Były ŁKS-iak, który stał się widzewiakiem z krwi i kości. Pracoholik, spędzający całe dnie w klubie. Rafał Pawlak, trener łódzkiej jedenastki, z którym porozmawialiśmy o roli ciast na treningach Widzewa, o absurdach niższych klas rozgrywkowych, ale też o paru innych sprawach.
Czy jest pan ryzykantem?
Lubię podejmować ryzyko. Podjęcia pracy w Widzewie jednak tak nie postrzegam. Jeśli jednak chodzi o moje ruchy kadrowe, na pewno zaryzykowałem i mam nadzieje, że to się opłaci.
Zaryzykował pan nie tylko kadrowo, ale i taktycznie.
Na pewno wielu komentatorów dziwiło się, że przeszliśmy na grę dwójką napastników, a niektórzy zawodnicy zagrali na nowych dla siebie pozycjach. Gracze akurat nie byli tym zaskoczeni, bo wiadomo: każdy chce grać w pierwszej jedenastce. Nawet jeżeli zostaną wystawieni na pozycji, na której nie czują się najlepiej, to i tak przyjmą to ze zrozumieniem. Każdy chce grać.
Czy uważa pan, ze ofensywne granie to droga do utrzymania? Na takie wypowiedzi można było natrafić.
Przeszliśmy na grę dwoma napastnikami. Ale czy to jest bardziej ofensywne granie? Tu bym się kłócił. Na pewno musieliśmy poszukać czegoś nowego, bo gdy graliśmy jednym napastnikiem dochodziliśmy do małej liczby sytuacji strzeleckich, co przekładało się na małą ilość bramek, a to z kolei na małą ilość punktów. Może optycznie wyglądamy ofensywniej, ale nikt nie jest zwolniony z defensywy. Jeśli ktoś jest napastnikiem, ma numer 9 czy 10, tak samo zawsze musi wracać i jest pierwszym, który przeszkadza w defensywie.
Powiedział pan też, że celem jest atrakcyjny futbol.
Chciałbym, żebyśmy grali futbol atrakcyjny. Ł»eby kibic przychodzący na mecz mógł powiedzieć, że podoba mu się styl gry drużyny, abstrahując od wyników. Wiadomo, wszyscy się cieszą, jak są zwycięstwa, nikt nie chce przegrywać. Ale chcę, żeby widz widział zaangażowanie. Miał widowisko, dużo sytuacji podbramkowych. Na pewno w tym kierunku chcemy iść. Nie będzie to jednak otwarty futbol, bo jesteśmy w miejscu, w którym jesteśmy i musimy walczyć o punkty, a styl to tylko moja wizja, do której będę dążył. Na dzień dzisiejszy głównym tematem są punkty i na tym musimy się skupić.
Mówił pan w jednym z wywiadów, że wzorem dla Widzewa będzie Real.
To akurat była zbitka do porównania z Barceloną. Barcelona to był Widzew wcześniejszy, Widzew trenera Mroczkowskiego: dużo wymiany podań, dużo utrzymywania się przy piłce. Ale to nie przekładało się na stwarzane sytuacje, przeciwnik po przechwycie kontrował i stwarzał zagrożenie. Ja bym chciał grać tak jak Real, ale w sensie szybkich skutecznych ataków. Po odbiorze każda piłka do przodu, napędzająca atak, trzy cztery podania i kończy się to bramką. Oczywiście, jeśli Real gra z kimś słabszym to dominuje i gra w ataku pozycyjnym, ale jeśli chodzi o grę w Lidze Mistrzów to widać, ze każdą akcję prowadzą tak, by jak najszybciej skończyć ja strzałem.
Wzorem taktycznym „Królewscy”. Ale czy są na to zasoby? Czy taktykę dostosowuje się według pana do zawodników, czy zawodników do taktyki?
Trener na pewno musi mieć wizję swojego grania. Ale musi być też w swojej pracy elastyczny, bo na pewno trzeba się dostosować do zastanego materiału. Jeśli miałbym drużynę w środku tabeli, i nie groziłby jej ani spadek ani puchary, to poświęciłbym rok temu, żeby drużyna grała tak, jak ja chcę. Jeśli jednak zespół walczy o coś, tak jak my jesteśmy w dolnych rejonach tabeli, to nie ma czasu na eksperymenty i forsowanie określonego ustawienia taktycznego. Musimy grać tym, co mamy, żeby to się przełożyło na punkty.
Nie ciekawiej za wzór byłoby mieć na przykład Torino? Drużynę o średnim potencjale kadrowym jeśli chodzi o swoją ligę, ale która dobrze sobie tam radzi. Czy ogółem podglądanie takich właśnie drużyn nie byłoby cenniejszą obserwacją dla Widzewa? Przyjrzenie się jak sukcesy odnoszą ci, którzy mają średnie zasoby talentu.
Doskonale zdajemy sobie sprawę, jakich mamy zawodników. Nie mamy złych, w kadrze jest wielu reprezentantów krajów, a także polskich młodych kadrowiczów. Uważam, że materiał jest dobry, a miejsce nieadekwatne do naszych możliwości. Oczywiście, oni przychodzili w różnym okresie, niektórzy po okresie przygotowawczym, inni prosto z plaży. Widzew miał ograniczenia – musieliśmy pozyskiwać graczy wolnych, za niewielkie wynagrodzenie. Uważam jednak, że pozyskał ciekawych zawodników. Za wzór trzeba brać wybitne drużyny, jeśli będziemy patrzeć na Torino…
A czy nie jest tak, że do naśladowania wybitnych drużyn, trzeba mieć zespół chociaż wyróżniający się, nawet zachowując ligowe proporcje? Natomiast podglądanie świetnie sobie radzących średniaków… Może okazać się bardziej kształcące.
Mam różne przemyślenia, ale chodzę twardo po ziemi. Chcę, żeby Widzew dobrze grał jako drużyna, a piłkarze żeby nabrali pewności siebie i zobaczyli, że mogą. Później jeśli to się będzie przekładało na punkty, będziemy sobie stawiać coraz wyższe cele i będziemy wyszukiwać nowinki taktyczne. Na razie wszystko podporządkowujemy walce o trzy punkty w najbliższym meczu. Można mieć jakieś wizje dalekosiężne, ale przede wszystkim trzeba patrzeć, co jest tu i teraz.
Najważniejsza cecha u piłkarza?
Na charakterystykę dobrego zawodnika składa się wiele rzeczy. Na pewno trzeba być inteligentnym piłkarsko, dobrym technicznie, ale trzeba tez mieć wiodąca cechę motoryczna. Mnie się wydaje, że w Polsce jest dużo średnich piłkarzy, średnio wydolnych i średnio szybkich. Wolałbym mieć piłkarza bardzo szybkiego, ale mniej wydolnego. Tak samo bardzo wydolnego, ale mniej szybkiego. Każdemu można znaleźć miejsce na boisku. Najgorzej, jak jest w drużynie jedenastu zawodników bez cechy wiodącej, która nie robi różnicy na boisku.
Czyli tak jak powiedzmy u trenera Ojrzyńskiego waleczność, u pana każdy zawodnik powinien mieć swoją, wyróżniająca go wiodącą cechę?
Po pierwsze: nasz klub jest naznaczony charakterem. Utarło się powiedzenie „widzewski charakter”, o tym rozmawialiśmy sobie przed pierwszym meczem i już do tego nie wracamy. Zawodnik wie, że musi pokazać charakter na boisku. Jeżeli będziemy się zastanawiać, czy piłkarzowi chce się walczyć czy też nie, to nie w tym kierunku idziemy. To musi być pewnik. Szukając jednej cechy powiedziałbym, że stawiam na motorykę. Szybkość to jest cecha wrodzona, można ją oczywiście poprawić, ale generalnie nie da się podnieść jej na wysoki poziom, jeśli ktoś się z nią nie urodził. A każdego da się nauczyć gry w piłkę. Każdego da się nauczyć taktyki. I to jest to, co chciałbym mieć. Ł»yczyłbym sobie jedenastu szybkich piłkarzy.
Chciałby pan rywali zabiegać.
Można powiedzieć sobie, że walczymy. Ale co ci po walecznych, ale wolnych zawodnikach? Oni nie dogonią rywala, nie dobiegną do piłki. Mogą co najwyżej sfaulować. Dużo pracujemy nad motoryką, ma to swój tok w treningu. Ogółem na pewno dużo poświęcamy czasu, żeby piłkarz był zdrowy, silny, szybki i w jak najlepszej dyspozycji. Gracz musi mieć możliwość pełnego zaangażowania się, słabo przygotowany nawet najlepszy piłkarz sobie nie poradzi.
Aż tak dużo treningów motorycznych, bo widzewiacy byli źle przygotowani wcześniej?
Nie. Drużyna jest dobrze przygotowana, pod tym względem mało zmieniliśmy i uważam, ze wszystko idzie w dobrym kierunku. Przede wszystkim zmieniliśmy taktykę.
Główne różnice metod treningowych pomiędzy panem, a trenerem Mroczkowskim?
Obserwowałem treningi trenera Mroczkowskiego, dobieramy inne środki. Jeśli trener Mroczkowski chciał dłużej utrzymywać się przy piłce, to dobierał do tej taktyki zajęcia, które pomagały zrealizować wyznaczony cel. Jeśli my chcemy grać szybciej, szybkim atakiem, to tez dobieramy adekwatne ćwiczenia. Tak się gra, jak się trenuje.
Jak by pan umieścił kadrę Widzewa w polskiej lidze, pod względem potencjału kadrowego.
Na dzień dzisiejszy jest to środek tabeli. Spokojny środek tabeli w granicach siódme-dziewiąte miejsce.Musimy ten potencjał wykorzystać, zająć przynajmniej ósme. Wtedy damy sobie dwa miesiące spokojnej pracy.
Jest jedna osoba w polskim futbolu, która uważa, że ta kadra do niczego się nie nadaje i najlepiej by ją od początku skompletować.
Wydaje mi się, że to było niefortunne stwierdzenie. Ja bym nie powiedział, że ci piłkarze się do niczego nie nadają, mamy wielu reprezentantów. Gdy jest przerwa na mecze międzypaństwowe, pół drużyny nam się rozjeżdża. To znaczy, że ta kadra nie jest taka zła.
Macie też tygiel narodowościowy w drużynie… Jak to się udaje połączyć?
Nie ma z tym problemu. Trener jest od tego, żeby scalić to wszystko. Ja dużą wagę przywiązuję do odpowiedniej atmosfery w kadrze. Tylko to może się przełożyć na wyniki. Kiedy trzeba pożartować, rozluźnić atmosferę, wchodzę w te buty i kierują w tym kierunku. Ale kiedy jest atmosfera pracy, to też trzeba pokazać, że wszyscy pracujemy bez względu na to, czy ktoś jest Polakiem, Haitańczykiem, Łotyszem. Nie mam z tym problemu, mogę wystawić jedenastu obcokrajowców w składzie, albo i samych Polaków, wszystko zależy tylko i wyłącznie od tego, kogo akurat będziemy potrzebowali.
Jednym z najczęściej kierowanych zarzutów do trenera Mroczkowskiego były problemy z utrzymaniem atmosfery, dyscypliny.
Na pewno dobrą atmosferę budują wyniki, teraz są średnie, ale atmosfera jest dobra. Jestem zwolennikiem tego, że dyscyplina musi być, bo bez niej nic nie ma.
Wyniki budują atmosferę, to wiadomo. Co zrobić jednak gdy karta nie idzie? Neil Lennon choćby, gdy akurat Celtic miał gorszy okres, wlepił Samarasowi karę 500 funtów za to, że ten nie poszedł na imprezę z zresztą drużyny.
(śmiech) No to jest ciekawy przykład.
Jak piłkarze lubią się i spędzają razem czas za boiskiem, to bardziej walczą za siebie na boisku.
Na pewno nikogo nie zmuszam żeby chodził na spotkania z kolegami (śmiech). Ale spotykamy się, mieliśmy wspólną kolację, co wcześniej się nie zdarzało. Jeżeli mamy jakieś spóźnienia, to oczywiście, mamy regulamin, nakładamy jakieś śmieszne kary finansowe, ale główną karą jest to, że trzeba zaprosić drużynę na ciastko po treningu. I to buduje, wszyscy się cieszą, że ktoś się spóźnił na trening, bo coś się będzie działo, bo można się z kogoś pośmiać, przy kawie i ciastku porozmawiać. Paradoksalnie przewinienie jednego jednoczy szatnię.
Ł»eby się panu za chwilę specjalnie nie spóźniali.
(Śmiech) Regulamin jest tak skonstruowany, że to też działa do pewnego momentu.
Później już nie będzie ciasta, ale tort.
Później może braknąć wypłaty na ciasto. Poza tym piłkarz musi mieć zbilansowaną dietę, nie będziemy jedli tylko słodyczy.
Gdzie by się pan umieścił na takiej linii, na której jednym końcu trener Rumak, który początkowo mówił, że potrzebny jest dystans miedzy trenerem a drużyną, a z drugiej trener Ojrzyński, zawsze blisko przy zespole.
Zawsze w każdym stadzie musi być pies przewodnik. To trener musi być tym, który mówi, co mamy robić, w jakim kierunku idziemy i w jakim tempie. Ale zawsze trzeba rozmawiać z zawodnikami. Przede wszystkim z tymi, którzy nie graja w pierwszej jedenastce. Bo ci co grają, czy z nimi pogadasz czy nie, i tak są zadowoleni. Są docenieni samym miejscem w składzie, w ten sposób wiedzą, że trener im zaufał, że stoi za nimi.
To jak się rozmawia z zawodnikiem, który nie grał od pięciu kolejek?
Na pewno nie jest łatwo. Tłumaczymy, że akurat jest inna koncepcja. Nie walczysz ze mną na treningu, walczysz z kolegą. Trzeba zarządzać tak grupą, żeby dwudziestu pięciu zawodników razem szło w jednym kierunku, żeby każdy czuł się potrzebny. Nie jest to łatwe, bo można mówić wiele rzeczy zawodnikowi, ale w jego głowie też siedzi, czemu kolega gra, a on nie. Taka jest jednak rola trenera, musi się na kogoś zdecydować.
Lewon Hajrapetjan był na aucie. Grał w rezerwach, a potem wychodził we Włoszech na mecz przeciwko Italii ze swoją reprezentacją. I dawał sobie radę.
Ja z Lewonem rozmawiałem, zapytałem go, czy może grać na innej pozycji i jasno się zadeklarował, że lewa obrona jest jego ulubioną, tam by chciał walczyć. Chcieliśmy go spróbować na lewej pomocy, tam zagrał na Śląsku Wrocław. Zapytałem go, czemu wtedy poszło mu słabo, na co odpowiedział, że nie czuje się dobrze na tej pozycji. Temat uznałem za zamknięty. Jest reprezentantem Armenii, na pewno potrafi grać w piłkę, ale musi rywalizować z innymi dobrymi zawodnikami.
Z której zmiany pozycji jest pan najbardziej zadowolony?
Dużo ludzi uważało, że Batrović nie może grać na boku pomocy albo że Rybicki ma problemy z grą w defensywie. Ł»ycie pokazało, że do końca tak nie jest. Jestem zadowolony, są to młodzi zawodnicy, naturalnie wiele pracy przed nimi, ale ktoś musi dać im szansę od pierwszej minuty. To nie jest jakieś moje widzimisię, nie jest tak, że przyszedłem i będę zmieniał wszystko, to się odbyło z korzyścią dla drużyny. Trzeba dać też jakiś impuls, że jest coś nowego. Jakbyśmy zmienili trenera i ciągle byłoby to samo, to to też zawodnicy pytaliby: po co zmieniacie, jak idziemy dalej tą samą drogą?
Co jest najmocniejszym punktem Widzewa?
W tym momencie najmocniejszym punktem jest to, że drużyna chce iść we wspólnym kierunku i razem pracuje, żeby piąć się w górę.
To chyba każda drużyna tak ma.
Myślę, że każda powinna tak mieć.
A główny problem Widzewa?
Ł»yczyłbym sobie, żeby w trzech meczach czwórka obrońców zagrała w tym samym składzie, bo ciągle ktoś nam wypada i przez to ciągle są roszady. Brak stabilności składu, moim zdaniem, jest główną przyczyną tego, że ta drużyna nie może zafunkcjonować na poziomie, do którego jest predysponowana.
Wróćmy do przeszłości. Pracował pan w Sokole Aleksandrów. Wrażenia pracy na peryferiach futbolu?
Było to na pewno trudne doświadczenie. Uważam, że ciężko jest wyegzekwować w niższych ligach od zawodników wielką pracę. Zarabiają symbolicznie, bo zarobki w łódzkim okręgu są symboliczne. Na życie pracują nie na treningach ze mną, ale gdzie indziej, czasem na trzy zmiany. Była też grupa zawodników, którzy już byli dalej niż bliżej. Nie chcę powiedzieć, że byli po drugiej stronie rzeki…
Ale już witali się z brzegiem?
Już witali się z brzegiem, wiec dla nich gra w piłkę była wyłącznie dodatkiem. Mnie, człowiekowi wychowanemu w Ekstraklasie, nie do końca to odpowiadało. Ja jestem zwolennikiem tego, że nie można grać samymi umiejętnościami, trzeba to poprzeć rzetelna, ciężką pracą. Dopiero to przyniesie efekt.
Czyli motoryki to tam za bardzo nie było.
Trzecia liga. Czyli tak naprawdę czwarty poziom rozgrywkowy. Nie oczekujmy więc, że zawodnik w wieku 25 czy 35 lat będzie chciał na tyle pracować, by szukać szczęścia w wyższych ligach. Oczywiście, jest to dobry poligon dla młodych graczy, którzy po okresie juniorskim zderzają się z seniorami. Nie każdy młody chłopak zagra od razu w Ekstraklasie, gdzieś trzeba szukać szlifów i doświadczenia, trzecia liga jest miejscem, gdzie można je zebrać. Gorzej, gdy jest to drużyna w trzeciej lidze a średnia wieku wynosi 27 czy 29.
Miał pan tarcia w szatni z tego powodu? Pan nastawiony na ciężką pracę, a zespół jej niechętny.
Tarć nie było. Ale oczekiwania zarządu były nieadekwatne do potencjału.
Celem był awans.
Nikt tego może głośno nie mówił, ale między wierszami można było wyczuć myślenie na zasadzie „chcemy awansować, bo mamy doświadczoną kadrę”. Co jednak po doświadczonej kadrze, gdy dla wszystkich głównym źródłem utrzymania jest praca gdzie indziej. Wyczerpująca, wielogodzinna. Tu więc była rozbieżność. Ł»ycie pokazało, że ta drużyna raz grała lepiej, raz gorzej, ale ciągle jest na tym samym poziomie.
A co pan myślał, gdy patrzył na ich wyniki sezon po pana odejściu? Sokół zajął drugie miejsce i miał dwa razy więcej punktów.
De facto pierwsze daje awans.
No tak, ale z panem było bodaj jedenaste, a później już drugie. I to przy praktycznie tej samej kadrze.
Ci sami zawodnicy. Ja nie deprecjonuję pracy mojego następcy. Wykonał kawał dobrej roboty. Ale po drugim miejscu sam zrezygnował. Nie ma trenera w Polsce, któremu dobrze idzie, a on sam rezygnuje. Czyli też musiał widzieć, że ta drużyna wyżej nie pójdzie. Przecież trener Kupka nie zrezygnowałby z pracy, która by dawała mu satysfakcję, i gdy widziałby, że drużyna idzie do przodu. Widać sądził, że czy to będzie jedenaste czy drugie, zawsze będzie to trzecia liga, a nie awans.
Wicemistrz raczej zawsze myśli o awansie wyżej.
To dlaczego zrezygnował?
To jest chyba pytanie do trenera Kupki, nie do nas.
Uważam, że jeżeli nie zmieni się mentalność zawodników i stan jakościowy, jeżeli dalej będziemy w trzeciej lidze trzymać graczy, dla których gra jest tylko dodatkiem, to drugiej ligi nie będzie nigdy. To godziłoby w ich interesy: praca zarobkowa i gra w drugiej lidze jest nie do pogodzenia.
Przypuszczam, że jak rano pan idzie poprowadzić trening na Widzewie to nie ma problemów z motywacją. A do Sokoła jak się szło? Jak się wstawało?
Na pewno nie było łatwo.
Były takie myśli: co ja tutaj robię? Gdzie ja jestem?
Na początku nie było łatwo się przestawić, bo grałem przez większość kariery w Ekstraklasie.
A potem nagle pięć osób na trybunach.
Tak, a tu pięć osób. Akurat graliśmy na boisku w lesie, na pewno atmosfery wielkiej piłki nie było. Ale uważam, że jeśli ktoś się podejmuje jakiejś pracy, obojętnie w jakim miejscu i za ile, to powinien robić to najlepiej jak potrafi. Starałem się pracować najlepiej jak potrafiłem, próbowałem też wyciągnąć z tego dużo nauki.
Jakie problemy charakteryzują niższe ligi? Coś, z czym wie pan, że nie zetknie się w Ekstraklasie, a tam były standardem?
Baza szkoleniowa. Teraz w Sokole się poprawiło, ale wtedy trenowaliśmy na tym samym boisku w lesie, na którym graliśmy mecze.
Czyli ciągle w lesie.
Tak, mecze mistrzowskie tam, wszystko tam. Sprzęt, pomoce dydaktyczne, to też jest na całkiem innym poziomie, nie ma w ogóle porównania. W niższej lidze trzeba naprawdę bardzo się starać, żeby zajęcia były ciekawe i zainteresowały zawodników.
To jak z nimi pan pracował nad motoryką, pewnie ich nie porywało.
Ja bym nie demonizował treningów motorycznych.
Jednak piłkarze rzadko wymieniają zajęcia motoryczne wśród ulubionych.
Pracowanie nad motoryką to teraz nie jest tylko bieganie w kółko. Ale prawda, że piłkarze najchętniej tylko by grali. Sam byłem graczem więc wiem, że najbardziej cieszą zajęcia z piłką. Ale można też umiejętnie wpleść ćwiczenia motoryczne w trening piłkarski. Generalnie jednak drużyna musi zrozumieć, że nie da się wyjść i dziewięćdziesiąt minut walczyć jak równy z równym bez odpowiedniego zaangażowania w treningi. A czym niższa liga tym trudniej to wyegzekwować.
Miał pan myśli przy słabym wyniku, żeby przebrać się i wejść na boisko?
Ja się cieszyłem, że mogę pokazać zawodnikom jakieś zagrania, że jestem sprawny, że umiem. Ale myśli o wejściu na boisku nie było. Grałem na poziomie Ekstraklasy i pierwszej ligi, na tym chciałem poprzestać. Jakbym chciał grać w niższych ligach nie skończyłbym kariery w wieku 36 lat, tylko grałbym do czterdziestki. Nie rajcowało mnie to jednak nigdy.
Dużo kibiców przychodziło?
Nie. Wydaje mi się, że góra 50 – 100 osób.
50 -100 osób. Nie zadawałpPan sobie czasem pytania: po co jest ten cały Sokół? Dla 50 osób? Więcej zatrudnionych, niż widzów.
Akurat w czasie mojej pracy w Sokole był ow budowie boisko. Sam byłem na otwarciu. Na pewno, jak na trzecią ligę robi wrażenie. Baza treningowa też na poziomie. Teraz wygląda to całkiem inaczej, obok głównego placu gry jest choćby boisko ze sztuczną nawierzchnią. Widać, że to wszystko idzie w dobrym kierunku. No ale jak akurat trafiłem na boisko w lesie.
Epizod w Turze Turek? Już chyba lasu nie było.
Tamten okres oceniam bardzo pozytywnie. Pracowałem w większości z młodymi zawodnikami. Widziałem, że chłoną to co się do nich mówi, mieli otwarte głowy. W większości byli to uczniowie SMS, a więc chłopcy zorientowani na piłkę. Co do zaangażowania nie mogłem mieć żadnych uwag. Może brakowało w tej grupie właśnie jakichś dwóch starszych zawodników. Nie da się budować z samych starych, nie da z samych młodych. Ł»ycie pokazało, ze Tur się utrzymał, ale potem przestał funkcjonować a chłopcy rozeszli się po innych klubach.
Kto się nie rozwija, ten się cofa. Pan pracuje nad swoim warsztatem, robi analizy meczów, czyta branżowe publikacje?
Jeśli chodzi o analizę meczów to koncentruję się na tym w klubie, bo jestem tutaj od rana do wieczora. Jeśli bym jeszcze wrócił do domu i analizował jakieś mecze… O 20 to mogę zjeść kolację i obejrzeć Ligę Mistrzów. Moje życie do tej pory całe składało się z piłki, to jest moja pasja, mogę szczerze powiedzieć, że wykorzystuję każdy moment.
Czyli najchętniej nie wychodziłby pan z klubu. Łóżko polowe rozstawić i będzie w porządku.
Dobrze się tu czuję, ale śpię w domu (śmiech). Znam wszystkich w klubie, bylem w Widzewie ponad dziesięć lat, nie przyjeżdżam tu do pracy, tylko do grupy ludzi, których dobrze znam. Jesteśmy kolegami, koleżankami, miło spędzam tutaj czas. Jeżeli mam chwilę to na pewno coś przeczytam, na przykład jakieś materiały szkoleniowe ściągnięte z internetu. W XXI wieku jest tyle możliwości żeby się rozwijać… Potrzebne tylko dobre chęci. Jeśli ktoś chce coś osiągnąć, może mieć czas wypełniony tylko piłką i rozwojem.
Rozmawiał LESZEK MILEWSKI
Fot. RTS Widzew Łódź S.A. / WIDZEW.PL