Normalnie napisalibyśmy, że faworyta tego meczu bez trudu wskazałaby nawet Natalia Siwiec, ale po ostatniej wizycie Wisły w Bielsku wolimy się zbytnio nie rozpędzać. Przydadzą się wreszcie te wszystkie motywacyjne gadki o „byciu rodziną”, „harowaniu jeden za drugiego” i „wygrywaniu całym zespołem”. Dziś pod Tatry przyjeżdża bowiem wypłowiała Lechia, więc jeśli Podbeskidzie ma jeszcze cokolwiek wygrać w tym roku, to właśnie teraz. Potem jest Górnik i Legia, więc zdobycz punktowa w dzisiejszym spotkaniu prawdopodobnie zamknie rok w Podbeskidziu.

W sumie to niesamowite jak po naprawdę dobrym i efektownym początku sezonu Lechia brutalnie obniżyła loty. Takiego spadku nie powstydziłby się chyba tylko Robert Mateja, zjeżdżający swego czasu z mamuta w Planicy po jakichś 80 metrach (nie)lotu. Gdyby nie wpadła im do statystyk niedawna wygrana w Lubinie, to w celu odgrzebania ostatniego zwycięstwa gdańszczan musielibyśmy się dokopać aż do 24 sierpnia. Od tamtego czasu odfajkowanych dziesięć spotkań i tylko jeden, jedyny krzyżyk w kolumnie „zwycięstwa”. I to z Zagłębiem, które w gruncie rzeczy leją przecież wszyscy jak leci.
Probierz i jego zespół jest w naprawdę ciężkiej sytuacji, cały czas turlając się na opinii wyrobionej w pierwszych kolejkach, prezentując jednocześnie poziom… By być uczciwym, należałoby napisać – poziom Podbeskidzia. Dodatkowo w kolejnej, coraz bardziej rozpaczliwej, próbie utrzymania się na powierzchni nie pomoże dziś Lechii poobijany przez zawodników Śląska Daisuke Matsui, którego strata może okazać się kluczowa w kontekście, jakkolwiek by to nie brzmiało, zażartej walki z Malinowskimi i Slobodami.
Co ciekawe, bukmacherzy zgodnie stawiają na gospodarzy, co już samo w sobie jest bezczelnym policzkiem wymierzonym Lechii. Coś nam się jednak wydaje, że goście z Gdańska drugiego nie mają jednak zamiaru nadstawiać.
Fot.FotoPyk