O Aubameyangu, który postąpił jak… Akahoshi, słabym szkoleniu Legii, szybkim wylocie z Warty, przyjaźni z Juergenem Kloppem, wolno rozwijającym się Miliku, Olkowskim lub Zacharze, braku cierpliwości polskich działaczy i… Newell’s Old Boys za czasów Taty Martino. Podczas długiej rozmowy z Arturem Płatkiem poruszyliśmy naprawdę wiele tematów. Były trener m.in. Jagiellonii, Cracovii i Pogoni, a dziś skaut Borussii Dortmund szczegółowo opowiedział o swojej pracy oraz o tym, co najbardziej przeszkadza mu w polskiej piłce.
Od dłuższego czasu Artur Płatek nie pracuje w Ekstraklasie, ale z drugiej strony spadł na cztery łapy, zostając skautem Borussii.
Po przygodach z Jagiellonią, Cracovią, krótkim trzymiesięcznym epizodzie w Górniku powiedziałem sobie, że Pogoń to dla mnie ostatnia szansa, zanim podejmę decyzję, czy wciąż chcę być trenerem, czy zajmę się czymś innym, np. sprzedażą butów. Przyjaciele namawiali mnie, bym został przy trenerce, udało się w Szczecinie zbudować fajny zespół i dobry wynik, ale dwóch rzeczy się nie nauczyłem. Czyli polskiego myślenia i budowania relacji z polskimi działaczami. Przyszedłem do klubu i umówiłem się na pewną wizję rozbudowy zespołu rozpoczynającą się od przewietrzenia szatni, bo były duże nazwiska i ostatnie miejsce w pierwszej lidze. Mieliśmy koncepcję, by iść w kierunku młodych zawodników z zachodniopomorskiego lub innych utalentowanych plus dwóch-trzech doświadczonych, jak Bartek Ława czy Edi, ale więcej weteranów nie potrzebowałem. W końcu odszedłem z Pogoni i po półtora miesiąca dostałem propozycję z Warty Poznań.
Szalony klub.
Szalony. Widzimy, gdzie jest dzisiaj. Ale Piotrek Reiss przekonywał mnie, że z tego doświadczonego zespołu można coś wykroić. Początek był dobry, później… Trwało to dwa miesiące, więc jakie mamy wyciągać wnioski? Klub szalony, czyli niemający wizji rozwoju. Powiedziałem: „Jeśli do grudnia będziemy mieli 6-7 punktów straty, to możemy nawet powalczyć o Ekstraklasę. Prezes był jednak tak zapalony pod wpływem podpowiadaczy, że przyjdzie nowa miotła, zdobędzie kilka punktów…
Niewiele krajów tak bardzo wierzy w efekt nowej miotły.
Zgadza się. Potem otrzymałem propozycję od Stefana Kuntza z Kaiserslautern przy okazji transferu Świerczoka. Miałem być jednym z asystentów.
W mediach przedstawiano pana jako tłumacza.
Nawet moi koledzy po fachu tak mnie przedstawiali… Cóż, jeżeli ktoś jest na każdych zajęciach w szatni, robi wszystkie odprawy na temat swojego zespołu i przeciwników, jeździ na każdy wyjazd… Można to nazwać tłumaczem, ale w kontrakcie miałem coś innego, więc mogę się tylko uśmiechnąć. Po pół roku jednak spadliśmy z Bundesligi i wróciłem do Polski. Nie mogłem zostać w Kaiserslautern, bo dostałem półroczną umowę i zapewnienie, że jeśli się utrzymamy, zostanie ona przedłużona. A w międzyczasie, bodaj po sześciu kolejkach przyszedł trener Bałakow. U niego dobrze mi się pracowało, bo dostałem jeszcze więcej obowiązków niż za Kurza i Bułgar chciał, bym został nawet w przypadku spadku, ale i on stracił pracę. Nowy trener Franco Foda zostawił ze sztabu jedną osobę – ikonę klubu, trenera bramkarzy Ehrmanna. Tak się jednak zlożyło, że przed i po meczu z Borussią Dortmund długo rozmawiałem z Jurgenem Kloppem. Zapytał: – Co z tobą?
– Nie wiem. Chcę wrócić do Polski, mam nadzieję, że dostanę jakąś propozycję.
– Zacznij wreszcie pracować, żeby się rozwijać!
Zakłady bukmacherskie – czytaj więcej:
Skąd dokładnie się znaliście? Domyślam się, że nie każdego Klopp pyta: „co z tobą?”.
Poznaliśmy się bodaj w 2004 roku. Byłem asystentem trenera w drugoligowym Ahlen, gdzie grał m.in. Stanko Svitlica. W trakcie jednego z meczów zdarzyła się taka zabawna sytuacja – Klopp kopnął w naszą stronę piłkę, ja ją odkopnąłem, dziwnie na mnie popatrzył, podszedłem, chwilę porozmawialiśmy… i tak się to zaczęło. Potem przez dłuższy czas nie mieliśmy kontaktu i po mojej przygodzie z Cracovią w 2009 roku poprosiłem Kubę Błaszczykowskiego o numer do trenera. Zadzwoniłem zapytać, czy mogę przyjechać na staż i w ciągu roku byłem tam łącznie trzy razy. Nie miałem w Polsce pracy, jeździłem do Newcastle, Hoffenheim, dwa razy do Dortmundu i w końcu pojawił się Górnik. Cały czas jednak utrzymywałem z Kloppem kontakt. Przy każdym moim pobycie w Niemczech spotykaliśmy się, a tydzień po zdobyciu mistrzostwa przez Borussię, Jurgen zaproponował mi pracę przy szukaniu zawodników. Zresztą, typy, które kiedyś mu podałem, sprawdziły się. Przewidziałem, że Piszczek będzie grał na prawej obronie, kiedy był jeszcze napastnikiem, ale pytali też o Lewandowskiego, gdy Borussia nie była jeszcze aż tak mocna finansowo i nie wiedziała, czy wydać tak duże pieniądze. Interesowali się również kilkoma innymi młodymi chłopakami z Polski… W każdym razie wróciłem do kraju, chciałem znaleźć pracę, ale zderzyłem się ze ścianą. Dostałem propozycję z Zagłębia Sosnowiec i innych klubów drugo-trzecioligowych.
Można wypaść z karuzeli na amen.
Wypaść można, ale czasami nie pracując, możesz się nawet lepiej kształcić. Jeśli masz stałą pracę w Polsce, jesteś mega zafiksowany na to, co dzieje się w kraju i tracisz poczucie europejskiej rzeczywistości, a nawet słowackiej czy czeskiej, gdzie – takie moje zdanie – mają lepszych piłkarzy. Wczoraj to zresztą pokazali (rozmawialiśmy dzień po meczu Polski ze Słowacją – przyp. TĆ). Wracając, w Polsce nie było żadnej konkretnej propozycji… Przepraszam, pojawiło się zapytanie z Podbeskidzia i na tym się zakończyło. Pojechałem do Dortmundu na cztery dni i Jurgen pyta: – Przyjechałeś pracować?
– Ale jak to ma wyglądać?
– Europa Wschodnia. Będziesz jeździł i oglądał.
Nie byłem przekonany, bo nie wiedziałem do końca, z czym to się je. Porozmawiałem z Michaelem Zorkiem i szefem skautingu, Svenem Mislintatem i dałem sobie półtora roku, chyba że zgłosi się do mnie poważny klub. Tak to się zaczęło. W listopadzie ubiegłego roku zaliczyłem pierwszy wyjazd jako skaut BVB.
Złapał pan takiego bakcyla, że ciężko byłoby się rozstać z tą pracą, nawet gdyby pojawiła się kusząca oferta z Polski?
Nie, powiedziałem sobie, że chcę wrócić do trenerki. Już teraz dostałem kilka propozycji i z paroma klubami wstępnie rozmawiałem, ale muszę czuć, że trafiam na klub, który faktycznie mnie chce i pójdzie w moją wizję.
Z drugiej strony obawia się pan, że nawet jeśli dogadacie się co do tej spójnej wizji, to po dwóch-trzech miesiącach drogi mogą się rozejść?
Jestem w takiej sytuacji, że jeśli już będę podpisywał kontrakt, to musi być on tak sformułowany, że rozstanie się w aż tak krótkim terminie nie będzie się klubowi opłacało. Muszę dostać takie zapewnienie, że zatrudniając mnie, widzą perspektywy dla siebie. Kluby piłkarskie to przedsiębiorstwa i muszą przynosić dochody. Liga ligą, punkty punktami, a rzeczywistość jest brutalna i klub powinien zarabiać.
Wracając do tej naszej szarej rzeczywistości, nie brakowałoby panu niemieckich standardów, do których Ekstraklasie daleko?
Bardzo dobrze znam realia panujące w VFL Bochum, gdzie grali Tomek Wałdoch, Dariusz Wosz, mam mnóstwo znajomych i widzę, jak ten klub się rozwija. Nawet teraz, mając problemy w 2. Bundeslidze, mogę go porównać do naszej Legii Warszawa. Szkolenie młodzieży? Osobny temat. Przepaść. Zarzucają mi, że to, co niemieckie, jest dla mnie lepsze, a ja po prostu doceniam systematyczność. Jeśli Legia, Lech, Wisła, nasze topowe kluby, nie pchają pieniędzy w młodych zawodników i nie starają się na tym bazować, to coś jest nie tak. Nie bałbym się zderzenia z polską rzeczywistością, bo wiem, jakie pułapki mogą na mnie czekać. Ale przez pierwsze pół roku, gdy byłem asystentem Darka Kubickiego, uderzył mnie ten brak rzetelności i systematyczności. Nawet teraz, porównując skauting Bundesligi i nasz… Przepaść.
U nas jest jakikolwiek skauting?
W Górniku Zabrze był. Pracowałem nad tym z Marcinem Prasołem, ale dużo jeździł też Tomek Wałdoch. Cztery miesiące pracy i proszę sprawdzić, jacy zawodnicy wtedy do nas trafili. Milik, Zachara, Olkowski, Kwiek, Jeż, Sikorski, Bemben, a polecaliśmy też Nakoulmę, który przyszedł później. Jeśli ktoś policzy, ile na nich Górnik zarobił lub zarobi… Naprawdę, duża kwota. Gdy poszedłem do Pogoni, ówczesny wiceprezes, Grzegorz Smolny zapytał mnie, kogo chcę. Zaproponowałem casting, z czego później Polska się śmiała, że Płatek wozi piłkarzy wagonami. W ogóle nie znałem tamtego rynku, chciałem się przyjrzeć, zyskałem sporo pomocy od ludzi z klubu i z castingu do Pogoni trafili Frączczak, czyli chłopak z trzeciej-czwartej ligi lub Akahoshi, który wie pan, czym mi zaimponował? Dostał pół godziny na decyzję, czy wsiada do samolotu, czy nie. I co? Kupił bilet do Polski i przyleciał. Borussię stać na wielu drogich zawodników, ale nie każdy będzie pasował do klubu czy trenera i tak samo było w przypadku Akahoshiego. Od początku widziałem, że chce dla nas grać.
Z tego, co pan mówi, ogarnięcie takiego skautingu to prosta i stosunkowo niedroga sprawa.
Trzeba jeździć, szukać, rozmawiać, przekonywać… Milika też śledziły Ruch czy Legia, ale przekonał go Wałdoch. Ł»ałuję tylko, że Arek nie został jeszcze pół roku w Górniku, bo – choć teraz w Augsburgu się odbija – mógł ten postęp zaliczyć wcześniej, w Polsce, ale to temat na inną rozmowę. Ja do Pogoni chciałem czterech zawodników: Skorupskiego, Wolskiego, Efira i Zacharę. Smolny to usłyszał i pyta: – Przecież oni mają po 20 lat!
– Wiem.
– Ale potrzebujemy doświadczonych!
Radler, Ława, Pietruszka… Potrzebowałem chłopaków do gry, a dziś – patrząc na rozwój tamtej czwórki – myślę, że można było złożyć fajną ekipę. Ale nikt nie jest nieomylny. Mój największy zawód w Górniku to natomiast taki chłopak ze Znicza Pruszków… Jak mu było? Tomasz Chałas! Dobry piłkarz, ale w głowie miał inne rzeczy, choć wyhamowały go też kontuzje. Zupełnie w Zabrzu nie zapalił. Albo ten chłopak z Sandecji, Bębenek.
W Polsce ciężko sprawdzić zawodnika pod kątem charakteru, jak to się robi w Borussii. Nie przewidzi pan, czy chłopakowi odwali.
Powiem inaczej – wielu moich kolegów jeździ na staże. I super. Otwierają sobie horyzonty. Robert Podoliński myślał, że wie o piłce dużo, pojechał do Borussii, Lewandowski coś tam mu pokazał i zrozumiał, jak wiele dzieli nas od Europy. Twierdzę, że nie tylko trenerzy powinni wyjeżdżać, ale też działacze, a nawet piłkarze! Futbol idzie do przodu w takim tempie, a polska liga… Nie twierdzę, że jest zła, bo zdarzają się dobre, szybkie mecze, ale jakość zawodników jest przeciętna. Siłowe, szybkie rozgrywki, a europejskie zespoły zwracają uwagę na piłkarzy mocnych fizycznie.
Jak Milik, który pod tym względem przerastał rówieśników.
Oprócz tego miał boiskowy intelekt, technikę i lewą nogę.
To prawda, że Borussia nie wzięła Milika, bo uznała, że gra – jak na swój wiek – zbyt dojrzale i nie zrobi takiego postępu jak Lewandowski?
Tak, to jeden punkt. Znam Arka od 15. roku życia, obserwuję go i uważam, że w Bundeslidze będzie grał dobrze…
Dobrze, ale…?
Życzę mu, żeby nawet trafił do Borussii, ale jedna rzecz mnie cały czas niepokoi – nie rozwija się w takim tempie, jak powinien i za mało pracuje nad prawą nogą. Jeśli jesteś środkowym napastnikiem i operujesz tylko jedną nogą, to na wysokim poziomie jesteś bardzo, bardzo łatwy do rozszyfrowania i jeżeli Arek chce zrobić następny krok, to musi prawą nogę poprawić. Nawet patrząc na młodzieżówkę – widać, że ten pierwszy szok ma już za sobą, idzie do przodu, ale to wciąż za mało. Mówił pan o jego warunkach fizycznych… On w wieku 16 lat wyglądał tak samo, jak teraz, ale takich zawodników jest więcej. Karol Linetty rok temu wyglądał lepiej niż dziś! Lepiej, naprawdę.
Z czego to wynika?
Nie potrafię odpowiedzieć, trzeba pytać trenera Rumaka.
Linetty to jedno z nazwisk, które pan obserwował?
To duży talent, wybija się na tle naszych chłopaków, ale nie jestem w stanie powiedzieć, czy to zawodnik na Borussię Dortmund.
A Paweł Dawidowicz?
Proszę o to pytać Michaela Zorka. Nie udzielam żadnych odpowiedzi na ten temat.
To inaczej – jeśli Zorc sam pofatygował się na mecz Lechii Gdańsk, to znaczy, że temat jest poważny.
No comment (śmiech).
Nie wiem, czy pan czytał tekst Krzyśka Stanowskiego o „baby players”, czyli niezłych zawodnikach – jak Dominik Furman – którzy na pozór nie wyróżniają się niczym, a uchodzą w naszych realiach za talenty. Pan też dostrzega takie zjawisko?
Tak. Często to, co widzą skauci z Europy, nie zauważają ci, którzy pracują z tymi piłkarzami na co dzień. To nie są kompletni zawodnicy, powiedzmy sobie szczerze. To nie są zawodnicy, którzy wchodzą do zespołu i stanowią o jego sile. To ludzie z talentem, predyspozycjami, które powinny być podnoszone „step by step”.
Podniecamy się byle czym?
Wielu ludzi pracujących w polskim futbolu nie ma rozeznania w innych rynkach. Zobaczmy, ilu dobrych Słowaków gra poza granicami swojego kraju, a potem porównajmy, w jakich klubach grają u siebie i ile zarabiają. Rozpoczynając pracę z Wałdochem w Górniku, skupiliśmy się na dwóch krajach: Polsce i Słowacji. Byliśmy w stanie przekonać do transferu najlepszego zawodnika stamtąd, Roberta Jeża.
W Górniku jeszcze chciało mu się grać.
Przekonaliśmy go do transferu, a przez pierwsze półtora miesiąca trener Nawałka nie wystawiał go w pierwszym składzie. Dla mnie – a pracowałem już w Pogoni – to był szok. Reprezentant Słowacji, najlepszy piłkarz tamtejszej ligi, który w Lidze Mistrzów wyróżniał się na tle Olympique Marsylia. Dobrze się stało, że Górnik tanio go kupił, a w przeciągu czterech miesięcy sprzedał, bo potem – ani w Polonii, ani w Zagłębiu – to już nie był ten sam piłkarz. Nie wiem, dlaczego… Może wiek? Ale do czego zmierzam – na Słowacji i w Polsce jest mnóstwo utalentowanych zawodników, których trzeba umiejętnie poprowadzić, tylko w naszej lidze kluby mają – jak pan zauważył – kilkumiesięczną wizję. Plany są zmieniane. Niech mi pan pokaże klub z wizją. Może Legia, może Lech, ale wiele transferów i tak robi się z przypadku. Legię cechuje natomiast jedna bardzo dobrą rzecz – ściąga najbardziej utalentowanych zawodników z całej Polski, ale – takie moje zdanie – ma bardzo słabe szkolenie. I nie boję się tego powiedzieć. Z tej masy, którą zapraszają, nie ma szans, żeby nikt się nie wybił, ale rozmawiam z wieloma ludźmi i wiem, jak tych młodych chłopaków się traktuje i jak prowadzi…
Gdzie leży problem?
Jeśli masz talent – a jest takich tam kilku – to trzeba go obrabiać i rozmawiać z nim indywidualnie. Prowadzić we wszystkich dziedzinach życia. A jeżeli Legia wypożycza tych chłopaków do pierwszej-drugiej ligi i ci chłopcy nie wiedzą, jak się zachować, gdy zespół traci lub odzyskuje piłkę, to coś jest nie tak.
Lepiej, żeby ogrywali się w rezerwach niż wyjeżdżali do Podbeskidzia?
Każdy młody zawodnik powinien grać jak najwięcej. Im wyższy poziom, tym większa korzyść dla Legii, więc to jest bardzo dobre. Ale mówię o czymś innym – samo szkolenie w tym klubie nie odbywa się na takim poziomie, na jakim powinno. Jeżeli ściąga pan piętnastu najlepszych 15-latków z Polski, to obojętnie, jak pan z nimi trenuje, dwóch-trzech musi się wybić. Nie ma siły. A kiedy wyskoczył Furman? Mijają dwa lata, od kiedy go zobaczyłem. Robiliśmy wtedy transfer Borysiuka do Kaiserslautern, a Dominik wpadł mi w oko w sparingu, strzelił zresztą identycznego gola jak z Górnikiem. Zawodnik grający regularnie przez dwa lata w pierwszym składzie Legii to dla klubów europejskich bardzo atrakcyjny temat. Kosecki, Furman, Ł»yro… Ten ostatni miał być za 5-7 milionów. Patrzmy na to realnie, bo ceny, których oczekujemy za tych chłopaków, są horrendalne. Z tym mamy w Polsce największy problem – z rzetelną wyceną jakości zawodnika. Kto z tej całej plejady w Legii poszedł ostatnio wyżej? Dwa lata temu Borysiuk.
To prawda. I nawet on ostatnio przepadł.
Przepadł, przepadł… Nie wiem dlaczego. Ciekawy chłopak, który na top się nie nadaje, ale na europejskim poziomie mógłby grać. W Bundeslidze – spokojnie, bo naprawdę sobie tam radził, a trafił do Kaiserslautern w bardzo ciężkim momencie. Niełatwo 21-letniemu obcokrajowcowi, nieznającemu języka, wejść do drużyny broniącej się przed spadkiem i jeszcze nią rządzić. Pamiętam pierwsze treningi Ariela w Kaiserslautern i pytam go: „jaka różnica?”. „Tempo, tempo…”.
Drugi piłkarz, który wtedy trafił do Kaiserslautern to Jakub Świerczok, który zaginął już zupełnie.
Z innych powodów – zdrowotnych. Teraz jest po drugiej operacji i miejmy nadzieję, że ten chłopak jeszcze wróci. Wiele zależy od jego podejścia. Mentalność. Sam miałem taki moment w życiu – nie boję się o tym mówić – kiedy zostałem trenerem Jagiellonii. W przeciągu dwóch miesięcy awansowałem do Ekstraklasy, w pierwszej rundzie, jako „no-name’y” zrobiliśmy 24 punkty, szóste miejsce – praktycznie bez zagrożenia spadkiem i też myślałem, że wszystko będzie łatwo przychodziło. A w piłce trzeba cały czas twardo stąpać po ziemi i mieć pokorę. Polska mentalność. Ale w młodszych grupach zauważam wielu chłopaków, którzy mają inny, lepszy tok myślenia i w nich nadzieja. Najbardziej brakuje mi jednak wśród nich średnich zawodników, którzy motywowaliby do pracy największe talenty. To największy problem polskiej piłki.
Kto jest przykładem średniego zawodnika, który mobilizuje wielki talent?
W każdym zespole znajdzie pan przykłady.
Zachara w stosunku do Milika?
Na przykład. Zachara swoją pracą i mentalnością cały czas idzie do góry, ale stracił trzy lata, bo do Górnika ściągałem go w 2010 roku. 23 lata i kończy mu się kontrakt.
Po takim sezonie coś znajdzie.
No tak, ale swoją drogą gdzie tu jest polityka klubu? Stracą kolejnego chłopaka. Właśnie o tej wizji mówię! Jeśli kilku zawodnikom, którzy są twoim kapitałem, kończą się kontrakty, musisz o nich myśleć wcześniej.
Olkowski też się zasiedział w Zabrzu?
Gdy ściągaliśmy do Górnika, mieliśmy wobec niego prosty plan. W Gwarku czy GKS-ie grywał jako skrzydłowy lub środkowy pomocnik, a dla nas był typowym prawym obrońcą z dobrymi warunkami fizycznymi i bardzo dobrą szybkością, który miał się w Górniku uczyć od Michaela Bembna. Czy się zasiedział? Nie wiem. Przez ostatni rok zrobił postęp, bo gra do przodu, poprawił się w defensywie i te proporcje są bardziej wyważone, ale też ma już swoje lata. Wiem, na co zwracają uwagę europejskie kluby i niestety, ale dla nich to już stary zawodnik. 23 lata…
Augsburg by go wziął?
Tak, dla takich klubów – szczególnie, gdy kończy się kontrakt – to na pewno interesujący chłopak, ale np. Borussia szuka jak najlepszych, jak najmłodszych i jak najbardziej perspektywicznych. W danym momencie wiele czynników musi się zgodzić, by taki transfer doszedł do skutku. Jeżeli nie zagra mały detal, nie ma transferu.
Jak teraz na ogół wygląda pana praca? Ciągłe jeżdżenie po świecie?
W poniedziałek-wtorek dostaję wiadomość, czym mam się zająć w tygodniu. Non stop telefony: „zobacz tego, tamtego. Zrób przegląd ligi…“. Teraz byłem kilka razy w Chorwacji, gdzie prześledziliśmy praktycznie całą ekstraklasę, wcześniej scheckowaliśmy wszystkie polskie zespoły i jak pojawia się ktoś ciekawy, to najpierw ja go oglądam raz lub dwa, a potem inni ludzie. Teraz, wiadomo, skupiamy się na poszukiwaniu następcy Roberta.
Ilu skautów musi obejrzeć zawodnika, by transfer doszedł do skutku?
Nie jest powiedziane, że pięciu, siedmiu czy dziesięciu, ale potrzebujemy pewnego okresu. Nie bierzemy nikogo po jednej czy dwóch obserwacjach. Nie z takimi pieniędzmi. Poza tym – jak już zaznaczyłem – nie liczą się tylko umiejętności. Mentalność, osobowość – to bardzo, bardzo ważne rzeczy. Michael Zorc dostaje różne spojrzenia od różnych skautów, następnie wyciąga najistotniejsze kwestie, ale najważniejszy jest Juergen, któremu chłopak musi pasować do koncepcji.
Zawodnik, który trochę mi nie pasował mentalnie do Borussii, to Aubameyang. Świetny piłkarz, ale jeździ batmobilem, nosi buty wysadzane diamentami i ogólnie lubi się nosić. W Barcelonie raczej takich nie chcą i wydawało mi się, że BVB idzie podobną drogą.
Tak, zwróciłem uwagę na takie rzeczy, ale w tym przypadku kluczowe były rozmowy z zawodnikiem. Wtedy poznajesz tego chłopaka. Nam Aubameyang zaimponował tym, że chciał przyjść do Borussii, a nie do Tottenhamu, który oferował dużo większe pieniądze. To tak, jak z Akahoshim – widzisz, czy zawodnikowi zależy na transferze. A on wszedł, dobrze się poczuł w drużynie, znał swoją wartość i podniósł poziom drużyny.
Borussia Kloppa to chyba najbardziej autorski zespół na świecie. Nie ma wielu klubów, które byłyby budowane prawie od zera przy takim udziale jednego człowieka.
Gdy pierwszy raz go odwiedziłem, Borussii wiodło się bardzo słabo. Zagrali sześć kiepskich meczów i mówię Juergenowi: – Teraz wyjeżdżam do Newcastle, ale w styczniu pojawię się jeszcze raz.
– Nie wiem, czy tu jeszcze będę! – zaśmiał się.
– Jak nie wiesz? Przecież masz tu tego małego!
A to był jeden z pierwszych treningów Goetze. Już wcześniej zwróciłem na niego uwagę, gdy opowiadał mi o nim Tomek Wałdoch, który widział go na tle juniorów Schalke. Jeśli chodzi natomiast o Borussię, najbardziej imponowało mi, jak ten zespół wyglądał poza boiskiem. Wszyscy normalni, skromni, nie wywyższali się, czego nie zauważyłem np. w Hoffenheim. Czułem, że to wszystko musi zaskoczyć. Kuba też mi opowiadał, że wyników na razie nie ma, ale atmosfera jest i warto poczekać. Następny mecz – pamiętam – wygrali z Hoffenheim, Błaszczykowski strzelił gola i zaczęła się seria siedmiu-ośmiu zwycięstw z rzędu.
Co panu najbardziej imponuje w Kloppie?
Najbardziej to, że w przeciągu tylu lat w ogóle się nie zmienił. Sława, popularność i brak czasu nie wpłynęły na niego negatywnie. Poza tym imponuje mi masa innych sytuacji… Proszę popatrzeć – to jest boisko treningowe, tutaj mamy szatnię Borussii, a z drugiej strony młodzieży. Wchodzę od tej strony, trwa rozgrzewka, chwilkę gadam z Juergenem, po czym rozpoczyna się ćwiczenie taktyczne. Po piętnastu minutach Klopp pozwala zejść Kubie i „Piszczowi”. Ci podchodzą się przywitać, zamieniamy normalnie kilka słów, ale pogoda jest taka, jak dziś – kilka stopni, mokro, wiatr, nieprzyjemnie. Juergen, widząc, że dalej stoją ze mną, przerywa trening i przy wszystkich mówi: „jak chcecie porozmawiać z trenerem Płatkiem, to zaproście go na obiad lub na kawę. Teraz macie iść do szatni”. Szczegóły. W piłce są one mega ważne. Jeśli Klopp zwraca uwagę na aż takie, to możemy się domyślić, jaką wagę przykłada do szczegółów np. w pracy defensywnej.
Uważa pan, że młodzi polscy piłkarze, by dojść do takiego poziomu, powinni wyjeżdżać jak najszybciej? Mamy przykład Stępińskiego, który poszedł do Bundesligi, na razie przepadł, ale też można było się spodziewać, że ta aklimatyzacja chwilę potrwa.
Im szybciej wyjedzie chłopak z marką, co podkreślam, tym lepiej. Furman jakąś markę ma, a Stępiński… Zdziwiło mnie kiedyś, że dostał z Rybickim zaproszenie do Canal+ i mówię wtedy znajomemu: „co wy robicie? Jak można takich chłopaków w ogóle zapraszać?! Za naszych czasów, gdy ja jeszcze grałem w piłkę, takich Stępińskich były setki”. Dlatego nasza piłka się liczyła. Średnia wartość polskiego piłkarza jest słaba w porównaniu do średniej wartości piłkarza europejskiego. Są talenty, oczywiście. Nie ma siły, żeby ich nie było w 40-milionowym narodzie. Ale problemem jest – powtarzam – brak tej „klasy średniej”. Stępiński ma jakiś talent, ale obserwowałem go i nie mogę powiedzieć, że to bardzo dobry zawodnik. W Europie takich jest mnóstwo. Wystarczy pojechać do Słowacji, Słowenii, Chorwacji, Bośni… Mnóstwo!
Z drugiej strony bardzo łatwo było mu się wybić.
Oczywiście. Ale nie dajmy się oszukać, że nagle wszyscy polscy trenerzy chcą stawiać na młodych. To wszystko z braku pieniędzy. Gdy w 2011 roku stawiałem w Pogoni na młodzież, to odszedłem, bo prezes powiedział mi, że ten skład nie gwarantuje wejścia do Ekstraklasy. I odpowiadam mu: „Grzegorz, zrobiliśmy 34 punkty na wiosnę zespołem, który dopiero powstał! Przegraliśmy jeden mecz, na Podbeskidziu, ale to był zespół!”. Nie miałem żadnego strachu, że w przyszłym sezonie nie awansujemy. Od tamtych czasów sytuacja ekonomiczna się pogorszyła i kluby zostały zmuszone do stawiania na młodych. Wtedy płacono niebotyczne pieniądze za przeciętnych zawodników z Zachodu. Mocno przepłacano, porównując choćby z 2. Bundesligą.
A jak pan podchodzi do transferów typu Pawłowski do Malagi. Faktycznie postrzega pan ich jako talenty czy raczej podchodzi na zasadzie: „pojawia się chłopak z potencjałem za grosze, to żal nie brać”.
Musiał im czymś zaimponować, bo ma talent, ale duże kluby na 15-latków wydają po 200-300 tysięcy euro czy nawet milion. Dla nich to żadna strata. Borussia jednak tak nie postępuje, bo nie gromadzi takiej liczby talentów, które chce później sprzedać. Skupia się na przygotowywaniu zawodników do pierwszego zespołu – to inna wizja. Gdyby Stępiński został w Polsce na jeszcze pół roku i strzelił 10 goli, Norymberga – moim zdaniem – nie byłaby w stanie zapłacić za niego 800 tysięcy euro. Ale 200 za chłopaka, którego mogli doszlifować, jak najbardziej. Najważniejsze jednak, żeby młody zawodnik grał. Taką ścieżkę rozwoju trzeba mu stworzyć.
Skorupski, kolejny piłkarz, którego doskonale zna pan z Górnika, też wybrał mocny klub, nie gra i raczej się na to nie zanosi.
Już w 2010 optowałem za tym, by bronił w Górniku. To chłopak charakterologicznie podobny do Artura Boruca. Ma osobowość, swoje zdanie i choć czasem powie za dużo, to broni się umiejętnościami bramkarskimi. Poszedł do Romy, wiedząc, że będzie drugi, ale jest tak silny charakterologicznie, że – nie wiem, czy akurat tam – ale prędzej czy później będzie grał.
Borussia skreśliłaby go z urzędu za popijawy w Katowicach?
Powiem tak – Juergen nie boi się mocnych charakterów, ale taki przecież jest Roman Weidenfeller i utrzymywanie dwóch takich zawodników akurat na bramce, mogłoby być niebezpieczne. A jeśli wyłamiesz się z pewnych zasad, konsekwencje mogą być tragiczne.
Nie myślał pan kiedyś o pracy w roli agenta? Z takimi kontaktami i rozeznaniem pewnie dałby pan sobie radę.
Ktoś już mnie kiedyś o to pytał i odpowiedziałem, że mógłbym być agentem, ale chyba ciężko byłoby mi się całkowicie przestawić. Nawet pracując jako skaut i rozmawiając z zawodnikami, myślę jako trener. Wolałbym wrócić do tego zawodu niż zająć się menedżerką. Nie miałbym nic przeciwko ponownemu przychodzeniu do pracy o 8.00, a wychodzeniu o 20.00.
Niedawno mówiło się, że mógłby pan przejąć Koronę.
To prawda, rozmawiałem z Koroną, ale na tym się skończyło i może to dobrze. Muszę czuć, że to klub, w którym – jak powiedziałem – zgodziłbym się z wizją na pewien okres czasu. Na razie skupiam się jednak na podróżach… Wczoraj wróciłem z Bośni, gdzie obejrzałem ich mecz z młodzieżówką Hiszpanii, potem wyjazd do Łęcznej na Polska – Niemcy, a w przyszłym tygodniu Ameryka Południowa, gdzie mamy kilku zawodników do obserwacji, co odwlekamy od jakiegoś czasu. Cztery miesiące tam nie byłem, więc warto się znowu wybrać. Po takich wyjazdach człowiek czuje, że ogólnie inaczej patrzy na piłkę. Pamiętam, że oglądając pięć-sześć meczów Newell’s Old Boys, od razu wpadło mi do głowy, że muszą mieć dobrego trenera, bo grali najbardziej po europejsku w całej Argentynie. Pressing, szybkie odzyskanie i błyskawiczne przechodzenie do ataku. Fajnie się na to patrzyło, ale największą satysfakcję poczułem, kiedy Martino przejął Barcelonę.
Wie pan tylko, co mnie boli, porównując nasz futbol z innymi? Że przespaliśmy 15-20 lat, jeśli chodzi o szkolenie. Jestem z rocznika 70, czyli jednego z ostatnich, kiedy nie szkolono się rewelacyjnie, ale systematycznie. Chodząc do technikum, treningi regularnie mieliśmy rano i po południu. Wielu dobrych zawodników wywodzi się z tego pokolenia. Skoro ja – przeciętny piłkarz – konkurowałem z Wałdochem, Hajtą, Jegorem, Grembockim czy Stańkiem… Sami obrońcy! Dziś łatwiej się wybić na Zachód czy do kadry. Wystarczy kilka razy prosto kopnąć piłkę i mieć minimum talentu. Cieszę się tylko, że pojawiają się teraz te szkółki, bo z roczników 98, 99 będziemy mieli sporo dobrego. Są raz lepsze, raz gorsze, ale szkoli się je systematycznie. Musimy jedynie pracować nad mentalnością, bo te wszystkie młode talenty po kilku meczach w Ekstraklasie dostają już parę tysięcy, samochód, natomiast brakuje konkretnej ścieżki rozwoju. A jak już ściągamy obcokrajowców, to takich, którzy wzmocnią klub, jak Paixao, czyli chłopak, który zdecydowanie podnosi poziom gry, Goulon i Carlos z Zawiszy czy nawet Matsui.
Po jednej rundzie warto młodym Polakom dawać kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie plus wielkie premie za puchary?
Świadczy to o małym rozeznaniu rynku europejskiego, bo ceny coraz bardziej spadają. W drugiej lidze portugalskiej za małe pieniądze grają naprawdę nieźli zawodnicy. Jestem za tym, żeby piłkarze u nas zarabiali dużo, ale w zamian za coś. Step by step, nawet do milionów, ale przy rozwoju.
Proszę powiedzieć na koniec, czy Artur Płatek odkrył jakiegoś piłkarza Borussii.
Nie tyle odkryłem, co obserwowałem Aubameyanga, który w Saint-Etienne grał zupełnie inaczej niż u nas. Proszę zwrócić uwagę, że tam wracał do linii środkowej, a u nas pracuje w defensywie. Było też kilka innych nazwisk, z którymi ostatecznie się nie dogadaliśmy. Parę innych spodobało mi się wcześniej, poszło do innych klubów i też sobie radzą.
Skoro są już w innych klubach, to może pan zdradzić, o kogo chodzi.
Bez nazwisk (śmiech). Po prostu cieszę się, że w jakimś tam małym procencie jestem członkiem tej wielkiej Borussii. Wolę zajmować się tym, niż oglądać w telewizji polską ligę i czekać na telefon od jakiegoś prezesa.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK