Dzisiaj napiszę wam o najlepszych piłkarzach, z którymi miałem okazję i przyjemność grać. Nie przeciwko. Napiszę o tych, którzy byli kumplami z drużyny. O ich umiejętnościach czysto piłkarskich, coś o charakterze, wadach oraz zaletach. O polskich piłkarzach, z którymi miałem okazje grać przede wszystkim w reprezentacji wspomniałem z grubsza przy okazji wpisu o moich początkach w kadrze. Pisałem o Jacku Bąku, Jurku Dudku, Maćku Ł»urawskim, Jacku Krzynówku. Nie będę się więc powtarzał. Kto nie czytał, może wrócić do archiwum i nabić trochę wyświetleń Weszło.
Po pierwsze, czas raz na zawsze wyjaśnić sytuację z Cavanim.
Przyszedł do Palermo chwilę po mnie. Kosztował klub prawie trzy razy tyle, co ja. Jednak z tego co słyszałem, był raczej inwestycją długoterminową. Nikt nie spodziewał się i nie oczekiwał, że wypali tak szybko. Początek absolutnie tego nie zapowiadał. Pamiętam jak graliśmy z nim pierwszy raz w dziadka. Wiecie, taka gra, w której w środku biega za piłką zawodnik, który wcześniej ją straci. Cavani ciągle był w środku. Można powiedzieć, że na pierwszych treningach był zagubiony jak pewien polski bramkarz w języku angielskim. Nie wiem, czy wynikało to z tremy, zdenerwowania czy czegoś jeszcze innego. Ale tak było. Cavani do dziś nie jest zawodnikiem pokroju Ibrahimovicia, Van Persiego, Ronaldo czy Messiego. Według mnie nie jest genialnym piłkarzem. Jest za to z pewnością genialnym napastnikiem.
Potrafi dokładnie to, co potrzebne jest do zdobywania goli. Już wtedy był sępem na bramki. Na boisku widział tylko obiekt ustawiony na linii końcowej. Strzelał z każdej pozycji, nie przejmując sie krytyką ze strony pozostałych zawodników. Podejrzewam, że to właśnie wyniosło go do miejsca, w którym jest teraz. Odwaga, nieustępliwość, szybkość to były jego dodatkowe atuty.
Trzeba mu oddać, że był również pracowity. Miał jasny cel. Nie szukał wrażeń na mieście i wtedy jeszcze nie obracał miss rożnych nacji. Był raczej nieśmiały, zamknięty w sobie. Od „Cavy” słyszeliśmy tylko „ciao”. Szczerze, nie lubiłem go. I pewnie z wzajemnością. Często mówiłem mu co myślę o jego waleniu z 40 metrów. Mam nadzieje, że nikt tego mu nie przetłumaczy, bo zabije mnie teraz śmiechem.
Na tę okoliczność mam pewien dowcip. Opowiadałem go już w programie „Kontratak”, ale jest śmieszny, więc powtórzę. W pewnej stajni mieszkali razem ogier i osiołek. Ogier co tydzień wyjeżdżał na różnego typu zawody. Przywoził z nich zawsze puchary, medale, ordery. Kiedy przyjeżdżał zawsze pytał osiołka: „Osiołku, co robiłeś przez weekend?”. „A nic, skubałem sobie sianko” – odpowiadał osiołek. Pewnego dnia jednak osiołkowi zrobiło się głupio. Pojechał do zoo i zrobił zdjęcie zebrze.
Powiesił je nad swoim boksem w stajni. Ogier wraca z zawodów z wielkim pucharem, już ma pytać co słychać, ale nagle widzi wiszące na ścianie zdjęcie. „Osiołek, co to za zdjęcie sobie tam powiesiłeś?” – pyta ogier. „A tam. Dawne czasy. Jeszcze jak grałem w Juventusie” – odpowiada osiołek.
Dzisiaj jedynie mogę się pochwalić, że grałem kiedyś z Cavanim w jednej drużynie.
Podsumowując. Tak na poważnie, bo dlaczego miałbym was okłamywać. Cavani przez ostatnie lata stał się jednym z najlepszych napastników świata. Jest z pewnością przykładem do naśladowania. Ale uwierzcie mi, że nikt z was nie postawiłby złotówki na to, że tak sie stanie, widząc go w pierwszym okresie pobytu w Palermo.
Tak jak Cavani nie rzucił na kolana przy pierwszym kontakcie, tak Afonso Alves był geniuszem, od kiedy go zobaczyłem. Gdy byłem mały, kochałem się kiwać. Brałem sobie bramkarza, a w drugiej drużynie umieszczałem resztę chłopaków. Kochałem ten układ wtedy dlatego, że nie musiałem nikomu podawać. I mimo że przeważnie w takich meczach przegrywałem, to strzelałem gole i miałem mnóstwo frajdy. Kiedy oglądałem Alvesa na treningach, wydawało mi się, że widzę siebie z tamtych czasów. Potrafił przejechać się po trzech, czterech zawodnikach, strzelić gola i jeszcze się przy tym uśmiechać. Nie wiem czy pamiętacie mecz ligowy, w którym strzelił siedem bramek. Był niesamowity. Miał jednak też przypadłość, która często spotyka piłkarzy z Brazylii. Liczył mocno kasę. Nie zdziwiłem się więc, kiedy podpisał kontrakt w Katarze. Podejrzewam, że w polskiej lidze mógłby przekroczyć 50 bramek w sezonie.
Trzecim piłkarzem, o którym muszę wspomnieć, jest Fabrizio Miccoli. Jak się ostatnio okazało, kumpel syna szefa włoskiej mafii. Podejrzewam, że „Fabri” nie miał z kibicami podobnych problemów, co w swoim czasie Kuba Rzeźniczak. Miccoli miał dwie twarze. Piłkarskiego artysty i ludzkiego idioty.
Tematem przewodnim jego rozmów były pieniądze, samochody (miał m.in. Lamborghini Gallardo), zegarki (nosił takie po 70 tysięcy euro) i kobiety. Choć w jego przypadku również w tym miejscu główną rolę odgrywały raczej walory finansowe, a nie urok osobisty. Czasem przychodził do mojego pokoju i pokazywał filmy nagrane przez siebie. Grał zawsze główną rolę w tych produkcjach i dodam, że nie były to komedie romantyczne. Trzeba mu oddać, że grał naturalnie i kamera go nie peszyła.
Mikrocykl treningowy na obozie zaczynał od środy. Nie przepracowywał się. Na boisku jednak nie miał sobie równych. Myślę, że gdyby nie głowa, mógłby pretendować do miana jednego z lepszych piłkarzy na świecie.
Na koniec zostawiłem sobie „Gułkę”. Łukasza Gargułę.
Według mnie jest to jeden z najlepszych piłkarzy w Polsce. Choć przez ostatnie lata jego kariera z pewnością nie potoczyła się tak, jak wszyscy oczekiwaliśmy. Cieszę się, że wrócił do wysokiej formy. Garguła ma coś, co rzadko możemy oglądać u polskich piłkarzy – technikę. Zawsze też dużo widział na boisku. To w dużej mierze dzięki niemu strzeliłem parę bramek w polskiej lidze. Dzięki niemu też pewnie kilka strzeli Paweł Brożek. Jeśli napastnik nie jest Messim, żyje z podań pomocników. Z pewnością łatwiej być napastnikiem, jeśli za plecami biega taki Garguła. Dodatkowo Łukasz jest po prostu fajnym człowiekiem.
Bardzo dobrymi piłkarzami byli Andrea Barzagli, Danijel Pranjic, Mark Bresciano. Zawsze szanowałem i doceniałem zawodników lepszych ode mnie. Nie miałem problemów z tym, że taki piłkarz gra moim kosztem. Oceniając Cavaniego pomyliłem się. Może nie jestem aż takim ekspertem, aby dobrze ocenić zawodnika po tym jak wchodzi po schodach. Pewnie stąd wzięła się zaistniała pomyłka.
Na koniec anegdotka. Dawno temu w szatni klubu polskiej ekstraklasy.
Drużynie nie idzie. Po pierwszych kolejkach zero zwycięstw. Trener zbiera zawodników i pyta: „Panowie, o co chodzi? Przecież w sparingach szło nam zajebiście. Dobrze wyglądaliśmy. A teraz co? Co się z wami dzieje? Jesteście zmęczeni? Czegoś wam brakuje? Coś chcecie mocniej potrenować? Mówcie.”
– Trenerze, mi brakuje skoczności – mówi jeden z piłkarzy.
Trener pomyślał, wręczył zawodnikowi reklamówkę i mówi: – Skocz po piwo, taki trening dobrze ci zrobi.
***
Aha, dorzucę też swoje pięć groszy do dwóch ostatnich historii…
Pierwsza dotyczy narzekań Mateusza Klicha. Mateusz nie miał z pewnością racji mówiąc, że kibice nie mają prawa gwizdać na piłkarzy. Czy mu to odpowiada, czy nie – mają. Mogą to robić nawet jeśli wygrywamy 5:0, nie mówiąc już o aktualnych wynikach kadry. Kupili bilet, robią co chcą.
Nie wiem natomiast, czy dokładnie to miał Mateusz na myśli. Czy bardziej nie chodziło mu o ludzi przychodzących na mecz, aby wyładować swoje życiowe frustracje. Czy nie chodziło mu o takich, którzy rzucają kurwami na lewo i prawo, a najchętniej właśnie w piłkarzy. Może Mateusz miał na myśli podpitych frustratów, którzy czują się mocni krzycząc, wyzywając zawodników, schowani wśród normalnych kibiców. Nawet tych decydujących się na gwizdy.
Nie wiem. Obym miał rację. Wtedy ten głupi tweet, nie zrobiłby na mnie żadnego wrażenia.
Druga sprawa, dla której nie znajduje żadnego usprawiedliwienia to wypowiedź młodego zawodnika Legii. Szczere słowa o tym, że nie chce mu się trenować. Na miejscu prezesa Leśnodorskiego, posługując się terminologią giełdową, zająłbym na Łukasika pozycję krótką, czyli sprzedałbym pierwszemu lepszemu chętnemu. Z takim podejściem nie jest to dobra inwestycja.
Czytając biografię wielkich piłkarzy widzimy jedną prawidłowość. Są to w 90 procentach przypadków tytani pracy. Czy Ronaldo musi jeszcze dodatkowo trenować? Przecież nawet gdyby do końca kariery tylko truchtał dookoła boiska 20 minut dziennie, to i tak byłby jednym z najlepszych zawodników świata. Mimo to jest pierwszy do treningu. Podczas całej mojej kariery zostawałem dodatkowo po większości treningów. Ćwiczyłem wszystko, co mogłem zrobić sam. Czasem udało się namówić bramkarza. W Bełchatowie zostawaliśmy z Gargułą, dodatkowo dwa razy w tygodniu płaciłem z własnej kieszeni za zajęcia indywidualne. Do Włoch i Holandii również za swoje pieniądze sprowadzałem specjalistów, aby pomogli mi być w lepszej formie. Oczywiście nawet to, jak widzicie na moim przykładzie, nie daje gwarancji bycia wybitnym, ale bez tego mamy gwarancję, że szczególnie my – polscy piłkarze będziemy się jedynie miotać w naszej ligowej szarzyźnie.
Kiedyś przeczytałem ciekawą informację. Ł»eby dobrze opanować jakiś element, żeby nauczyć się robić coś perfekcyjnie, musimy poświęcić na to około 10 tysięcy godzin. Ł»eby być piłkarzem lepszym niż inni, nie ma wyjścia, trzeba trenować więcej niż ci inni. Szczególnie jeśli się jest Łukasikiem, a nie Messim.