Dzieje się ostatnio w Gliwicach. Po fatalnym październiku (trzy porażki i remis) przyszedł przed tygodniem mocno zakręcony i bardzo szczęśliwie wygrany mecz z Jagiellonią, wygrany zresztą do spółki z panem Siejką, a podsumowany… całym wiadrem pomyj wylanym na głowę Marcina Brosza, który – delikatnie mówiąc – nie jest już dla kibiców w Gliwicach cudotwórcą. O zmianę tego stanu rzeczy nie będzie mu dzisiaj łatwo, bo na Tesco Arena wpada lekko wytrącona z szalonego rytmu Cracovia, która z czterech ostatnich wyjazdów przywiozła komplet punktów.

– Mamy długofalowe plany związane ze szkoleniowcem – powiedział w „PS” prezes Jarosław Kołodziejczyk dodając, że wygrana z Jagiellonią powinna być dobrym przełamaniem. Ciekawe, jak długo będzie się takiego stanowiska trzymał. Dla nas sprawa Piasta jest po prostu śmiesznie prosta. To przecież oczywiste, że gliwiczanie wykręcili w poprzednim sezonie wynik zdecydowanie ponad stan. Puchary dla beniaminka, który do niedawna nie miał drużyny seniorskiej, a piłkarze, którzy grali w jego barwach w B-klasie wciąż jeszcze są aktywnymi zawodnikami. Paradoks, amerykański sen, osiągnięcia, na które czeka się latami. Piast dojechał do pucharów, brawa, świętowanie, gratulacje, ale co było dalej, wszyscy doskonale pamiętają. Pucharowy sen się skończył i czas już wreszcie zejść na ziemię. Chłodno oceniać rzeczywistość. „Mierzyć siły na zamiary, albo zamiary na siły” – jak już wcześniej w tej sprawie napisaliśmy.
W Krakowie z kolei wszystko idzie za to jak po maśle. Piąte miejsce na półmetku gwarantuje spokój, o jakim jeszcze dwa miesiące temu Wojciech Stawowy wstydził się choćby śnić. I nie zmienia tego faktu nawet dość zaskakująca porażka sprzed tygodnia z Koroną. Dziś w Gliwicach ma być inaczej, bo zawodnicy Pasów chcą wyrównać rachunki z inauguracji sezonu, kiedy piłkarsko byli ekipą zdecydowanie lepszą, ale wyjątkowo radosny futbol w defensywie pozbawił ich jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. Kilkanaście meczów nie osłabiło frajdy, którą prezentuje Cracovia w ofensywie, ale delikatnie (też bez przesady!) wzmocniło tyły. Faworyt jest jeden?
Naszym zdaniem tak, chociaż kibice w Gliwicach wciąż marzą o pucharach, mistrzostwach i splendorze europejskiego reprezentanta rodzimej ligi. Póki co jednak zalecalibyśmy im raczej radość z małych, prostych sukcesów, typu powrót do gry jednego z niewielu (jedynego?) gliwickich kandydatów na regularnego strzelca bramek – Wojciecha Kędziory. Ani Wilczek, ani tym bardziej Rabiola, regularnie dostarczanych paczek z bramkami nie gwarantują. U gości, po krótkim odsunięciu od zespołu do kadry Cracovii wrócił już natomiast Marcin Budziński. – To, że ktoś był w jedenastce kolejki nie oznacza, że ma zagwarantowane miejsce w składzie – powiedział Stawowy sugerując jasno i wyraźnie, że „Budzik” po kilku dobrych występach zaczął lekko fruwać nad Krakowem. Tercet Budziński-Ntibazonkiza-Nowak jest w tym sezonie ogromną siłą Pasów. Trudno z tym w jakikolwiek sposób polemizować, bo liczby mówią same za siebie: z 22 goli, które strzeliła do tej pory Cracovia, wspomniana trójka wbiła aż 13, notując przy tym dziewięć asyst. Lepiej byłoby więc dla Cracovii, widowiska i samego Budzińskiego, żeby znów zajął się tym, co wychodzi mu ostatnio najlepiej, czyli po prostu graniem. A wtedy, kto wie, może znów ktoś nazwie go „polskim Gerrardem”?
Fot.Fotopyk