Ligowy maraton powoli chyba wszystkim daje się we znaki. Kibice gubią się w natłoku meczów, piłkarze słaniają się na nogach, a sędziowie… Sędziowie się bawią. To, co zrobił dzisiaj liniowy Radosław Siejka w meczu Piasta z Jagiellonią (karny za rękę Ukaha przed szesnastką) to był mówiąc po „hajtowemu” – kryminał. Poraża nas z jaką frywolnością arbitrzy popełniają ostatnio kolejne babole. Pskit, Borski, Marciniak… Dyktują jak chcą i kiedy chcą. Dzisiaj do grona antybohaterów dołączył wspomniany Siejka. Mamy dopiero początek listopada, ale temu panu ewidentnie przydałyby się wakacje.
To jakaś farsa. Spójrzmy na dwie ostatnie kolejki. Pskit w meczu Jagielonia – Górnik nie gwiżdże karnego na Plizdze. Mijają minuty i za chwilę Zachara strzela na 1:0. Inny mecz. Śląsk – Zawisza, Raczkowski uznaje gola Geworgiana, gdzie spalonego widzą wszyscy tylko nie on. Zawisza wygrywa 2:1… Takich błędów na szybko wynotowaliśmy kilka:
– Borski w meczu Górnik – Cracovia nie podyktował dwóch karnych dla gości (ręka Olkowskiego, faul Gancarczyka na Dudzicu).
– Frankowski podyktował karnego za faul Klepczyńskiego na Robaku. W dodatku wlepił mu czerwoną kartkę.
– Gil przy stanie 2:0 dla Wisły w meczu z Widzewem nie podyktował karnego na Visnakovsie.
– Marciniak nie odgwizdał karnego na Luisie Carlosie przy stanie 3:1 w meczu Zawiszy z Legią.
– Raczkowski nie widział spalonego przy golu Plizgi na 2:0 w meczu Jagiellonia – Lech. Do tego spalony przy bramce Teodorczyka we wczorajszym meczu Lecha z Górnikiem, no i dzisiaj ten Siejka…
Facet zdominował dzień. Myśleliśmy, że najgorsze, co dzisiaj zobaczymy to przekomiczne zderzenie Treli z Horvathem i gol Balaja dla Jagi. A tu zaskoczenie. Ukah, kłopoty ze wzrokiem, wzięcie odpowiedzialności na siebie i uratowanie meczu dla Piasta. Piłkarze Brosza prowadzili dziś grę, bardzo dobrze grał kreatywny Jurado, ale punktem zwrotnym był właśnie błąd Siejki. W chwili, kiedy sektor hooligans w Tesco Arena w Gliwicach zaintonował „co wy robicie?”, czyli tak naprawdę w momencie najlepszym z możliwych. Piast po fatalnym październiku dobrze otworzył listopad.
W drugim meczu – też lekki kryminał, ale tym razem ze strony Wisły. Remis 0:0 brzmi dobrze tylko w Telegazecie. I to w przypadku, gdy zasłoni się nazwę rywala. Strach to napisać, ale każdy (poza bardzo dobrym Miśkiewiczem) piłkarz Podbeskidzia był dziś lepszy od swojego odpowiednika w Wiśle. Łatka nakrywał czapką Chrapka i Stjepanovicia, Malinowski robił więcej wiatru niż Sarki itd. To był mecz, w którym rolę odwróciły się do tego stopnia, że to Wisła grała z kontry, a Podbeskidzie waliło na bramę.
To Wisła wyglądała tak, jakby chciała ten mecz przegrać. Bilans z pierwszej połowy – 8:0 w celnych strzałach na bramkę mówi wszystko. Statystyka dośrodkowań (12-2) – też. W normalnych warunkach, gdyby rywalem był zespół z normalnym atakiem skończyłoby się pewnie 3:0. Takie też wystawiliśmy noty. Noty jakby piłkarze Smudy dostali po łbie, a nie cudem wywieźli darmowy remis.

