Mamy nieodparte wrażenie, że gdyby ktoś kiedyś wpadł na pomysł wydania poradnika dla piłkarza, to rozdział pt. „jak nie funkcjonować w szatni” można by oprzeć wyłącznie na przygodach braci Gikiewiczów. Wygląda na to, że jeszcze wiele musi upłynąć wody w Wiśle, zanim ci dwaj czegokolwiek nauczą się na własnych błędach. Łukasz musiał wyjechać aż na Cypr, żeby doczekać się pochwalnych transparentów na trybunach i śmiemy podejrzewać, że w szatni też został w końcu zaakceptowany. Choć głównie dlatego, że z połową ludzi (to tak lekko licząc) zwyczajnie nie umie się dogadać. To akurat dosyć częste – nie rozumieją co gadasz albo w ogóle się nie odzywasz, więc siłą rzeczy myślą, że jesteś równy.
Wielu już było takich co to za granicą i tylko za granicą, nigdy nie mieli problemów z trenerami, bo po prostu nie mieli jak powiedzieć im, co naprawdę o nich myślą.
Ale wracając do Gikiewiczów – Rafał, choć wydaje nam się, że w piłce miałby szanse osiągnąć trochę więcej od brata, póki co idzie jego śladem, w idiotyczny sposób komplikując sobie karierę. Chłopak ma 26 lat. W poprzednich sezonach bronił mało (sześć, dziesięć meczów) albo wcale, bo niepodważalną pozycję w Śląsku miał Kelemen. Kiedy ostatecznie okazało się, że – nie ukrywajmy, głównie ze względu na zarobki – we Wrocławiu nie wiążą żadnej przyszłości ze Słowakiem, „Giki” wskoczył między słupki i właściwie to trudno było się do niego przyczepić o cokolwiek. Dawał radę. Zagrał w 11 meczach Ekstraklasy, do tego 6 razy w Lidze Europy. Co bardziej narwani już nawet zaczęli o nim mówić jak o kandydacie do reprezentacji. I nagle – pach, afera. Znowu, jakby mało miał tej sprzed kilku miesięcy z Mrazem.
Kliknij tutaj, aby przeczytać mocny wywiad z Rafałem Gikiewiczem >>
Efekt? Od trzech kolejek Gikiewicz w porze meczu znów może śmiało sprawdzać wygodę foteli na ławce rezerwowych. Kelemen wrócił między słupki i ciężko podejrzewać, że przed zimą cokolwiek się w tej kwestii zmieni, bo „Giki” tak sobie nagrabił, że w na dziś w Śląsku za bardzo nie chcą o nim słyszeć.
Kaźmierczak, z którym miał scysję w szatni, szybko wrócił do składu, a Gikiewicz jak siedział, tak siedzi. Siedzi, dąsa się, bluzga masażystów, udziela kolejnych głupich wypowiedzi i… czeka na nowego prezesa, bo „o pewnych rzeczach” ma z nim do pogadania. Gość jakby kompletnie nie kumał co w piłkarskiej szatni wypada, a co nie wypada i co zrobić, aby być akceptowanym. Są sprawy, które załatwia się we własnym gronie, bez wiecznego biegania do pani od matematyki, „bo tamten mnie uderzył”. Gikiewicz z drobnej pierdoły znów zrobił wojnę z ciężkim sprzętem, który co gorsza wypalił prosto w niego.
Czasem na niewiele zdaje się talent, kiedy ma się aż taką zdolność do komplikowania sobie życia.
Foto. Pyk