Na tę rozmowę szedłem z dużą ciekawością. Wcześniej wymyśliłem nawet tytuł: „Ostatni kraj po lewej”. Być może nieco trywialny (ostatecznie i tak go zmieniłem), ale Islandia długimi latami jawiła mi się jako wyspa, zepchnięta gdzieś za lewy margines Europy. Co innego futbol. Ten budził we mnie zainteresowanie, wymieszane z podziwem, odkąd Fylkir Reykjavik spuścił łomot Pogoni Szczecin w Pucharze UEFA. Na „Paprikanę” mieli przyjechać wówczas drwale, banda amatorów, Skulasony i Peturssony, dla których już samo zetknięcie z naturalną murawą, miało być równie egzotyczne, co dla Armstronga spacer po księżycu. A jednak. Daliśmy się zaskoczyć. Doliczony czas gry, rzut rożny, zamieszanie, szamotanina i gol Petura Bjoerna Jonssona. W tym momencie, w wielu domach zgasły telewizory. Okazało się, że i na Islandii nie ma już słabych drużyn.
Dzisiaj lot z Warszawy do Reykjaviku trwa niecałe sześć godzin, doliczając międzylądowanie. W mieście i jego okolicach mieszka już ponad dziewięć tysięcy Polaków. Dobre zarobki, solidna opieka socjalna i spokojne, nordyckie tempo życia. Krótko mówiąc, ta wyspa przyciąga i rozleniwia. Ale od razu zaznaczę, że nie będzie to tekst o dzielnych rodakach, którzy podbijają boiska piłkarskie, otoczone gejzerami. Nie.
Tym razem to Islandia „przyleciała” do nas. Konkretnie trzech chłopaków z Breidablik: Arni Vilhjalmsson, Andri Rafn Yeoman i Sverrir Ingi Ingason. Wszyscy z nadzieją (mniejszą, bądź większą) na podpisanie kontraktu ze stołeczną Legią. W wyprawie do Warszawy towarzyszył im menedżer – Magnus Agnar Magnusson. Pomyślałem, że to idealny moment na dyskusję o islandzkiej piłce. W końcu za chwilę ten mały kraj z północnej Europy, stoczy decydującą batalię o mundial.
Mało tego. Tydzień przed ich przylotem, w Krakowie gościł sam Hallgrimur Helgason. Ł»ywa legenda nordyckiego pióra, co w połączeniu z piłkarską wycieczką z Breidablik, sprawiało, że liczba islandzkich akcentów w polskich mediach była nienaturalnie duża. Na pewno największa od czasów wybuchu wulkanu o szalonej nazwie, który na kilka tygodni sparaliżował pół Europy. Nie mogłem przepuścić takiej okazji.
KAWA
Z Vilhjalmssonem i Yeomanem spotykam się po jednym z treningów Młodej Legii. Są lekko speszeni zainteresowaniem mediów, ale sprytnie kamuflują to uśmiechem i szybko zgadzają się na rozmowę. Idziemy do pobliskiej restauracji, gdzie już czeka na nich Sverrir z Magnusem, którzy zgodnie z islandzkim zwyczajem, sączą mocną kawę.
Menedżer widząc chłopaków, zagaduje do nich w ojczystym języku. Wypowiada serię niezrozumiałych dla mnie słów, z prędkością pocisków wystrzeliwanych z karabinu maszynowego, które zdają się znaczyć coś w stylu: kim, u licha, jest ten gość?
– Aaa, jesteś dziennikarzem? – pyta.
– Zgadza się. Chciałbym porozmawiać o islandzkim futbolu – odpowiadam.
– Dobra, tylko szybko. Nie mamy dużo czasu, bo zaraz ma przyjść Michal (Ł»ewłakow, dyrektor sportowy Legii).
Trudno, co zrobić – myślę. Zaczynam z kurtuazją. Dopytuje o pierwsze wrażenia z Warszawy, o treningi w Legii i o stereotypy, krążące na Islandii o Polakach. Te, o dziwo, według relacji chłopaków nie są najgorsze. Mija pierwsze pięć minut. Kelnerka przynosi kawę, a ja opowiadam, że całkiem niedaleko stadionu Legii, jest sklep z islandzkimi ciuchami. Dziesięć minut na piechotę. Prowadzi go facet z Reykjaviku, który związał się z Polką.
– Z islandzkimi ciuchami? – menedżer pyta z niedowierzaniem.
– Tak, z islandzkimi.
– Ale spójrz na nich. Chyba wystarczy H&M – zanosi się głośnym, typowo nordyckim śmiechem.
Ale jego piłkarze chyba nie złapali żartu. Wałkujemy kolejne tematy. Opowiadam o książkach Helgassona, cieszących się u nas dobrą opinią, ale kątem oka widzę, że cała trójka tylko patrzy po sobie, robiąc wielkie oczy. Nie kojarzą go. Głos zabiera więc zafrasowany Magnus, który lakonicznie chwali Helgassona, mówiąc, że to wybitny pisarz.
– Jeżeli pytasz o książki, to ja zdecydowanie wolę biografie sportowców – wtrąca z entuzjazmem Vilhjalmsson. – Uwielbiam Zlatana, stąd jego książka jest moją ulubioną. Ale wiem, że Sverrir ma na iPadzie nowego Fergusona. Kupił go specjalnie przed przyjazdem do Polski.
Zdystansowany Sverrir tylko twierdząco kiwa głową. Widzę, że nie należy do najbardziej wylewnych osób. Po pierwszych minutach rozmowy powiedziałbym, że to typ stereotypowego Skandynawa. W myśl hasła: „wrodzona nieufność, chłód i dystans”.
Trzymam się jeszcze przez chwilę wątku literackiego, który mnie nurtuje. W „Poradniku domowym kilera” Helgassona przeczytałem, że najpopularniejszym artystą na Islandii jest Justin Timberlake. To mnie zaskoczyło. Mówimy przecież o ojczyźnie Sigur Ros, Mum czy Bjork. Pytam więc o zdanie chłopaków.
– Bullshit. Justin może i jest popularny, ale raczej bez szaleństwa. Standardowo. Czasami leci w radiu i w nocnych klubach. Podejrzewam, że u was jest podobnie – opowiada Magnus.
– Ale życie nocne w Reykjaviku stoi naprawdę na niezłym poziomie. Jest mnóstwo fajnych, klimatycznych miejsc – ożywia się na moment Sverrir.
– I kobiety! Islandki są najpiękniejsze na świecie – cmoka z zachwytu Vihjalmsson i mruga okiem z aktorską manierą.
– Zostaniesz dłużej w Warszawie, to pewnie zmienisz zdanie – odpowiadam, co Arni tylko kwituje uśmiechem.
Ale uroda Islandek, to faktycznie kolejny czynnik, zachęcający do wyjazdu na Wyspę. Kilka triumfów w Miss World zdaje się potwierdzać tę teorię. W internecie można znaleźć nawet zabawną reklamę piwa, w której dwóch młodych Islandczyków opowiada barową anegdotę, jak to wieki temu Wikingowie z Islandii podróżowali do Anglii, porywając stamtąd najpiękniejsze kobiety, zostawiając te najbrzydsze przy brzegu…
PROGRES
Wracamy do futbolu. Magnus zaczyna wymieniać nazwiska piłkarzy, z którymi współpracuje, bądź współpracował. Eidur Gudjohnsen, Aron Johannsson, Vitor Palsson, Alfred Finnbogasson, Eggert Jonnson i jeszcze kilkunastu innych. Łącznie, jego firma Total Football, dba o interesy 90 procent piłkarzy z islandzkiej drużyny narodowej.
W czym tkwi fenomen islandzkiego futbolu? – pytam.
– Składa się na to kilka czynników – odpowiada Yeoman. – Od kilku lat mamy bardzo dobre warunki do treningu. Powstało sporo krytych boisk, dzięki czemu możemy grać w piłkę przez cały rok. Mamy też wielu trenerów bardzo dobrze przygotowanych do zawodu. Powoli widać tego efekty.
Ale sezon w waszym kraju trwa raptem pięć miesięcy. Od maja do października. Co robicie przez pozostałe siedem?
– Normalnie trenujemy. Ponadto rozgrywamy masę meczów towarzyskich czy jakichś turniejów. Sporo chłopaków jeździ też na testy do innych klubów, tak jak my teraz.
Ale to generuje też zabawne sytuacje. Słyszałem, że pierwszy bramkarz waszej kadry – Hannes Halldorsson, na co dzień grający w KR Reykjavik, by utrzymać formę na dwumecz z Chorwatami, rozpoczął małe tournee po skandynawskich klubach.
– Tak, właśnie przebywa na testach w szwedzkim Kalmar – wtrąca Magnus. – Raz, że chce podtrzymać formę, a dwa, po prostu ma szansę podpisać z nimi kontrakt.
– Wiesz, nasza liga nie jest w pełni zawodowa. Wielu naszych piłkarzy wyjeżdża do Norwegii, Szwecji czy Belgii, by podnosić swoje umiejętności i spokojnie żyć z futbolu. Nie przeraża nas ciężka praca. Mamy to we krwi. W okresie letnim, kiedy u nas sezon jest w pełni, przylatuje sporo skautów ze Skandynawii, by obserwować nasz rynek. Futbol islandzki się rozwija. Widać to chociażby po naszych tegorocznych wynikach w Lidze Europy. Hafnarfjordur odpadł dopiero w czwartej rundzie eliminacji z belgijskim Genkiem. My w drugiej rundzie wyeliminowaliśmy Sturm Graz, by w kolejnej przegrać dopiero po karnych z drużyną z Kazachstanu. Progres jest widoczny – dodaje Sverrir.
Szczególnie jeśli spojrzymy na wyniki waszej reprezentacji – wtrącam.
– Zgadza się. Duża w tym zasługa trenera, Larsa Lagerbaecka. On wyciągnął nas z marazmu. To, co się teraz u nas dzieje, to czyste szaleństwo. Wszyscy żyją meczem z Chorwacją – mówi Yeoman.
– Nie wiem czy słyszałeś o aferze biletowej, jaka miała miejsce przed tym meczem? – pyta mnie Vilhjalmsson.
– Nie, opowiadaj.
– Bilety na mecz w Reykjaviku miały być dostępne od 29 października. Związek nie podał jednak dokładnej godziny rozpoczęcia sprzedaży. Ostatecznie system wystartował o… czwartej rano i po kilkudziesięciu minutach wejściówek już nie było. Rozeszły się wszystkie. Co do jednej. Kibice się wściekli, bo sporo osób w tym czasie po prostu jeszcze spało. Wybuchł niezły skandal.
– Mamy mały, kameralny stadion, więc tych biletów siłą rzeczy nie było za dużo. Jakieś siedem tysięcy. Ale na stadionie będzie komplet, i to jest istotne. To dla nas najważniejszy mecz w historii. Choć nie oszukujmy się, faworytami nie jesteśmy – dodaje Sverrir.
Tak właśnie patrzę na skład waszej reprezentacji i nasuwa mi się kilka prostych wniosków. W ataku – kłopot bogactwa. W drugiej linii – duży potencjał. Ale defensywa…
– To nasz najsłabszy punkt, zgadza się – kończy zdanie Sverrir.
– Może w końcu powinni powołać ciebie? – śmieje się Vilhjalmsson.
– Czekam na telefon (śmiech). Ale mówiąc poważnie, zobaczysz, za kilka lat i w defensywnie będziemy mocni. Mamy bardzo utalentowane pokolenie piłkarzy, w reprezentacjach do lat 21 i 19. W 2011 roku po raz pierwszy zakwalifikowaliśmy się do młodzieżowych mistrzostw Europy i wielu chłopaków z tamtej drużyny stanowi dziś o sile pierwszej reprezentacji: Gylfi Sigurdsson, Kolbeinn Sigtorsson, Johann Gudmundsson czy Alfred Finnbogason. To piłkarze o uznanej marce. Dzięki nim i coraz lepszym wynikom reprezentacji, rośnie popyt na pozostałych piłkarzy z naszego kraju. Dlatego między innymi i my znaleźliśmy się w Warszawie – mówi Sverrir.
BEZ NART
Ostatnio usłyszałem zabawną teorię, z której wynika, że tak dobrze gracie w piłkę, bo po prostu nie macie nic ciekawszego do roboty na Islandii. Jest w tym trochę prawdy?
(W tym momencie Sverrir mierzy mnie wzrokiem, jakbym właśnie obraził jego matkę).
– Nie, to jakaś bzdura – śmieje się Vilhjalmsson. – Stereotyp jeden z wielu. Musisz przyjechać i zobaczyć, jaki fajny mamy kraj. Faktycznie, masa dzieciaków gra w piłkę i jest to nasz sport narodowy, ale mamy też sporo innych rozrywek.
– Islandia cieszy dużą popularnością wśród turystów. To naprawdę rewelacyjny kraj – dopowiada Magnus, pisząc sms-a i nie odrywając wzroku od telefonu.
– Wiele osób myśli, że mamy mnóstwo śniegu i same góry. Ł»e u nas jest, jak w Norwegii. Nawet tutaj, ktoś mnie pytał o warunki do jazdy na nartach. Ale na nartach raczej u nas nie poszalejesz – kontynuuje Vilhjalmsson.
W tym momencie do stolika podchodzi Michał Ł»ewłakow z Dominikiem Ebebenge. Witają się i po krótkiej rozmowie, zapraszają całą islandzką wycieczkę do siebie na rozmowę. Musimy kończyć.
– Wystarczy ci materiału? – pyta z troską na odchodne uśmiechnięty Vihjalmsson. – W razie czego, możemy pogadać później.
Ale po krótkiej wymianie uprzejmości, rozchodzimy się w swoją stronę.
Dwa dni później z islandzkiej kolonii zostają tylko: Andri i Arni. Jeszcze przez ponad tydzień obaj trenują z Młodą Legią, ale mecz Islandii z Chorwacją obejrzą już w domu. W Reykjaviku. Teraz czekają na sygnał z Legii. Z kolei Legia czeka na decyzję Sverrira, który po krótkim pobycie w Warszawie, odleciał do Heerenveen, skąd również ma ofertę.
Transfer któregokolwiek z nich jeśli dojdzie do skutku, będzie największym powiewem nordyckiej egzotyki w naszej ekstraklasie od czasów Vidara Evensena i Kennetha Karlsena. Dwóch piłkarskich turystów z Norwegii, którzy zahaczyli się na moment w Widzewie. Teraz czas na Islandię. Wszystko w rękach Magnusa.
KUBA POLKOWSKI
Twitter: @kubapolkowski