „Lwów“ trafia na okładki dzienników sympatyzujących z Porto i Benfiką.


Co nam jeszcze zostało? Temat numer 1 dla „L’Equipe“ to kiepska forma Falcao, a niemiecki „Bild“ pisze o „krecie“ w szatni Bayernu, który wyniósł do gazety informacje o taktyce oraz o Kloppie znajdującym się w kryzysie. Obie informacje trafiają jednak na margines w dzisiejszym wydaniu.

Fot. tytułowe: FotoPyk

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama