Znowu ten Ramsey… Kloppowi i spółce pali się w dupce

redakcja

Autor:redakcja

06 listopada 2013, 22:04 • 5 min czytania

Arsenal – dziewięć, Napoli – dziewięć, Borussia – sześć. Tak wygląda sytuacja w grupie, z której wyłoniony zostanie jeden z najpoważniejszych kandydatów do wygrania tegorocznej Ligi Europy. Po dwóch fenomenalnych meczach, sześciu golach i kilkudziesięciu wulgarnych wrzaskach Juergena Kloppa, dortmundczycy wylądowali na pozycji numer trzy w „grupie śmierci”, w której nawet Marsylia wygląda lepiej, niż przyzwoicie.
Dla Niemców faza meczów rewanżowych miała być łatwiejsza, w końcu udało się pokonać Arsenal w Londynie, więc ze wsparciem „żółtej ściany”, z fanatycznym dopingiem za plecami powinno być jeszcze prościej. Potem kolejny mecz u siebie, tym razem z Napoli. Jedyny wyjazd to podróż do outsidera grupy, co mogło pójść nie tak? Co mogło przeszkodzić ubiegłorocznemu finaliście Ligi Mistrzów w pewnym wygraniu swojej grupy?

Znowu ten Ramsey… Kloppowi i spółce pali się w dupce
Reklama

W pierwszej połowie wszystko faktycznie przebiegało po myśli Niemców. Nie mieli wprawdzie jakiejś gigantycznej przewagi, nie bombardowali bramki Szczęsnego, co więcej, stworzyli sobie tak naprawdę tylko jedną dogodną sytuację, gdy po świetnym podaniu Błaszczykowskiego minimalnie chybił Mchitarjan. Ważniejsza była jednak ich gra defensywna – spokojna, konsekwentna, zdecydowana i ultra-dokładna. Arsenal nie potrafił w żaden sposób zagrozić bramce gospodarzy, a statystki z pierwszej połowy były dla londyńczyków bezlitosne – liczba strzałów porównywalna z szansami Mariusza Rumaka na objęcie reprezentacji Brazylii. Wykastrowanie przodu w zamian za zabetonowanie tyłu, trzymanie w miarę korzystnego 0:0, kosztem powalczenia o komplet punktów. Efekt dla widzów? Tragiczny, usypiający i męczący.

Reklama

Na szczęście w przerwie albo Klopp poszedł va banque, albo Wenger wzniósł się na wyżyny swoich zdolności oratorskich, albo sami piłkarze uznali, że tak uważna gra na dłuższą metę nuży i nudzi. O ile w pierwszej części meczu zawodnicy obu zespołów przypominali skupionych saperów, o tyle w drugiej obserwowaliśmy już szalonych pilotów kamikaze. Obudził się Oezil, zbudziła się ofensywa Borussii, tradycyjnie aktywny stał się Ramsey, a Rosicky przypomniał sobie swoje najlepsze czasy – swoją drogą, spędzone właśnie na tym stadionie. Akcje to z jednej, to z drugiej strony, błyski geniuszu – jak ten w wykonaniu Oezila, gdy lewą nogą dorzucił piłkę na głowę Giroud, tuż przed wykończeniem akcji przez niezawodnego Ramsaya – druga połowa była wreszcie tym, czego oczekuje się od spotkań lidera Premier League i wicelidera Bundesligi. Brakowało tutaj trochę dokładności, która mogła przynieść parę kolejnych goli, ale nie mogliśmy narzekać na brak emocji, tym bardziej, że równolegle trwała przepychanka Marsylii z Napoli.

Ostateczne wyniki: Borussia – Arsenal 0:1, Napoli – Marsylia 3:2, po dramatycznej wymianie ciosów i dwóch golach Higuaina. Co to oznacza? Borussia musi wygrać na swoim terenie z Napoli i w ogóle nie brać pod uwagę jakiejkolwiek straty punktów we Francji. Teoretycznie nic, czego nie można byłoby oczekiwać od ubiegłorocznego finalisty, w praktyce: spore wyzwanie. Arsenal? Przede wszystkim nie dać się zaskoczyć ekipie Olympique, która przyjeżdża do Anglii w kolejnej serii spotkań, potem zaś poszukać szczęścia w Neapolu. Wreszcie Włosi, jedyni, którzy mają już za sobą oba mecze z OM. Ich atut? Nie pogubią punktów w starciu z outsiderem…

***

Barca – Milan? Szkoda, że po przedryblowaniu czterech zawodników Neymar nie trafił. Byłoby za co pamiętać ten mecz, ale futbolowe arcydzieło Brazylijczyk zepsuł oddając niecelny strzał. I tak to będzie najchętniej oglądany „highlight” spotkania, bo jedyne, co możemy powiedzieć o nim poza tą akcją, to że odbył się i potoczył według najbardziej przewidywalnego scenariusza.

Przecież nawet przyznawanie Barcy absurdalnych karnych w potyczkach z Milanem ma już swoją tradycję. Messi przerwał passę meczów bez bramki, co też było do przewidzenia, skoro blok obronny drużyny Allegriego nazywany jest defensywą rodem z Serie B. Im lepszy rywal, tym lepiej gra Milan, tak było do tej pory w tym sezonie, dzisiaj również ekipa Allegriego walczyła ambitnie. Ale to wszystko co zostało na obecną chwilę z tej marki. Kibice „Rossoneri” muszą się zadowolić, że ich zespół się nie kompromituje. Takich doczekaliśmy czasów. Bo umówmy się: ani przez chwilę dziś na poważnie nie było zagrożone zwycięstwo Barcy, kontrolowała tempo i wynik. Milan oddał jeden celny strzał na bramkę, miał 37% posiadania piłki, a przegrał nawet jeśli chodzi o pojedynki główkowe.

Znowu z dobrej strony pokazał się Kaka, który zanotował „asystę” przy samobójczej bramce Pique. Wreszcie nieźle zagrał katastrofalny ostatnio Balotelli, który ożywił nieco zespół, udanie dryblował, potrafił sam wypracować sytuację. Dodajmy jeszcze waleczność w obronie i to by było na tyle jeśli chodzi o plusy w porozbijanym Milanie. Barca oddała dziś blisko dwadzieścia strzałów, jej gwiazdy nie musiały się specjalnie namęczyć, żeby wkręcić w ziemię Emanuelsona czy Muntariego. Pytanie pozostaje jedno: czy wycieczka na Camp Nou była ostatnim meczem, w którym Allegri prowadził zespół z San Siro. Pewnie większość tych, którym zależy na dobru Milanu, ma taką nadzieję.

***

Chelsea, niczym wytrawny bokser, wypunktowała bezzębne dziś Schalke. Jeden Julian Draxler, choć momentami naprawdę genialny – zarówno w ataku, jak i w odbiorze – to jednak zdecydowanie za mało, żeby przeciwstawić się bandzie Jose Mourinho. Bandzie wprawdzie nieco osłabionej brakiem Fernando Torresa (niegroźny uraz) i przede wszystkim Edena Hazarda, ale jednak nadal dla Niemców zbyt silnej. Goście z Gelsenkirchen wyglądali dziś jak przeciętny pretendent do bokserskiego tytułu – niby chce, ale nie może. Próbuje, ale nie daje rady. Ambicja była, zabrakło po prostu jakości. Gdy tylko dochodzili do głosu, głównie za sprawą Draxlera, momentalnie dostawali po głowie.

Najpierw od… Timo Hildebranda, który postanowił sprezentować bramkę Samuelowi Eto`o. Cóż, pewności między słupkami Schalke rodem ze słynnej reklamy opon Continental zdecydowanie dziś nie było. W sumie szkoda, bo do tego momentu Niemcy prezentowali się naprawdę bardzo solidnie. Po przerwie, szczerze mówiąc, nie mieli już zbyt wiele do powiedzenia na Stamford Bridge. Zwłaszcza po zejściu kontuzjowanego Draxlera – architekta właściwie każdej akcji ekipy Jensa Kellera. Próbowali, nie można im tego odmówić, ale gdy tylko wyściubili na dłużej nosa z własnej połowy, błyskawicznie dostawali w łeb. Najpierw po dobrej akcji Williana prowadzenie podwyższył w swoim stylu, precyzyjnym strzałem w długi róg, Samuel Eto`o , a następnie pewne zwycięstwo postemplował rezerwowy Demba Ba. 3:0 – lekko, łatwo i przyjemnie Chelsea rozsiadła się w fotelu lidera grupy E.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama