Na co buduje formę Collins John, na igrzyska w Soczi? W Gliwicach pachnie prowizorką

redakcja

Autor:redakcja

22 listopada 2013, 14:11 • 4 min czytania

Każdemu zawodnikowi, który w klubach X czy Y grał nieregularnie, po przyjściu do klubu Z potrzeba czasu. To jasne. Gdyby wskoczył do składu od razu, butli z tlenem musiałby szukać już prawdopodobnie po 30 minutach. Jednemu potrzeba więc trzech tygodni, innemu czterech, jeszcze innemu może i sześciu. Dawno nie słyszeliśmy jednak o takim, który do gry byłby niegotowy permanentnie, mimo pięciu miesięcy treningów. No dobra, był taki jeden, który zawsze tłumaczył się faktem, że dołączył do drużyny za późno i dlatego zawodzi – nazywał się Rafał Grzelak. Ale Collins John z Piasta Gliwice to jednak przypadek szczególny.
Treningi w Gliwicach rozpoczął już w lipcu. Od tego momentu ćwiczył regularnie z zespołem, w międzyczasie podpisał kontrakt i opowiadał w wywiadach jak cieszy się, że drugiego piłkarza z takim CV w Piaście jeszcze nie było. Pod koniec sierpnia mówił tak: – Jestem szybki, poza tym lubię grę fizyczną. Jednak moją najsilniejszą stroną jest umiejętność strzelania goli. Czekam na pierwszy mecz!

Na co buduje formę Collins John, na igrzyska w Soczi? W Gliwicach pachnie prowizorką
Reklama

Czekał, czekał, no i tak czeka do teraz, a wszyscy ludzie z klubu, co jakiś czas pytani o niego, mówią coś o poważnych zaległościach w treningu i kiepskim przygotowaniu fizycznym. Choćby Marcin Brosz, dziś na łamach katowickiego „Sportu”, odpala tę samą płytę. – Serce chce bardzo, ale… są jeszcze nogi. Pamiętajmy, że najgorszym doradcą jest pośpiech, a zawodnik dobry to zawodnik przygotowany fizycznie. Dlatego cały czas pracujemy nad tym, by doprowadzić Collinsa do jak najlepszej kondycji.

„Cały czas pracujemy, najgorszym doradcą jest pośpiech”. Naprawdę chcielibyśmy wiedzieć, co jest nie tak z tym Holendrem. Przecież w ciągu pięciu miesięcy – P I Ä˜ C I U M I E S I Ä˜ C Y – regularnych treningów to można przygotować się do bokserskiej walki o mistrzostwo świata albo do zimowego ataku na ośmiotysięcznik, a nie do wyjścia na boisko w Ekstraklasie. Jak bardzo żałosnym musi być dzisiaj piłkarzem, że dotąd zagrał w lidze dwa razy po siedem minut. Mimo poważnych przecież problemów Piasta w ataku. Ktoś tu popełnił naprawdę błąd – gigant. Jasne, Collins John REGULARNIE w piłkę nie grał od wiosny 2011 roku, ale jednak po pięciu tygodniach testów ktoś w tych Gliwicach zweryfikował go pozytywnie, ktoś dał zielone światło do podpisania umowy. Tymczasem dalej jest traktowany jak pacjent specjalnej troski. Jakby wcześniej zamiast zawodowo grać w piłkę, startował wyłącznie w mistrzostwach w jedzeniu burgerów.

Reklama

Zresztą dziś – w momencie kiedy kibice w Gliwicach domagają się głowy trenera i dziwią się, że Piast nie walczy już o europejskie puchary – na sytuację w ataku tego zespołu można spojrzeć znacznie szerzej, bo w dość brutalny sposób weryfikuje ona założenia prezesa Kołodziejczyka. Parę miesięcy temu, kiedy publikowaliśmy z nim wywiad na Weszło, sprawiał wrażenie człowieka, który świetnie nad wszystkim panuje. Pytany o to dlaczego do ostatniej chwili zwleka z negocjowaniem kontraktów najlepszych piłkarzy, przekonywał, że nic nie wymknie mu się spod kontroli. Z kim chce, z tym podpisze.

Jest pan pewien?
– Tak jestem prawie pewien, robimy tak już od dawna.

A jak się nie dogadacie?
– Dogadamy.

A jeśli nie?
– Jeśli nie to na ich miejsce znajdziemy innych. Wolnych piłkarzy na rynku jest mnóstwo.

Tak mniej więcej wyglądała rozmowa i jak na dłoni widać czym to się skończyło. Pal sześć, że z Piastem cały czas targuje się Trela, a już 1 stycznia może podpisać umowę gdzieś indziej i latem odejść za darmo. Dziś Piastowi najbardziej brakuje Robaka, który przecież zdaniem pana prezesa nigdzie się nie wybierał. Aż wybrał – prosto do Szczecina. Piast nie przelał mu części należnych pieniędzy, co uruchomiło klauzulę odejścia (tak skonstruowany był kontrakt) i tyle Robaka w Gliwicach widzieli. W efekcie mają teraz Rabiolę (w końcu, jak mówił Kołodziejczyk, piłkarzy do wzięcia na rynku jest mnóstwo).

Symboliczne jak Brosz mówi dziś o tym w wywiadzie dla „Sportu”:

– Odejście Marcina Robaka nas zaskoczyło, zwłaszcza, że wcześniej nie rozglądaliśmy się za wzmocnieniem do ataku. Postawiliśmy na Rabiolę, ale jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, że ma zaległości. Mimo to zagrał kilka dobrych spotkań, w których wystarczyłoby, aby trafił do siatki i jego sytuacja zmieniłaby się o 180 stopni (…) Paliwa starczyło mu na trzy, cztery mecze. Teraz jest w dołku, ale to efekt właśnie tego, że ma za sobą okres bez systematycznych treningów.

Pięknie. „Wystarczyłoby, aby trafił do siatki”. Niestety, tak się składa, że ani razu w 10 meczach tego nie zrobił. Pan prezes Kołodziejczyk działał tak bardzo bez nerwów, tak wierzył, że nikt nie odejdzie, a nawet jeśli to godnych zastępców ma na jedno skinienie, że aż w końcu obudził się z ręką w nocniku.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama