W Bayernie nadal wszystko świeci się na zielono…

redakcja

Autor:redakcja

14 listopada 2013, 15:45 • 4 min czytania

Współpraca Rummenigge i Hoenessa, dwóch legend Bayernu będących dziś twarzami i jednym, kompatybilnym mózgiem klubu, miała już wiele różnych odsłon. Tych, którymi mogą się wyłącznie szczycić oraz takich, o których pewnie woleliby zapomnieć. Niegdyś toczyli cichą walkę o najwyższe stołki. Dziś obaj piastują w Monachium prestiżowe funkcje, spokojnie spijają sobie z dziubków, a każdy z nich publicznie przekonuje, że bez zaangażowania tego drugiego nie wyobraża sobie klubu.
Okazji nie brakuje. Choćby wczoraj, podczas nadzwyczajnego walnego zgromadzenia akcjonariuszy, który był okazją do odtrąbienia kolejnego sukcesu. Bo oto, kiedy pod względem finansowym kiepsko przędzie cała piłkarska Europa, Bayern rośnie w siłę i kto wie, czy nie jest dziś najzdrowiej zarządzanym klubem świata. Rok w rok notuje zyski i uchodzi za przykład racjonalnego zarządzania. Wczoraj, w czasie prezentacji finansowych osiągów Bawarczyków, słupki znów zaświeciły się na zielono. Jeszcze wyższe i bardziej zielone niż dotychczas, bo wszystkie wskaźniki ekonomiczne mistrza Niemiec sukcesywnie rosną. Nic dziwnego, że Bayern zamierza otworzyć wkrótce swoje przedstawicielstwa nawet w… Nowym Jorku i Szanghaju.

W Bayernie nadal wszystko świeci się na zielono…
Reklama

223 tysiące kibiców regularnie opłacających fanklubowe składki – rekord numer jeden.
Roczny obrót na poziomie 432 milionów euro – rekord numer dwa.
Zysk po opodatkowaniu – 14 milionów euro. Nie najwyższy w historii, ale jednak ZYSK.

Bayern notował go w dziewięciu z dziesięciu ostatnich lat budżetowych, ale dodając do tego wynik sportowy, trudno odmówić racji Rummenigge, który ogłosił inwestorom, że było to najlepsze 12 miesięcy w 113-letniej historii klubu. Najtłustszy rok ogółem – pod względem sportowo-finansowym.

Reklama

Niezłym paradoksem jest w tej sytuacji historia Uliego Hoenessa. Człowieka, który oczywiście był niegdyś skutecznym, klasowym napastnikiem, ale jednak legendą przez duże „L” został dopiero jako działacz. Prężny biznesmen, przedsiębiorca wielu branż, z jednej strony zarządzający finansami klubu sportowego, z drugiej prowadzący w Norymberdze… fabrykę kiełbasy. W wywiadach sam przyznaje, że żyłkę do interesów miał od dziecka. Jeszcze nie ukończył podstawówki, a już razem z bratem wpadł na pomysł, by w okolicznym kamieniołomie wydobywać kwarc i dostarczać go do firmy produkującej okna.

Dziś, gdyby kibiców Bayernu Monachium zapytać za co cenią Uliego Hoenessa, wielu zorientowanych w temacie musiałoby odpowiedzieć – za uporządkowanie finansów klubu.

Kiedy Hoeness obejmował funkcję dyrektora, Bayern miał 7 milionów marek zadłużenia i szwankował na każdym niemal polu. Tak pod względem pozyskiwania sponsorów, jak i działań marketingowych. Co wtedy zrobił Hoeness? Zabukował bilety do Stanów, aby sprawdzić, jak to się robi w Ameryce. Jak to możliwe, że tam zarabia się na wszystkim – koszulkach, czapeczkach, hot-dogach i coca coli. Nikt nie ma wątpliwości, że to właśnie w dużej mierze Uli wyprowadził klub na prostą, a później tylko wyżej, zaszczepiając w nim najlepsze organizacyjne wzorce.

Tym bardziej symboliczne wydaje się to, co zdarzyło się wczoraj.

Jak wiadomo, do speca od norymberskiej kiełbasy mocno dobrała się „skarbówka”. W marcu 2014 będzie musiał stanąć przed sądem w związku z oszustwem podatkowym. Konto w szwajcarskim banku, które miało chronić część jego prywatnych dochodów (rzekomo kilka milionów euro), może według niemieckiego prawa kosztować go nawet do dziesięciu lat więzienia. Tak wygląda teoria. Sprawa znana jest od dawna, analizowana na wiele sposobów. Ale to właśnie wczoraj Hoeness stanął i tłumaczył się przed akcjonariuszami klubu, którzy wcale go nie potępili, ale wyrazili wręcz bardzo silne wsparcie. Hoeness nie czuje się przestępcą. Przyznaje się do winy, ale nie traktuje jej jako intencjonalnego oszustwa. Wyraźnie podkreślił, że nie chodzi o wielomilionowe kwoty, że większość swoich dochodów rozliczał przecież w Niemczech i odprowadzał od nich podatek. Poza tym w ciągu ostatniego pięciolecia wykonał darowizny na około pięć milionów euro. Nie zamierza się rozgrzeszać, ale ma nadzieję, że wyrok będzie dla niego korzystny i pozwoli mu w dalszym ciągu pracować dla Bayernu.

Kiedy sprawa oficjalnie się rozstrzygnie, chce poprosić akcjonariuszy klubu o votum zaufania. Ci pierwsze, to nieoficjalne, wyrazili już wczoraj. Sala skandowała „Uli, Uli”, a Hoeness płakał żywymi łzami.

Robotę ma jak w banku. Pod warunkiem, że sąd okaże się równie przychylny.

Najnowsze

Anglia

Trener Tottenhamu broni van de Vena. „Naturalna reakcja obrońcy”

Braian Wilma
0
Trener Tottenhamu broni van de Vena. „Naturalna reakcja obrońcy”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama