Boniek o powołaniu فazuki, Urban zadowolony z gry, Brzęczek zostaje w Rakowie

redakcja

Autor:redakcja

08 listopada 2013, 08:18 • 16 min czytania

Zapraszamy na piątkowy przegląd siedmiu tytułów prasowych.

Boniek o powołaniu فazuki, Urban zadowolony z gry, Brzęczek zostaje w Rakowie
Reklama

FAKT

Przemysław Rudzki: Nie bójmy się badań!

Reklama

Najpierw była kupa śmiechu. Jak ten Peter Crouch wygląda?! Hahahaha. Popatrzcie na Sama Allardycea! Ale wąchole! Z każdym meczem widziałem coraz większą liczbę nieogolonych pod nosami facetów, z każdym miesiącem ich wąsy były coraz bardziej sumiaste. Na początku byłem przekonany, że chodzi o jakiś gigantyczny zakład – pamiętam, jak trójka piłkarzy Legii założyła się kiedyś na obozie zimowym: kto najdłużej nie zgoli wąsa. Tak, to musi chodzić o coś takiego, na bank. Ale, jak się okazało, chodzi o raka. Tradycja zatacza coraz szersze kręgi – wąsy będące wizytówką akcji „Movember” (od angielskich słów „moustache”, czyli wąsy i „November”, czyli listopad) zapuszczają nie tylko angielscy zawodnicy. W meczu Ligi Mistrzów Chelsea – Schalke zdecydowanie więcej wąsów było w drużynie niemieckiej. Dziennikarz Canal+ Marcin Rosłoń wpadł na pomysł, by wąsy zapuścili również komentatorzy i eksperci stacji. Wiecie, jaka była pierwsza reakcja? „Co? Wąsy? A żona…?”. No ale przecież żona/narzeczona/dziewczyna, w słusznej sprawie wybaczy. No i ruszyła maszyna.
Po co to? Ano po to, by zwrócić uwagę. Jeśli ktoś zapyta wąsacza: „dlaczego masz takie wąsy?”, ten opowie o akcji i być może da do myślenia rozmówcy. Bo wąsy to początek, najważniejsze są badania. Zatem – tak naprawdę nie chodzi o wąsy, lecz o prostatę.

Wisła straci Miśkiewicza?

Pokazał, że umie bronić. Teraz czas usiąść do rozmów. Jeśli Wisła Kraków nie chce stracić Michała Miśkiewicza (24 l.) powinna jak najszybciej zaproponować mu nowy kontrakt. Sytuacji bramkarza przygląda się kilka zagranicznych klubów. – Do tej pory Wisła nie złożyła nam propozycji przedłużenia kontraktu – mówi menedżer piłkarza, Gianluca Di Carlo. Obecna umowa Miśkiewicza wygasa wraz zakończeniem sezonu. Jeśli w najbliższych tygodniach nie zostanie przedłużona, wkrótce będzie mieć prawo do rozpoczęcia rozmów z innymi klubami. Gdy wracał do Wisły, niewiele było wiadomo na temat jego umiejętności. Zdecydowano się tylko na dwuletnią umowę. W tym sezonie Miśkiewicz broni wyśmienicie. W rozgrywkach ligowych wystąpił w 15 spotkaniach i aż 9 razy schodził z boiska niepokonany. W meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała bronił w niesamowitych sytuacjach. – Fajnie, że nawet z najtrudniejszych momentów wychodziłem obronną ręką. Dla mnie, jako bramkarza to bardzo ważne, aby kończyć mecz bez straty bramki – mówi. Tylko dzięki jego postawie, Biała Gwiazda nie przegrała tego spotkania.

Piszczek wróci do gry.

Rehabilitacja piłkarza Borussii Dortmund فukasza Piszczka przebiega szybciej niż się spodziewano i jest możliwe, że jeszcze w tym roku wybiegnie na murawę. – Wygląda to bardzo dobrze – przyznał dyrektor sportowy klubu Michael Zorc. Po raz ostatni Piszczek wybiegł na boisko 25 maja w finale Ligi Mistrzów. Później poddał się najpierw operacji biodra, a potem przepukliny. Było wiadomo, że będzie mu trudno wrócić w rundzie jesiennej Bundesligi. Teraz się jednak okazuje, że szansa jest. – W tej chwili wygląda na to, że będziemy mogli z Łukasza skorzystać szybciej niż to planowaliśmy – powiedział dla magazynu „Kicker” Zorc. Początkowo zakładano, że Piszczek do zajęć z drużyną wróci w styczniu. – Wydaje się, że ten termin już się zbliża, ale na pewno nie zamierzamy niczego przyspieszać – zaznaczył Zorc. Wiele zależy od tego jak polski obrońca zareaguje na zajęcia z piłką, które właśnie zaczyna. Trenuje już nawet dwa razy dziennie, ale na razie z trenerem od przygotowania ogólnego Andreasem Schlumbergerem.

RZECZPOSPOLITA

Na tureckim kazaniu.

Turcy ograniczali się do obrony, ich bramkarz doznał kontuzji, lekko kulał, piłkę z autu wybijał za niego stoper – jak w futbolowej prehistorii. Tuż po przerwie Turcy musieli zmienić bramkarza. W dodatku każde dojście do piłki reprezentanta Polski w barwach Trabzonsporu, Adriana Mierzejewskiego obiektywna warszawska publiczność kwitowała gwizdami lub bluzgiem. A on był lepszy od każdego legionisty. – To miłe jak ludzie skandują twoje nazwisko, bo to znaczy, że cię nie zapomnieli. Z przyjemnością wróciłem do Warszawy, gdzie spędziłem miłe lata – powiedział ironicznie Mierzejewski na pomeczowej konferencji. Dodał też, że pierwszy mecz z Legią był dla Trabzonsporu trudniejszy niż ten. Wszyscy zawiedli. Jakub Kosecki został wyłączony z gry przez starszego od niego o osiem lat Portugalczyka Jose Bosingwę. Kiedy w drugiej połowie Turcy zaczęli organizować kontrataki, legioniści nie bardzo wiedzieli jak się ustawić i zachować. Przy pierwszym golu, strzelonym do spółki przez Francuza Florenta Maloudę i Dossę Juniora można można mówić o błędach w ustawieniu całej obrony, którą nikt w Legii nie dowodzi. Przy drugim, kilka minut później Malouda bardzo łatwo minął powołanego do kadry Tomasza Brzyskiego (Adam Nawałka widział to z trybun). Podanie Francuza wykorzystał Olcan Adin. Urban zrobił zmianę jak Juergen Klopp w meczu z Arsenalem. Niemiec zdjął z boiska dobrze grającego Jakuba Błaszczykowskiego. Urban zastąpił najaktywniejszego w Legii Kucharczyka Henrikiem Ojamą, czym osłabił drużynę. Niezależnie od przewagi Legia, zwłaszcza w drugiej połowie, grała jak chłopaki na podwórku, gdzie taktyka jest sprawą drugorzędną.

GAZETA WYBORCZA

Stec: Legia, siostra reprezentacji Polski.

W kwalifikacjach Ligi Mistrzów warszawscy piłkarze tuptali od remisu do remisu, a publika wzdychała, jak niewiele im zabrakło, w Lidze Europejskiej zrobiło się już całkiem bezstresowo – tupta sobie Legia od nieznacznej porażki do nieznacznej porażki, a komentatorzy co pewien czas – najpierw w Rzymie, potem w Trabzonie – konstatują, że właśnie obejrzeli jej najlepszy mecz w sezonie. Mogą konstatować, bo przeciwnicy drużyny Jana Urbana wkładają w te rozgrywki energię w ilościach homeopatycznych. Nawet gdy się jednak napraszają, żeby im strzelić, to nie tracą, a gdy tylko wyciągną nogę, to sami strzelają. I mamy 0:1 albo 0:2, nie przeżywamy pozytywnych uniesień, ale nie trzeba też znosić traumatycznych klęsk – nikomu w grupie nie chciało się schylić, by lidera tzw. ekstraklasy ostro wychłostać. Legia to w Europie takie ni to, ni owo. Taktyczną naiwność wybełtaj z pustką na pozycji środkowego napastnika, dosyp chaos Koseckiego… Właściwie aż mi się nie chce wymieniać składników tego zakalca. Wyglądali już rozmaici mistrzowie Polski w pucharach lepiej albo wyglądali gorzej, chyba żaden tak mnie nie wynudził. Im dłużej tę nijakość oglądałem, tym głębiej wzdychałem do piłkarza, o którym można powiedzieć wiele, ale nikomu nie przeszłoby przez gardło „ni to, ni owo”. Szkoda, że Bogusław Leśnodorski – chyba najdynamiczniejszy prezes w naszej lidze, jakiego pamiętam – postanowił wykopać z klubu Danijela Ljuboję. Piłkarza z jego błyskotliwością nie widziałem ani w Trabzonsporze, ani w Apollonie, a prześladuje mnie podejrzenie, że z nim w składzie Legia wcale by z Turkami i Cypryjczykami nie zagrała. Po prostu wcześniej awansowałaby do Ligi Mistrzów. A nawet jeśli nie, to nie umiem sobie wyobrazić, by dzisiaj statystowała w Lidze Europejskiej jako jedyny jej uczestnik bez punktu ani gola.

Co kibic Legii chce usłyszeć po czwartej takiej porażce?

Oczywiście – zdaję sobie sprawę z tego, że były momenty, w których piłkarze – mówiąc to, co mówili – mieli rację. Z Apollonem Legia była lepsza, miała zdecydowanie więcej okazji, a w Trabzonie powinna mieć rzut karny. Ale nie wygrała, nie miała, przegrała. A potem znów przegrała. Owszem, pamiętam o tym, że cel Legii na ten sezon – awans do fazy grupowej Ligi Europejskiej – został wypełniony. Ale jakiż to minimalizm pamiętać o tym w kontekście klubu, którego ani kibice, ani piłkarze, ani władze minimalizmu nie cierpią. Lub cierpieć nie zwykli. Legia, w której od zawsze mówi się o budowie „Wielkiej Legii”, nie może tak przegrywać. Rozumiem też sytuację Legii. Liczę kontuzje kluczowych piłkarzy, mecze następujące po sobie co trzy dni oraz pensje znanych zawodników rywali. Ale i tak denerwuje mnie, że nie widzę pasji, ognia w oczach, wkurzenia po porażkach. Spodziewałbym się – ba, chciałbym! – żeby któryś z legionistów, ponoć walczaków, pokrzyczał na boisku, kopnął w słupek, wytargał kolegę za fraki. A po wyjściu z szatni rzucił do mikrofonu: – K… mam dosyć tych porażek! Za słabo walczymy, ciągle czegoś nam brakuje, już mnie to wk… W następnym meczu nie zejdę z boiska, jak nie wygramy. Piszcie, co chcecie, dziękuję! Mógłby odepchnąć mikrofon, machnąć ręką, odejść. Pokazałby surową, ale jednak niezgodę na to, co się dzieje. A nie dzieje się nic pozytywnego – w grze Legii nie ma progresu, porażki są bliźniacze.

Legia do pucharów nie dorosła.

Dla gospodarzy to miał być mecz o wszystko. Byli bez punktu i gola, ale liczyli na zwycięstwo i zachowanie minimalnych szans na awans. Na boisku wyglądało jakby nie wierzyli piłkarze, a na trybunach – kibice. Spotkanie obejrzało mniej niż 15 tys. widzów. Dwa lata temu spotkania fazy grupowej LE oglądało średnio ponad 26 tys. kibiców, teraz o takiej frekwencji przy فazienkowskiej mogą marzyć. Tak jak i o sukcesie w Europie. Po dwóch wygranych z walijskim The New Saints, zespół Urbana zremisował cztery następne mecze eliminacji Ligi Mistrzów, a cztery kolejne – w grupie LE – przegrał. Nie dorósł do Europy. Najlepiej było to widać w pierwszych 20 minutach, które przypominały letni sparing. Legioniści popełniali błąd za błędem, liczba niecelnych podań na połowie rywali nie była o wiele niższa niż celnych zagrań. Nawet faule były ledwie trzy, choć w pierwszym meczu z boiska w Trabzonie po starciach zawodników leciały nie tyle iskry, co buchały płomienie.Po drużynie Urbana nie było widać pasji, szaleństwa charakteryzującego mecze o wszystko. Może dlatego, że zupełnie bez formy był Jakub Kosecki, czyli najbardziej nieprzewidywalny z legionistów. W poprzednim sezonie zaskakiwał rajdami, dryblingiem i golami bądź asystami. W tym, w lidze, jeszcze gola nie zdobył, po jego podaniu nie padła też bramka. Trapiony kontuzjami nie może wrócić do dawnej formy – w czwartek przegrał niemal wszystkie pojedynki z byłymi zawodnikami Chelsea – 31-letnim Bosingwą i o dwa lata starszym Maloudą. Najbardziej zatrważająca było niemoc Legii w ataku. Gruzin Władimir Dwaliszwili właściwie nie miał okazji do zdobycia bramki. A kiedy już któryś z legionistów trafił do siatki rywala – Kucharczyk i Dwaliszwili – był na spalonym. Legia żegna się z pucharami w żenującym stylu. Rewanże z Lazio i Apollonem zagra o honor, ale po tym, co pokazała do tej pory niewykluczone, że skończy jesień bez punktu i gola.

SPORT

Niecodzienna prośba piłkarzy Górnika Zabrze.

Piątkowy mecz będzie to starcie drugiej z trzecią drużyną Ekstraklasy. Górnik początkowo zapowiadał, że w tym meczu zespół poprowadzi już nowy szkoleniowiec. Rada drużyny postanowiła jednak działać. – Poprosiliśmy prezesa Artura Jankowskiego, by do meczu z Wisłą w sztabie szkoleniowym nie zaszły żadne zmiany. Trener Bogdan Zając po prostu doskonale wie, jak funkcjonować w tym zespole. A później przyjdzie przerwa na reprezentację, w klubie pojawi się nowy szkoleniowiec i wspólnie pociągniemy ten wózek dalej – mówi „Sportowi” Mączyński. Piłkarz Górnika to wychowanek Wisły, więc naturalnym jest, że myśli o powrocie do Krakowa. – Jeśli będzie ku temu okazja… W tym momencie to jednak odległy temat. Dziś liczy się tylko Górnik – zaznacza.

Bąk: Lech ma odpowiednie umiejętności, by przerwać passę Ruchu.

Były reprezentant Polski – Arkadiusz Bąk – jest zdania, że sobotnie starcie Lecha Poznań z Ruchem Chorzów skończy się zwycięstwem gospodarzy. Dlaczego? Bo posiadają lepszą kadrę, niż „Niebiescy”. Chorzowianie bój z „Kolejorzem” rozpoczną w sobotę o 20:30. Arkadiusz Bąk – zwracając uwagę na różne niuanse – mimo wszystko w roli faworyta stawia Lecha. – Grając przy Bułgarskiej zawsze jest się czego obawiać – mówi Bąk. W ostatnich trzech meczach Ruch zdobył siedem punktów, a Lech cztery… – Tyle że w przypadku Lecha sinusoida nastrojów rzeczywiście okazuje się duża. Wiem, że pod wodzą Jana Kociana chorzowianie pozostają niepokonani, ale mimo wszystko stawiam na zwycięstwo gospodarzy. Zespół Mariusza Rumaka posiada odpowiedni potencjał, by przerwać passę Ruchu.

DZIENNIK POLSKI

Franciszek Smuda vs. Bogdan Zając.

W poprzedniej kolejce wiślacy zagrali bardzo słabo i zremisowali z ostatnim w tabeli Podbeskidziem Bielsko-Biała. – Po tym meczu wszyscy jak jeden mąż myśleli, że przegraliśmy. Podczas powrotu do Krakowa myślałem, że ktoś w autokarze zmarł. Nie usłyszałem słowa. Nie pamiętam, czy mi ktoś powiedział „dobranoc”, bo każdy był tak zawiedziony. To jest fajna grupa piłkarzy, która razem żyje. Wiedzą, co zrobili źle – mówi trener Smuda. Górnikowi ostatnio wiedzie się dużo gorzej niż Wiśle, bo przegrał dwa mecze: z Lechem i wcześniej z Cracovią. „Pasy” pokazały, że można wygrać na ciężkim terenie w Zabrzu. To było ostatnie spotkanie, w którym Górnika przed objęciem kadry Polski poprowadził Nawałka. Dziś zespołem z Zabrza będzie kierował inny były wiślak Bogdan Zając, asystent Nawałki w Górniku i w reprezentacji. W składzie Górnika jest też kilku byłych piłkarzy „Białej Gwiazdy”: Radosław Sobolewski, Bartosz Iwan i Krzysztof Mączyński. – Adama Nawałki nie będzie na ławce, ale na pewno razem z Bogdanem układają ten zespół na nas – spodziewa się szkoleniowiec wiślaków. W przeszłości Smuda trenował Bogdana Zająca w Wiśle. – Bogdan ma doświadczenie jako asystent, ale nie w samodzielnym prowadzeniu zespołu. To jest jednak duża różnica. Ł»yczę mu, żeby kiedyś był selekcjonerem reprezentacji – zaznacza trener Smuda.

SUPER EXPRESS

Jan Urban: Uważam, że byliśmy lepsi.

– Niełatwo mówić po takim spotkaniu, w którym – uważam – byliśmy lepszym zespołem. Graliśmy dobrze w piłkę. Nie było w naszej grze chaosu. Graliśmy bardzo cierpliwie – powiedział Jan Urban na pomeczowej konferencji prasowej. – Stwarzamy sobie sytuacje, ale nie jesteśmy w stanie wepchnąć piłki do bramki przeciwnika. Nie zdobywamy punktów. Nie mogę mieć do zespołu zastrzeżeń o grę. Było wiele okazji, by przełamać złą passę, ale się nie udało – dodał szkoleniowiec mistrzów Polski. Czwartkowa porażka Legii Warszawa oznacza, iż „Wojskowi” stracili nawet matematczne szanse na awans do kolejnej rundy. W kolejnych dwóch meczach Jakub Kosecki i spółka zagrają jeszcze u siebie z Lazio Rzym i na wyjeździe z Apollonem Limassol.

Zbigniew Boniek: Jeśli Nawałka powoła فazukę wkroczę do akcji.

Powołanie Rafała Leszczyńskiego, bramkarza pierwszoligowego Dolcanu Ząbki, też pana nie zdziwiło?
– Zdziwiło mnie co innego. Zadzwonił do mnie tego samego dnia dziennikarz iÂ… nie wiedział, gdzie Leszczyński gra. Hm, myślałem, że ci, którzy zajmują się piłką, znają każdego piłkarza od Ekstraklasy do trzeciej ligi. A co do tego powołania. To utalentowany zawodnik, ocierający się o kadrę U 21. To nic strasznego, że Adam dał mu szansę. Nie będę się mieszał w jego powołania. No, chyba że powołałby na przykład Bohdana فazukę i tłumaczył to tym, że pięknie śpiewa. Wtedy uznałbym, że coś jest nie tak i wkroczyłbym do akcji. Ale na razie takiej potrzeby nie widzę.

Mówi pan, że się nie wtrąca, ale usłyszeliśmy z dobrego źródła, że Kamil Glik nie dostał teraz powołania za to, że po meczu na Wembley, gdy wszedł pan do szatni, odważył się powiedzieć, że to miejsce jest tylko dla piłkarzy i treneraÂ….
– Słucham?! To bzdura. Wszedłem do szatni, porozmawiałem z zawodnikami, bo to był koniec eliminacji. I tyle. Czasem mam wrażenie, że dziennikarze mają sztywne łącze z księżycem i stamtąd biorą newsy. Nie było żadnej scysji z Glikiem.

Czy Nawałka to naprawdę najlepszy trener, jakiego mógł pan wybrać?
– Jestem przekonany, że tak. Owszem, mogłem sobie kupić święty spokój i wziąć cudzoziemca. Może jakby nie wyszło, jakoś by się rozeszło po kościach. Ale ja tak nie chcę. Poza tym jeśli rozmawiamy o obcokrajowcach – piętnastu najlepszych trenerów jest poza naszym zasięgiem, bo zarabiają pewnie po 7 mln euro rocznie. A skoro nie mogliśmy mieć najlepszych cudzoziemców, to lepiej było wziąć najlepszego z Polaków.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Trenerzy na beczce prochu.

Teraz w Śląsku nie chwytają tak szybko za topór, choć Stanislav Levy ostatnio też przeżywał trudne chwile. Był moment, że reprezentujący właściciela Włodzimierz Patalas zaprosił go na pouczającą rozmowę. Gdy kiedyś na podobne spotkania wybrał się Orest Lenczyk, był to początek jego końca we Wrocławiu. Tym razem znowu sytuacja była podbramkowa, ale nerwowe sygnały, w zasadzie od samego początku sezonu, wysyłał Levy, jakby chciał uprzedzić ruch działaczy. Narzekał na brak wartościowych transferów, na krótką ławkę i kontrastujące z nią długie rozgrywki. Wreszcie ktoś z przełożonych wytłumaczył mu, by aż tak bardzo nie marudził i od tej pory Czech się pilnował. Co z tego, skoro ciśnienia nie wytrzymali piłkarze, którzy nawzajem zaczęli się obwiniać za złe wyniki? Jakoś trudno oprzeć się wrażeniu, że Levy nie do końca nad tym wszystkim panuje. Śląsk ma furę szczęścia, że udało mu się pokonać na wyjeździe Lechię Gdańsk. Dzięki temu pożar na razie nieco przygasł. Buzuje też w Poznaniu. Mariusz Rumak podoba się prezesom, ale nie ma wsparcia kibiców, którzy na ostatnim ligowym meczu z Górnikiem Zabrze (3:1) domagali się jego dymisji. A przecież wiadomo, że kibic – szczególnie w Lechu – czuje się właścicielem klubu. Jego żądań nie można więc lekceważyć. Oliwy do ognia dolali piłkarze Lecha, który po bardzo słabym meczu przegrali w Pucharze Polski z Miedzią Legnica (0:2). Po takim żenującym występie chyba nawet szefowie Kolejorza rozumieją, że Rumak nie może być ulubieńcem tłumów.

Talent z Lechii zamierza dorównać legendzie.

W ekstraklasie pomocnik biało-zielonych zadebiutował w poprzednim sezonie,kiedy trenerem był Bogusław Kaczmarek. W meczu z Jagiellonią na ostatni kwadrans zmienił Adama Dudę. – Nie był to udany debiut. Nie grałem przeciwko Tomaszowi Frankowskiemu, bo on wcześniej je opuścił. No i przegraliśmy mecz – wspomina piłkarz Lechii. Jednak w drugim ligowym występie przeciwko Podbeskidziu strzelił pierwszego gola w ekstraklasie i trafił do reprezentacji Polski juniorów. W tym sezonie Frankowski jest już podstawowym graczem biało-zielonych. Jednak po udanym początku rozgrywek, wpadł później w wyraźny dołek fizyczny. – Nigdy wcześniej w tak krótkim okresie nie rozegrałem tak dużej liczby meczów. Poczułem się zmęczony. Teraz wszystko jest już w porządku – dodaje Frankowski. Najlepszy tego dowód to niedawne spotkanie z Zagłębiem w Lubinie. Nie tylko strzelił gola, ale miał również asystę. – To był z pewnością mój najlepszy występ w ekstraklasie. Bramka też dużo ważniejsza niż ta z Podbeskidziem, bo zapewniła nam zwycięstwo, na które długo czekaliśmy. Szkoda, że później przytrafiła się wpadka ze Śląskiem. Teraz jedziemy do Bielska-Białej pełni nadziei, choć mecz nie będzie należał do łatwych. W Podbeskidziu niedawno pojawił się nowy szkoleniowiec, charyzmatyczny Leszek Ojrzyński, który z pewnością będzie krzyczał przy linii bocznej i rugał swoich zawodników. Nasz trener również jest aktywny przy linii, więc szykuje się ciekawy pojedynek opiekunów drużyn – uważa Frankowski.

Ryszard Wieczorek trenerem Górnika?

Typowany na następcę Nawałki Jerzy Brzęczek napisał w czwartek rano na stronie klubowej: „Zostaję w Rakowie”, a wiceprezydent Zabrza Krzysztof Lewandowski zapewnił nas, że nowym trenerem nie będzie także Waldemar Fornalik. Na placu boju został więc tylko Ryszard Wieczorek. – Potwierdzam, że z Jurkiem się nie dogadaliśmy. Mamy jednak trenera, który zastąpi Adama Nawałkę. Zapraszam we wtorek na konferencję z nowym szkoleniowcem – mówi Krzysztof Maj, wiceprezes Górnika, ale nazwiska następcy Nawałki nie chciał podać, a o kulisach rozmów z Brzęczkiem, który był numerem 2 na liście życzeń (jedyną był Fornalik), też nie chciał Jeszcze w środę w późnych godzinach popołudniowych Brzęczek mówił nam, że czeka na ostatnią, bardzo ważną rozmowę z działaczami Górnika. Zapewniał, że zdaje sobie sprawę ze skali wyzwania, jaką jest przejęcie drużyny po Nawałce, ale zapewniał też, że on się tego nie boi. Dodawał, że nie przeraża go również wizja utraty w zimie czołowych zawodników: Prejuce`a Nakoulmy i Pawła Olkowskiego (w czerwcu wygasają ich kontrakty, więc w zimie mogą się związać z nowym pracodawcą i odejść za grosze). Co takiego się stało, że strony jednak nie doszły do porozumienia. Mówi się, że spraw, które blokowały przyjście wujka Kuby Błaszczykowskiego było kilka. Jedną z przeszkód był fakt, że Brzęczek jest nie tylko trenerem, ale i akcjonariuszem Rakowa, więc nie bardzo uśmiechało mu się zostawienie częstochowskiego zespołu. Drugą, to że rozpoczął kurs trenerski. Trzecią, że zimą planował staż w Niemczech co wiązałoby się z dłuższą nieobecnością w klubie. Po czwarte Brzęczek akurat rozkręca interes pod Opolem. Jednym słowem Jurkowi trochę brakowało czasu. W pewnym momencie padła zresztą propozycja, że mógłby pracować w duecie z Wieczorkiem, ale on tego nie chciał.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama