Przypominamy rozkład jazdy na Weszło: w poniedziałki Paweł Zarzeczny, we wtorki Krzysztof Stanowski, w środy prosto z Hiszpanii Rafał Lebiedziński, a co czwartek – Radosław Matusiak. No, są jeszcze piątki, zazwyczaj zagospodarowane przez Andrzeja Kałwę, niezrównanego w zapowiadaniu kolejki ligowej… Ale piątek dopiero jutro, na razie czas na naszego czwartkowego asa: zapraszany na najnowszy tekst autorstwa byłego reprezentanta kraju. Tym razem między innymi o tym, jak piłkarze spędzają czas wolny oraz jak zachowują się trenerzy przed meczami.
* * *
Przejrzałem wasze komentarze. Jest sporo pytań o specyfikację treningów. Także o różnicę między treningami w Polsce i na zachodzie.
 Temat ciekawy, obiecuję, przysiądę do niego.
 Zaintrygowało mnie jednak zapytanie pana Andrzeja, o to, co robią piłkarze w wolnym czasie. Dzisiaj zagłębię się w tym jakże ciekawym temacie specjalnie dla was.


Oczywiście spędzanie czasu jest zależne od wielu czynników. Najważniejsze to:

1. Wysokość kontraktu

2. Umiejscowienie klubu (duża odległość od większego miasta bardzo ogranicza możliwości)

3. Stopień trudności ligi i poziom przeciwników

4. Osoba trenera

5. Fajny kumpel/kumple



Biorąc pod uwagę powyższe punkty, najciekawiej spędzaliśmy czas w GKS-ie Bełchatów, za czasów Maria Kurasa, kiedy to GKS był jeszcze w pierwszej lidze.
 Kontrakty były przyzwoite, płacone w terminie. Umiejscowienie klubu przyjemne (160 km do Warszawy, 50 km do Łodzi). Stopień trudności przeciwników – żaden, trener sympatyczny, kumple najlepsi.



Było to już wiele lat temu, awansowaliśmy do ekstraklasy, byliśmy Wisła-Legią drugiej ligi, jak zwykł mawiać trener Kuras, więc myślę, że mogę zdradzić parę sekretów z naszej szatni.


Ogólnie czas leciał spokojnie i przyjemnie. Po treningach spotkaliśmy się w dwóch ulubionych lokalach (jedynych lokalach) na obiad. Schodziło 2-3 godziny. Bo co tu robić w Bełchatowie…
 Naszym konikiem były weekendy.
 
Przed meczami u siebie nie jeździliśmy na zgrupowania. Kiedy mecz był w sobotę, w piątek nasza cztero-pięcioosobowa ekipa wyjeżdżała do Warszawy lub Łodzi na delikatne zwiedzanie miejscowych lokali. Wiecie, tak do pierwszej…

Mecz był przeważnie o 17-18.

Pomyśleliście, że to mało profesjonalne. Pewnie tak. Ale i tak zawsze wygrywaliśmy kilkoma bramkami. Po co więc się męczyć siedzeniem w domu (idiotyczne przemyślenie, nie stosować)

 Kiedyś ktoś doniósł trenerowi, że byliśmy w „Cynamonie”. Była to znana dyskoteka w Warszawie. Na pierwszy ogień poszedł oczywiście Grzesiek Król. Mam to przed oczyma do tej pory i ciągle się z tego śmieję. Mario Kuras łapie nas po wyjściu z szatni i mówi:
– Królik, wiem, że byłeś w Cynamonie w piątek. Przyznaj się.
– Trenerze, ja w Cynamonie? Przed meczem? Słowo honoru, że nie byłem – odpowiada Królik podnosząc dwa palce do góry jak harcerz. I tak prawie co tydzień.


Za granicą było już dużo poważniej. Choć kontrakt duży, fajne miasto blisko, to poziom przeciwników i kolegów z drużyny bardzo wysoki. Nie można było sobie pozwolić na brak profesjonalizmu. Nie zainteresuje was to chyba za bardzo. W Palermo po treningu każdy rozjeżdżał się w swoją stronę. Spotykaliśmy się czasem na jakiejś oficjalnej kolacji, ale bez fajerwerków. Bardziej w grę wchodziła opcja grillowa, kiedy przyjeżdżali znajomi z Polski.

We Włoszech dużo czasu spędzałem na nauce języka. Było trochę zwiedzania, czasem zakupy.
 W Polsce zawodnicy bardziej trzymają się razem. Spędzają ze sobą dużo czasu, również po treningach. Trochę podobnie było w Grecjii. 


Co do pytania o szczególne świętowanie wygranych meczów, to ma to też miejsce raczej w Polsce. Po pamiętnym, wygranym 4:2 meczu z Wisłą w Krakowie, poszliśmy z Gargułką i Pawłem Strąkiem na chwilę do krakowskiego lokalu „Stalowe Magnolie”. Było to dzień przed wylotem do Brukseli na mecz z Belgią. Miała być chwilka, lampka wina po wygranym meczu, a prawie spóźniliśmy się na samolot. Towarzyszył nam pewien komentator Canal +. Filip, nie wymienię nazwiska, żeby w razie czego Cię nie wkopać:)


Czasem po wygranym meczu trener pozwalał wypić po piwku. Co ciekawe, w Holandii, piwo zawsze było w lodówce w autokarze i można było pić do woli. Może dlatego, że dla Holendrów „do woli” oznacza 2-3 piwa. U nas by to raczej nie przeszło.


Nie da się ukryć, że czas piłkarzom płynie wolno. Ci mądrzejsi wykorzystują dużą ilość wolnego czasu konstruktywnie. Nauka języków, czytanie, dodatkowy trening. To rekomenduję tym, którym się nudzi.
 Jednak ważne jest tez budowanie dobrej atmosfery, więc czasem wypad na piwko do „Cynamonu” z pewnością nie zaszkodzi.


Specjalnie dla Tomka Bucyka, który jest moim wiernym czytelnikiem odpowiem na pytanie o odprawy przedmeczowe.
 Ogólnie zależy to od trenera. Znałem takich co potrafili gadać godzinę. Rysowali schematy, puszczali video, omawiali przeciwników. Czasem jeszcze rozmawiali indywidualnie. Nienawidziłem tego. I większość piłkarzy powie to samo. Strata czasu. Mogę zrozumieć trenerów. Starają się przekazać jak najwięcej informacji, jak najlepiej przygotować zawodnika do meczu. Ale kiedy wychodzisz na boisko, nie masz czasu myśleć, czy na analizie ten przeciwnik w takiej sytuacji zrobił tak czy tak. Papier przyjmie wszystko, a na boisku wszystko wygląda zawsze inaczej.
 Marek Motyka po przegranym meczu, za karę kazał nam oglądać cały ten mecz na video. Był wtedy najbardziej znienawidzonym trenerem w Polsce.


W Palermo było inaczej. Nie wiem, czy był to tylko zwyczaj trenera Guidolina, ale odprawa wyglądała następująco: trener wchodzi, wyjmuje kartkę, czyta skład i wychodzi. 3 minuty. Podsumowywał to tak: „Jeśli przez cały tydzień nie przygotowałem was do tego meczu, teraz z pewnością mi się to nie uda”. W szatni rozwieszone były jedynie kartki z kryciem przy stałych fragmentach gry. Tyle.


Kiedyś Rafał Dopierała opowiedział mi, jak wyglądały odprawy u pewnego trenera, w Rakowie Częstochowa bodajże. 
Trener wchodził do szatni, patrzył na zawodników siedzących pod ścianą, wskazywał palcem po kolei i mówił: „Ty grasz, ty grasz, ty grasz, ty nie grasz”.
– Ja nie gram?! – podniósł się oburzony zawodnik.
– Nie, nie. Ty grasz. Ty nie grasz – odpowiedział trener, wskazując na piłkarza obok.


Z kolei Paweł Kapsa miał okazję pracować z trenerem, który prowadził odprawę na boisku, rysując stopą na trawie.

 Bywa więc różnie. Czasem nawet bardzo śmiesznie.


Na koniec anegdotka ze Szczakowianki, specjalnie na prośbę Kacpra Frohlicha, jako że mam duży sentyment do tego nazwiska. Kolega z naszej bandy bełchatowskiej, Jano, nazywał się tak samo.
 Przed meczem z Górnikiem Zabrze jako posiłek podano każdemu zawodnikowi dużą deskę, na której znajdowały się: kiełbasa, karkówka, żeberko i kilka pierogów. Na pytanie zdziwionych piłkarzy: „co to?”, usłyszeliśmy: „deska drwala”.

No cóż. Biorąc pod uwagę, że po meczach zdarzało się nam stołować w McDonalds, a lekarz klubowy leczył słońcem i przepisywał leki, których od kilku lat nie było w sprzedaży, nie była to wielka ekstrawagancja.
* * *
Przeglądam czasem wasze komentarze. Pojawiają się opinie pozytywne, są również negatywne. Jest to zrozumiałe. Nie każdemu musi podobać się to, co piszę. Szanuję to.
Zauważyłem jednak, że są również ludzie, którzy biorą sobie za cel obrażanie mnie. Szczerze, mam to gdzieś. Uważam, że to powód do wstydu właśnie dla tych ludzi, nie dla mnie. Śmieję się z tego. Pewnie większość z nich to dzieciaki. No bo jaki poważny, dorosły człowiek pisze obraźliwe komentarze pod tekstami, na temat ludzi, z którymi nigdy nie zamienił nawet słowa?
Ostatnio jednak spostrzegłem, że w obrażaniu mnie celuje Karol Glomb. Szanujący się agent piłkarski. Człowiek, z którym nigdy nie rozmawiałem. Z którym nie łączyły mnie żadne relacje czy biznesy. Człowiek, któremu nic nie zawiniłem. Postanowiłem rozwiązać więc zagadkę nienawiści pana Karola względem mojej osoby. Okazało się, że… nie doszedł kiedyś do porozumienia z moim ojcem w sprawie pewnego młodego zawodnika z łódzkiej szkoły mistrzostwa sportowego. Ot, cała zagadka.
Kiedy zadzwoniłem do niego, aby osobiście wyjaśnić sprawę, nie miał odwagi powiedzieć o co chodzi. Ograniczył się do stwierdzenia: „piszę komentarze odruchowo…”
Gratuluję panu postawy.
„Człecza przypadłość tocząca z ust pianę, gdy to, co ma ktoś, nie jemu jest dane”.
I niech pan nie sądzi, że mam na myśli pieniądze. Chodzi o klasę. Coś czego braku, nie zrekompensuje panu nawet łódka, na której pan stoi na zdjęciu na FB.
Napisałbym: Panie Karolu…
Ale nie chcę aby Pan Marian poczuł się urażony porównaniem z panem.