Eurowpierdole powoli się kończą – dlaczego Legia zbłaźniła się w Lidze Europy?

redakcja

Autor:redakcja

08 listopada 2013, 11:46 • 4 min czytania

To już koniec. Jeszcze dwie wtopy o pietruszkę i eurowpierdole anno Domini 2013 można zakończyć. Nie ma Ligi Mistrzów, nie ma nawet Ligi Europy, bo to, co pokazali w tych rozgrywkach legioniści, trudno nazwać inaczej niż kompromitacją i dalszym szarganiem wizerunku polskiej piłki. Zanim jednak kilku dziennikarzy rozszarpujących Leśnodorskiego za błędy Skaby czy nieudolność Dwaliszwiliego ruszy na żer, warto zastanowić się, co nie zagrało Legii w Europie. To znaczy – żebyśmy byli precyzyjni – co nie zagrało najbardziej i kto najdotkliwiej się na niej wykoleił.
Oczywiście – można próbować bronić legionistów skandalem sędziowskim w Trabzonie czy milionem kontuzji. Można, ale byłoby to spore uproszczenie, biorąc pod uwagę, że Legia, bez strzelonego gola, jest dziś najgorszą drużyną w całej Lidze Europy, a odjechały jej nawet takie potęgi jak Pacos de Ferreira, Elfsborg, Thun, Rijeka czy Szachtior Karaganda. Wniosek z tego taki, że mniejszy wstyd robił polskiej piłce Grzegorz Lato niż polskie drużyny w pucharach.

Eurowpierdole powoli się kończą – dlaczego Legia zbłaźniła się w Lidze Europy?
Reklama

WYNIKI – Trabzonspor był do ogrania? Był. Drużyna brutalnie przepłacana, grająca na poziomie Piasta Gliwice. Apollon? Pewnie nie walczyliby u nas o mistrza. Lazio? Tak, tam też można było wygrać, gdyby „Kosa” zamiast walić w środek przymierzył po długim rogu. Nawet ta Steaua pozornie była do pyknięcia, ale tylko pozornie, bo niestety takie nazwiska jak Popa, Piovaccari, Stanciu czy zgraja anonimowych Cypryjczyków wywołują we Vrdoljakach trzęsawkę, modlitwę o utrzymanie wyniku i spętanie nóg. Mielcarzowi czy Gliwie wbić można, ligowe ananasy są do rozstrzelania, ale Europa? Zapomnijmy. 0-0-4. 0:6. Bilans hańby.

HENRIK OJAMAA – człowiek, z którym kojarzy się jedno słowo. Zamieszanie. Najpierw transferowe, później pozytywne w Ekstraklasie, a następnie… Nawet nie wiemy, jak to ująć, bo Estończyk – mimo że jest z siebie tak zadowolony – to piłkarska trzecia liga. Tak, ma gaz, potrafi odjechać rywalowi, ale co z tego, skoro z klapkami na oczach w następnego wpadnie trzy metry dalej. Dośrodkowanie? Nie żartujmy. Strzał? Po ziemi w bramkarza. Podanie otwierające? Tak, kontratak rywalowi. Jedyne, co jest w stanie uratować Ojamę, to maszyna Footbonaut, którą zamontowali sobie w Borussii. Trzy godziny dziennie. Codziennie.

Reklama

WOJCIECH SKABA – kolejny kasztan na poziomie Odry Wodzisław. Obecnej, nie tej sprzed lat. Wystawcie w obronie Hummelsa z Suboticiem, a i tak nic wam to nie da. Skaba na posterunku zawsze musi się wykazać. Oglądając go w bramce, odruchowo sięgamy po telefon, by wysłać SMS-a o treści: „pomagam“.

WLADIMER DWALISZWILI – piłkarz ambitny, walczący, potrafiący strzelać gole i z doświadczeniem, ale zupełnie gasnący, gdy trzeba grać na kilku frontach. Na początku wydawało nam się, że może Gruzin jest ociężały. Po ludzku – gruby. Ale nie, nic z tych rzeczy, Rzeźniczak rozwiał nasze wątpliwości, wrzucając fotkę na Twittera. Dwaliszwili jest albo mało ambitny, albo po prostu zarżnięty. W Lidze Europy nie było z niego żadnego pożytku. Ł»adnego! Ani ze skuteczności, ani z doświadczenia, które nabył grając w Champions League. I w taki oto sposób przechodzimy do kolejnego podpunktu…

BRAK ODWAGI URBANA – wiele rzeczy można zarzucić trenerowi Legii. Większość krzyczy o braku stylu – fakt, coś w tym jest, bo o ile Górnik, Cracovia czy nawet Jagiellonia są w pozytywny sposób przewidywalne i wiadomo, czego się po nich spodziewać, o tyle Legia… No właśnie. Jak gra Legia? Wymieńcie trzy cechy charakterystyczne, bo my – po wypadnięciu Kuciaka – mamy z tym duży problem. A jeśli w danym dniu nie żre Kucharczykowi, Pinto lub Koseckiemu, to można liczyć wyłącznie na szczęście. Tym bardziej dziwi nas, że Urban był w tej Lidze Europy jakiś „mało urbanowy”. Z bramki nie ściągnął ręcznika, nie wprowadził ani jednego młodego, po kontuzji „Sagana” uparcie trzymał się Dwaliszwilego, nie dając poważnej szansy żadnemu zmiennikowi. A może, gdy nie ma napastnika, to trzeba go wymyślić? Może trzeba było kogoś przestawić? Nawet tego Kucharczyka lub nieszczęsnego Ojamę? Albo wrzucić chimerycznego, ale jednak utalentowanego Mikitę, a na bramkę tego całego Wienczatka? A może – skoro Legia słynie ze szkolenia – wyciągnąć z rezerw kogoś, kogo „zrobiłby” mecz w Lidze Europy? Nowego Koseckiego lub lepszą wersję Furmana, skoro tej dwójce niewiele wychodziło? Może, może, może…

Gdybanie. Bo wszystko i tak na koniec bierze w łeb, gdy Wojtuś, patrząc na piłkę, nuci sobie pod nosem: „Znów dziś przeszłaś obok mnie”.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama