Reklama

Ból będzie mi towarzyszył do końca życia

redakcja

Autor:redakcja

17 października 2013, 12:05 • 23 min czytania 1 komentarz

– Może zbagatelizowałem pierwsze symptomy problemu. Nie wiem… Dowiedziałem się, że jestem jakimś medycznym wygibasem, precedensem. Lekarze powiedzieli mi wprost, że nie spotkali się z taką sytuacją (…) Da się funkcjonować normalnie… Nie jest to wielka tragedia, ale na wszystko nie mogę sobie pozwolić. Nie pojadę przecież na zwiedzanie do Madrytu, bo nie bardzo mogę chodzić. Wszędzie potrzebuję środków lokomocji. Słabe zwiedzanie, co? – opowiada w pierwszym od kilku miesięcy obszernym wywiadzie Przemysław Pełka. Czołowy komentator Canal+, który pod koniec ubiegłego roku stracił nogę w wyniku amputacji. Powodem był rozległy zator.
Nie wiem, czy pamiętasz, ale rozmawialiśmy już trzy lata temu, kiedy wygrałeś plebiscyt na najlepszego komentatora wg czytelników Futbolnet.pl. Odniosłem wtedy wrażenie, że nie czujesz się najlepiej, zdobywając takie nagrody, bo wolisz siedzieć w cieniu.
Szczerze powiedziawszy, żadnych tytułów wcześniej nie zbierałem. Było mi miło, nie spodziewałem się, że czytelnicy wybiorą akurat mnie.

Ból będzie mi towarzyszył do końca życia

Może dlatego, że pod twoim adresem rzadko pojawiają się jakiekolwiek zarzuty. Ani nie irytujesz kibiców, ani nie zaliczasz rażących baboli.
Perfekcyjny nie jestem, ale… może to niedobrze, że rzadko wytyka mi się błędy? Może traktują mnie, jak muzykę pop, którą wszyscy kupują? Nie wiem, jak to ocenić. Raczej się nie smucę, że nikt mnie nie wali po głowie. Tym bardziej, że w tej robocie trzeba być odpornym na krytykę, często niezasłużoną.

Tobie się taka zdarzyła?
Czy ja wiem… Powiem inaczej – zdarza się, że wypowiesz coś w niezbyt wyraźny sposób i nie wszyscy cię zrozumieją. Czasem coś przekręcisz, czasem użyjesz zbitki słów, nie odczytując przecinka albo kropki – niuanse, które nieraz mają decydujące znaczenie. Ale nie, nie przypominam sobie, żeby ktoś zaatakował mnie w brutalny sposób. Zdarzają się natomiast zwykłe błędy merytoryczne. Jakiś czas temu – choć może nie była to jakaś wielka sprawa – robiłem mecz Lecha, w którym młody Wolski strzelił gola i powiedziałem, że jest debiutantem, bo nigdy wcześniej go na boisku nie widziałem. Co się okazało? Ł»e grywał po parę minut ze dwa-trzy razy. Niby drobnostka, ale w Poznaniu na pewno kogoś to uraziło. Czasem człowiek pamięta o głupotach, a zapomina rzeczy ważniejsze, bywa.

Ł»yjemy chyba ogólnie w niewdzięcznych czasach dla komentatorów. Sam kiedyś powiedziałeś (w wywiadzie dla Onetu), że nie masz prawa przebić wiedzą na temat Valencii 14-letniego fanatyka tego klubu.
Nie ma szans! Charakter tej pracy zmienił się w dobie Twittera, Facebooka i powszechnego internetu. Z jednej strony jest łatwiej, bo jak się uprzesz, to możesz nocami przesiadywać przy ligi meksykańskiej, brazylijskiej i znać wszystkich piłkarzy Botafogo, natomiast kiedyś komentator, oprócz tego, że był sprawozdawcą, pełnił też rolę nauczyciela. Miał dostęp do informacji, których inni nie mogli zdobyć. Jeździł po świecie, czytał zagraniczną prasę, oglądał programy telewizyjne z innych krajów i kontaktował się z dziennikarzami oraz piłkarzami. A teraz? Komentator nie będzie już dla nikogo żadnym nauczycielem.

Chyba że w TVP.
Tam też mimo wszystko sytuacja się zmieniła.

Reklama

Mówię o meczach reprezentacji i Borussii, czyli dla wielu drużyn „narodowych”.
Akurat mecze Borussii oglądam w swojej stacji, a reprezentację w Polsacie.

Domyślam się.
Często nie zgadzam się z ich opiniami, ale tam – moim zdaniem – pokazują kadrę w lepszy sposób.

Do czego zmierzam – czasami, nawet mimo bardzo dobrego researchu, ktoś może cię przyłapać na jakiejś totalnej drobnostce, bo wyrosło tylu ekspertów od poszczególnych klubów i lig.
To prawda. Większość ludzi korzysta z tych samych, powszechnych źródeł i czasem cały ten research po prostu ciężko ogarnąć. Sam lubię wykorzystywać ciekawostki z kilku serwisów statystycznych, bo opis liczbowy – moim zdaniem – jeśli nie wykorzystujesz go nadmiernie, to prosty i wiele znaczący przekaz. Jeśli Michael Carrick wygrał wczoraj sto procent główek, to znaczy, że w tym elemencie jest świetny. Gdyby wygrał dwadzieścia procent, to też by o czymś świadczyło, choć sytuacja sytuacji nierówna. Jeśli ten sam Carrick, jeden z rozgrywających, przez którego przechodzi sporo piłek, ma 90 parę procent skuteczności podań, to jasne, że zagrał bardzo dobry mecz. Nie zawsze mam dostęp do takich informacji na żywo, ale mogę sprawdzić poprzednie spotkania.

Ekstraklasę mógłbyś już komentować z marszu? Dowiadujesz się, że jutro Pogoń – Piast i musisz to zrelacjonować.
Czasem jesteśmy do tego zmuszeni. Sytuacje losowe. Ale tak, myślę, że prawie każdy z nas mógłby taki mecz „zrobić” z marszu. Nie chcę mówić za wszystkich, ale większość komentatorów Canal+ – jeśli to możliwe – ogląda większość albo nawet wszystkie mecze Ekstraklasy. A czasem – by mieć ogólny obraz sytuacji w klubie – wystarczy cztery-pięć spotkań. Nie licząc oczywiście drużyn, w których zachodzi większa rotacja, jak Widzew. Ich mecz też pewnie dałoby się zrobić z marszu, ale wielu zauważyłoby, że robisz to bez większego przygotowania. Są też kluby, które komentuje się z przyjemnością. Na przykład Górnik Zabrze, który jest w pozytywny sposób przewidywalny. Komentując ich mecz, mniej więcej wiem, czego się mogę spodziewać. Nawet jeśli im nie idzie, konsekwentnie trzymają się pewnego stylu. Inaczej jest choćby w Legii, w której potrafią wymienić dziewięciu piłkarzy z meczu na mecz. Nie ma reguły… Czasem, kiedy nie mam dostępu do unikalnych informacji, takich „ciasteczek”, sam sobie przygotowuję statystyki i podliczam np. skrzydła. Zanim Remigiusz Jezierski wymyślił klasyfikację asyst drugiego stopnia, zauważyłem, że piłkarzem niedocenianym, a dającym drużynie bardzo dużo, był Paweł Olkowski. Dziś zalicza asysty, przez co wcześniej uważano go za mało konkretnego. A dla mnie – ponieważ jestem fanem hokeja – podania drugiego stopnia mają sens o tyle, że ktoś zainicjował akcję bramkową. Inna sprawa – w jaki sposób mamy to liczyć? Czy przepuszczenie piłki lub przypadkowe dotknięcie głową uznajemy za asystę?

Sprawa umowna. Raz można uznać, raz nie.
Dokładnie. Czasem też padają bramki bez asyst. Wczoraj Błaszczykowski przepuścił piłkę do Lewandowskiego i gdyby ten ją wykorzystał, to Remek pewnie zaliczyłby Kubie asystę. Na notę to wpływa.

Twoi koledzy z pracy, ale też wielu kibiców, z którymi rozmawiałem na twój temat, uważa, że jesteś komentatorem, który bardziej pasuje do wielkich meczów, niż do takich, w których nic się nie dzieje, bo najbardziej bazujesz na dynamice i tempie, zgodzisz się?
Myślę, że tak. Wyniosłem to z hokeja, gdzie tempo jest dużo większe i trzeba być bardzo skoncentrowanym. Takie mecze, w których jest pada wiele nawet niecelnych strzałów, relacjonuje się zdecydowanie lepiej. Wtedy każdemu jest łatwiej, bez względu na to, jak wykorzystujesz swoje warunki głosowe. Weźmy Widzew – Podbeskidzie z tego sezonu… Taki mecz, że tylko palnąć sobie w łeb. NIC się nie dzieje. Większość komentatorów pewnie jest na takie sytuacje przygotowana – bo po to robi się research – ale zdarzają się spotkania, których nikt nie uratuje, naprawdę.

Reklama

Musisz czasem gryźć się w język, żeby nie przegiąć z krytyką?
Nie, stosuję inną taktykę. Milczenia. Jeżeli obejrzysz mecz z moim komentarzem, w którym za długo milczę, to uznaj to za wymowne (śmiech). Czasem może się też zdarzyć lekko się z kogoś ponaśmiewać, ale…

… ale u twojego obecnego pracodawcy nie jest to mile widziane. W przeciwieństwie do poprzedniego.
Polityka stacji musi się różnić. Polsat funkcjonuje w układzie właścicielskim ze Śląskiem Wrocław, co determinuje pewne komentarze i trzeba się do tego przyzwyczaić. Ale zawsze – komentując mecz – musisz mieć świadomość, że to twój chleb i nie możesz kalać swojego gniazda zbyt nachalnie. Uderzasz rykoszetem w samego siebie. Powinieneś krytykować, ale musisz uważać z uogólnieniami typu: „ta liga jest beznadziejna”, „po co to w ogóle oglądacie?! Przełączcie na Tottenham – Chelsea!”. Koszula jest jednak bliższa ciału i większość kibiców z Poznania pewnie woli obejrzeć Lecha niż Arsenal.

W Polsacie pracowałeś dość długo, ale spotkanie z twoim komentarzem, które odbiło się największym echem, to chyba zdecydowanie Fulham – Odense.
Przypadkowo! Wydawało się, że czeka mnie mecz do odfajkowania, bo Fulham zrobi swoje, a różnych uwarunkowań dających Wiśle awans było tak dużo, że mało kto w to wierzył. Co się okazało? Ł»e jest taki gościu jak Djiby Fall, który – nawet nie wiem, gdzie dziś gra – a dał Wiśle awans. Co mogę powiedzieć? Są takie momenty, kiedy ponoszą cię emocje. Pojechałem, pojechałem… Zrobiłem to spontanicznie, a nie jestem komentatorem, który emocje ukrywa. Jeżeli coś mi się podoba, daję to odczuć.

Miałeś przed sobą na Livescore wynik Wisły z Twente?
Nie, do Livescore’a nie miałem dostępu. Dźwiękowiec dał mi natomiast znać na słuchawki, że Wisła, która skończyła wcześniej, wygrała. Bramka Odense padła już po ostatnim gwizdku w Krakowie, ale już chwilę wcześniej wiedziałem, czym ona „grozi”. Sytuacja w ogóle była dość zabawna, bo w kręgu kibiców Wisły stałem się może nie kultowym, ale bardzo ważnym komentatorem. Do tego stopnia, że oficjalna strona klubu nawet przeprowadziła ze mną wywiad… Powiem szczerze – dla mnie ten mecz był nagrodą. Skomentowałem setki innych wydarzeń sportowych, ale akurat wtedy przydarzył mi się taki bonus. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, żeby ktoś tak „pojechał” przy strzeleniu bramki przez…

… Borussię?
Bayern Monachium. A Borussię komentowałem! I to akurat mecz, w którym Lewandowski strzelił pierwszego gola w Lidze Mistrzów.

Wtedy Polacy jeszcze aż tak się z tym klubem nie utożsamiali.
Tamta Borussia tak bardzo nie różniła się od tej, poza tym, ze obecna jest skuteczniejsza. Grali z Olympiakosem, na boisku trzech Polaków i powoli zaczynała się moda.

Widząc, jak skrajny jest dziś odbiór Sergiusza Ryczela, relacjonującego mecze Dortmundu, jak ty byś je komentował? Z taką ekspresją jak on czy jednak podszedłbyś do tego „na sucho”?
Całkiem na sucho się nie da, ale trzeba pewne rzeczy rozgraniczyć. Podczas meczów reprezentacji i polskich drużyn w pucharach – wolna amerykanka. Wiadomo, nie pojedziesz, jak Urugwajczycy czy Kolumbijczycy i nie będziesz krzyczał przez 20 sekund „goooool”, ale – nie ukrywajmy – akurat tym drużynom kibicujemy. W przypadku innych klubów te sympatie trzeba ukrywać. Bo wyobraź sobie, że trzymasz kciuki za Manchester United, komentujesz tę drużynę i w ostatniej minucie pada gol. Jakkolwiek zareagujesz, ktoś ci coś zarzuci.

A jeżeli strzela Lewandowski dla Borussii?
Akurat w przypadku Borussii, która stała się substytutem reprezentacji, ta granica się zatarła. Sam jednak nie cieszyłbym się ze zwycięstw tego klubu. Z bramek „Lewego” – to już co innego. Kibicuję Polakowi, ale nie mam powodu, by kibicować Dortmundowi. Zresztąâ€¦ Wszystkim i tak nie dogodzisz. Kiedyś robiłem skrót takiego meczu Cracovia – Zagłębie…

… ale nie tamten.
Nie, nie tamten słynny bez strzałów. W tym, który komentowałem, nie potrafili wymienić dwóch podań. Ale mimo wszystko coś z tego meczu wyniosłem. Choćby te niecelne podania… Robiłem 500 innych meczów, z których nie zapamiętałem nic. Paradoksy… Czasem zapamiętasz akurat coś takiego.

Nie jesteś natomiast typem komentatora, który lubi bywać na bankietach i wykorzystywać w pracy znajomości.
Fakt, nie przepadam za czymś takim. Nie mam wielkich znajomości z piłkarzami czy menedżerami.

Może by ci to pomogło.
Możliwe, ale… wszystko pomaga i wszystko szkodzi. Najważniejsze, żeby umieć zachować proporcje. Bo jeśli wszyscy wiedzą, z kim się kolegujesz, to w którym miejscu kończy się twoja niezależność i obiektywność? Narażasz się na podejrzenia, a wielu zakulisowych historii i tak nie masz prawa wykorzystać.

Kolejna rzecz, która cię odróżnia od kolegów to fakt, że nie kreujesz się na eksperta od żadnej ligi. Rudzki może być specjalistą od ligi angielskiej, Orłowski czy Wolski od hiszpańskiej, Lipiński od włoskiej, a ty? Po prostu postrzegają cię jako „zwykłego”, cenionego komentatora.
Może dlatego, że zawsze musiałem robić różne rzeczy i nigdy nie koncentrowałem się dłużej na jednej lidze. Kiedy zacząłem pracę w Polsacie, komentowałem Bundesligę, ale nikt nie powiedziałby, że jestem od niej ekspertem, choć znałem ją bardzo dobrze. Potem była Eredivisie, z którą do dziś jestem w miarę na bieżąco. Ale inna sprawa to oglądanie, a inna komentowanie meczów. Po przejściu do Canalu zająłem się piłką hiszpańską i angielską, choć – przez to, że ostatnio robię głównie Premier League – nie orientuję się tak dobrze w sytuacji Getafe czy Levante jak wcześniej. O tyle mi to wszystko pomaga, że kiedy komentuję Ligę Mistrzów, to nie mam problemu z żadną ligą. W razie problemów wiem, kogo o co mogę podpytać.

To prawda, że już kilka lat wcześniej miałeś ofertę z Canalu, ale ją odrzuciłeś?
W 2008 roku.

I nie było to kuszące miejsce dla komentatora?
Bardzo! Wszystko wyglądało OK, ale rozpisałem sobie „za” i „przeciw”, i wyszło mi, że lepiej, abym jeszcze został w Polsacie.

Co ci nie odpowiadało? Ł»e nie będziesz mógł komentować hokeja?
Parę rzeczy, wśród nich hokej. Ale też Igrzyska Olimpijskie w Pekinie. Współpracowałem też wtedy z Polskim Komitetem Olimpijskim, dla którego robiłem rozmowy z zawodnikami i trenerami. Do tego napisałem duży reportaż o reprezentacji w piłce ręcznej dla periodyku PKOL-u. A momentami obostrzenia były gigantyczne, bo – jako że nie miałem wejścia do wioski olimpijskiej – musiałem korzystać z prywatnych kanałów i samemu namawiać zawodników, by wyszli z niej na wywiad.

Nie obawiałeś się, że jeśli odrzucisz tę ofertę z Canalu, to może być ciężko o kolejną?
Obawiałem się, ale zawsze wyznawałem zasadę, że trzeba robić swoje. A jeżeli robisz to sumiennie, to prędzej czy później musisz zostać wynagrodzony albo przynajmniej nie będziesz miał do siebie żadnych żali.

Teraz nie było argumentów „przeciw”?
Nie było. Polsat kończył swoją przygodę z piłką i hokejem, więc pasowałem tam, jak kwiatek do kożucha. Za dużo kucharek do gotowania jednej zupy. Dostałem życzliwe błogosławieństwo na drogę i do dziś żyję z ludźmi Polsatu w bardzo dobrej komitywie.

Nie kręci cię bycie „opinionistą” jak oni? Jakieś programy publicystyczne?
W ogóle mnie nie kręci. Mam dziwne przeświadczenie, że takie programy nie zmieniają rzeczywistości.

Komentarz też nie.
Jasne. Komentarz jest odzwierciedleniem wydarzeń. Nie wiem… Jeśli ktoś powie, że Fornalik jest złym albo dobrym trenerem, to wpłynie to na jego posadę?

Z drugiej strony – jeżeli ktoś powie, żeby Fornalik powołał Wszołka, to jest duża szansa, że go powoła.
Akurat na decyzje Fornalika to faktycznie wpływało. Można było odnieść takie wrażenie i postrzegać to jako zarzut. Momentami tej konsekwencji nie było widać. Mówię „momentami”, bo akurat z krytyką ostatnich powołań nie zawsze się zgadzałem – w czym Mariusz Lewandowski jest gorszy od poprzedników? Nieważne, nie rozdrapujmy ran.

Udało ci się natomiast zjednoczyć całe środowisko, co – jak sam stwierdziłeś – trochę cię krępowało.
Dalej czuję się z tym niezręcznie. Przez całe życie byłem człowiekiem, który… Niespecjalnie mogę być komuś za coś wdzięczny, bo większość rzeczy osiągnąłem sam, nikt mnie nie ciągnął za uszy i nad wyraz nie wspomagał.

Powiedziałeś, że nikt ci nigdy niczego nie załatwił.
Bo tak było. Nawet o pracę w Polsacie specjalnie nie zabiegałem, po prostu mi ją zaproponowano, na co się zgodziłem. W radiu tak samo – przyszedłem wprawdzie na przesłuchanie, ale traktowałem to jak rozmowę kwalifikacyjną, którą wygrałem… A tamta sytuacja… Tak, była dla mnie krepująca, bo wiązała się z najtrudniejszym okresem w moim życiu. Z jednej strony cieszyłem się, że wszyscy się dla mnie zjednoczyli, ale nie chciałem tego doświadczać na swojej skórze. Do tego doszła ta zbiórka pieniędzy, która też mocno mnie krępowała… Oczywiście nie przejmowałem się złośliwymi komentarzami, że skoro pracuję, to powinienem sobie wszystko sam finansować – ludzie mają prawo do swoich opinii. Ale do tej pory, kiedy widzę w „Lidze+ Extra” jakieś pojedyncze aukcje, to po prostu mam ochotę przełączyć kanał. Naprawdę, nie mogę na to patrzeć.

Tak cię to wzrusza?
Nie, nie wzrusza! Krępuje! Na początku wzruszało i ciężko mi było oglądać te wszystkie szaliki w trakcie pierwszej kolejki rundy wiosennej, ale… No, tak to było.

W jaki sposób te pieniądze konkretnie ci pomogły? Sam wspomniałeś, że nie były ci one potrzebne na jeden cel.
Mówiąc oględnie – kupuje się nogę z wszystkimi dodatkowymi historiami, której producent daje ci pięcioletnią gwarancję. Tak jak przy samochodzie czy komputerze – przez ten czas wszelkie naprawy idą na jego koszt. Główna część, czyli mikroprocesor sterujący nogą, jest jednak praktycznie nie do wymienienia i jeżeli coś się z nim stanie po pięciu latach, to muszę go po prostu wyrzucić. Kawałek metalu lub tytanu leci na śmietnik.

I wymieniasz całość?
Właśnie całość… Noga składa się z trzech części – stopy, która kosztuje kilkanaście tysięcy, leju z silikonem w podobnej cenie i kolana, o które wszystko się rozbija. To najdroższa „impreza”. 120 tysięcy. Wszystko razem – 170-180 tysięcy w zależności od jakości stopy i paru innych rzeczy. Ale wszystko – powtarzam – zależy od mikroprocesora zarządzającego kolanem, któremu jeśli coś się stanie, to całość przestaje się do czegokolwiek nadawać. Zdarzają się przypadki – bo często rozmawiam o tym z protetykiem – że noga funkcjonuje przez siedem lat. Jak ktoś rzadko jej używa, to może nawet dziewięć.

Ale przez kilkanaście nie ma szans?
Trudno powiedzieć, bo ta noga jest na rynku od jedenastu-dwunastu lat, więc nikt nie mógł jej przetestować na tak długim okresie. Muszę mieć natomiast świadomość, że po pięciu latach znów będę zbierał pieniądze. Nie wiem, jaką będę miał sytuację finansową lub czy będą chętni, by mi pomóc. Może będę musiał zrezygnować z tego typu protezy i przejść na inną, tańszą? Nie wiem, nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Pięć lat to szmat czasu, a – jak nauczyło mnie życie przez ostatnich kilkanaście miesięcy – nie jesteśmy w stanie niczego planować. W ciągu paru dni wszystko i tak może ci się wywrócić. Trzeba cieszyć się z tego, co mamy. Staram się to robić, ale łatwo nie jest.

Ta sytuacja – zanim wyszła na światło dzienne – mocno w nas uderzyła, ale pamiętam, że ludzie, którzy cię odwiedzali w szpitalu, byli w szoku, jak dobrze sobie z tym wszystkim radzisz. Spodziewali się zobaczyć człowieka rozbitego, a było wręcz przeciwnie.
No tak… Podszedłem do tego… Jakby to powiedzieć? Potraktowałem to jak przeznaczenie. Widocznie tak się musiało stać, przyjąłem to do świadomości i może nie do końca zaakceptowałem, ale jestem w stanie z tym żyć. Taki sposób myślenia pomaga mi dziś funkcjonować. Skupiam się na bieżących problemach. Bardziej na tym, że mnie ta noga boli i nie mogę przejść 500 metrów, niżâ€¦ że jej nie mam. Staram się żyć jak najbardziej komfortowo, ale skoro boli, to jasne, że tego komfortu nie mam. Cóżâ€¦ Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że moim towarzyszem do końca życia będzie ból. Tak to wygląda. Noga najpierw się męczy, a potem boli. Fachowo nazywa się to „chromaniem przestankowym”. A po ludzku – bólem, który nie pozwala ci iść. Musisz się zatrzymać, odpocząć, a potem możesz iść dalej. Zależy, jak bardzo twoje mięśnie i naczynia krwionośne podołają obciążeniom. Im bardziej, tym dłuższe dystanse możesz pokonywać. Początkowo mogłem przejść – nie wiem – dziesięć metrów i stop. Teraz nawet kilkaset… Ogólnie pojawiło się ze 150 rzeczy, o których nie miałem pojęcia. Myślałem, jak większość ludzi: „straciłeś nogę? OK, zrobisz protezę i będziesz chodził”. Nie jest tak. Utrata nogi nie jest równoznaczna utracie nogi. Amputacja powypadkowa niesie za sobą inne konsekwencje niż taka, jaką ja miałem.

Jakie?
Różni się tym, że mam w kikucie problemy z krążeniem – stąd ten ból. Gdybym stracił nogę w wypadku motocyklowym, to założyłbym nową i pewnie mógłbym normalnie chodzić. Teraz potrzebuję dużo samozaparcia i treningu fizycznego, żebym nie musiał się zatrzymywać co trzy minuty. Na szczęście mogę jeździć samochodem. Musiałem tylko zmienić na automatyczną skrzynię biegów, co jest o tyle łatwiejsze, że do operowania pedałami potrzebujesz prawej nogi, a ja straciłem lewą. Znam człowieka, byłego współwłaściciela Legii, któremu też niedawno amputowali, ale prawą, więc musiał wszystko przemodelować. Da się funkcjonować normalnie… Nie jest to wielka tragedia, ale na wszystko nie mogę sobie pozwolić. Nie pojadę przecież na zwiedzanie do Madrytu, bo nie bardzo mogę chodzić. Wszędzie potrzebuję środków lokomocji. Słabe zwiedzanie, co? Nie wiem, może to wszystko się będzie zmieniać, może będzie lepiej… Nie chcę sobie robić nadziei. Skupiam się na dniu dzisiejszym, stosuję suplementację i trenuję pływanie, by poprawiać ukrwienie. Tak sobie ten czas gospodaruję, żeby trening miał sens.

Dwa miesiące po amputacji urodziło ci się dziecko. Nie wiem, czy w ogóle można o tym mówić, ale pomogło ci to w jakiś sposób znieść tę traumę?
Szczerze powiedziawszy, nie wiem… Mogłem przekierować myślenie w inne miejsce i na pewno odciążyło mi to umysł, ale czy miało aż taki wpływ na cokolwiek? Człowiek czuje odpowiedzialność, ale myśli, że nie podoła. Jak się mam opiekować dzieckiem, skacząc na jednej nodze? A to jeszcze było dobrych parę miesięcy przed protezą. Pierwszy raz przymierzyłem ją dopiero pod koniec kwietnia, pół roku po amputacji, co przecież nie było równoznaczne z tym, że mogę na niej chodzić. Cały czas chodziłem o kulach.

Jak długo przed amputacją dowiedziałeś się, że masz problemy z tętnicami?
W dniu, kiedy poszedłem do szpitala. Czyli dwa tygodnie przed amputacją, siedemnaście dni. W końcówce listopada. Poszedłem na USG, zrobiłem badania, okazało się, że tętnice są zatkane, wybrałem się do szpitala po drugiej stronie ulicy i zostałem… Byłem świadomy, że trzeba je szybko odetkać, bo czułem ból, ale nie miałem bladego pojęcia, że może to zmierzać w takim kierunku. W życiu bym się nie spodziewał.

Ale ból po raz pierwszy poczułeś dużo wcześniej.
Wcześniej. Już wieczorami mnie bolało.

Po bieganiu?
Też, ale od ostatniego biegania do pierwszego pójścia do szpitala minął miesiąc. Wtedy bóle miałem dość poważne i moje wyjścia kończyły się dwustumetrowymi przechadzkami i przystankiem.

Było też zagrożenie, że stracisz drugą nogę.
Ale to wyszło już w trakcie operacji. Okazało się, że jestem uczulony na heparynę, lek, który dostawałem. Organizm zaczął tworzyć nowe skrzepy, które potem krążyły po całym ciele, np. w płucach i drugiej nodze. Potem dowiedziałem się jednak, że nie mogłem uniknąć tej heparyny, bo każdy, kto z takim przypadkiem trafia do szpitala, musi ją dostać.

A gdyby wiedzieli, że jesteś na nią uczulony?
To by zmienili, ale żeby wiedzieli, musieliby najpierw ją podać. Na tym polega cały numer. I może dlatego łatwiej mi było tę sytuację zaakceptować. Uznałem, że nie było wyjścia. Nikt nie miał szans inaczej zareagować. Konsultowałem się z wieloma lekarzami, także ze Stanów, i wiem, że jest to praktycznie niewykrywalne. Jeśli chcesz się dowiedzieć o ciałach przeciwheparynowych, musisz najpierw pacjentowi podać samą heparynę. Generalnie takich testów się nie robi, bo prawie nikt nie jest na to uczulony. Gdybyś wziął tych wszystkich ludzi wychodzących z autobusów, to pewnie byłbym jedynym.

W jakich okolicznościach dowiedziałeś się, że amputacja będzie konieczna?
Leżałem trzeci dzień na łóżku w bloku pooperacyjnym, lekarze walczyli najpierw o lewą nogę, potem o prawąâ€¦ Jeden zabieg, drugi… Od piątku do niedzieli siedem operacji. W końcu przyszedł gościu i mnie poinformował.

Mogłeś się na to jakoś psychicznie przygotować?
Nie. Byłem w takim stanie świadomości, że rozumiałem słowa, które do mnie mówią, ale treści już nie. Łatwiej podjąć taką decyzję, kiedy twoim jedynym doradcą jest ból. Tak mnie ta noga bolała, że zawarłbym pakt z diabłem, żeby się go pozbyć. Wieczorem przed pierwszą operacją straciłem czucie. Miałem wrażenie, jakbym podpierał się na… Nie wiem na czym.

Potem pojawiły się bóle fantomowe.
I pojawiają się do dziś. Abstrakcja, którą ciężko wytłumaczyć komuś, kto tego nie przeżył. Dziwne… Czasem czujesz łaskotanie, czasem, jakby noga drętwiała, czasem, jakby przechodziły przez organizm prądy, a czasem po prostu ból. Raz tak, raz tak. Od jakiegoś czasu te bóle się zmniejszają i występują rzadziej, ale na początku były częste. Ale te bóle fantomowe to i tak nic w porównaniu z tym pierwszym bólem.

Miałeś jakieś wyrzuty sumienia? Zarzucałeś sobie, że nie poszedłeś do lekarza wcześniej?
Takie gdybanie… Co zrobiłby trener reprezentacji, gdyby nie wpuścił kogoś tam? Jasne, że wolałbym się zachować inaczej, ale nie mam do siebie pretensji, że całkowicie coś zaniedbałem. Pewnie, zamiast do masażysty powinienem iść do lekarza, ale kompletnie nie miałem pojęcia, co to jest. Byłem przekonany, że chodzi o bóle mięśniowe. Słyszałem o problemach z układem krwionośnym, żyłami i tętnicami nawet u znajomych. Choćby Tomek Smokowski musi się leczyć na zakrzepicę. Znałem temat, ale przez myśl mi nie przeszło, że mnie to dotyczy. Oprócz bólu i drętwienia palców po pięciokilometrowej przebieżce nie miałem żadnych innych symptomów! Ł»adnej opuchlizny, wybroczyn, siniaków ani zmian koloru na nodze, co mogłoby mnie bardziej zaniepokoić. Oglądam swoje ciało i wygląda tak samo. Tylko boli. Uznałem, że to sprawa mięśniowa i przez parę miesięcy łaziłem do masażysty. Dopiero później dowiedziałem się, że obrałem bardzo złą drogę, bo zamiast polepszyć swój stan, tylko go pogarszałem. Przez masaż ten zator robił się coraz bardziej rozległy. Może gdybym nie poszedł do masażysty, tylko od razu do szpitala, to dostałbym to… Już nie pamiętam, jak to się nazywało… Nieważne. Dostajesz rurę do tętnicy, wprowadzają ci taki specjalny lek, rozpuszczają zator i… gdyby był mały, to może by mi go rozpuścili? Ale był na tyle rozległy i stary, że musieli go usunąć operacyjnie. Udało się, ale zaczęły się tworzyć nowe skrzepy z powodu leku rozpuszczającego. Błędne koło. Już nie było wyjścia.

Samego zatoru tak naprawdę nie dało się uniknąć.
Chciałbym to wiedzieć… Byłem w wielu szpitalach, konsultowałem z wieloma lekarzami i nikt nie jest w stanie mi odpowiedzieć. Wygląda to na perfidny zbieg okoliczności. Prawdopodobnie budowa anatomiczna tętnicy sprawiła, że to przejście było inne, niż powinno. Do tego doszło trochę płytki miażdżycowej, okazało się, że mam jakąś samoistną nadpłytkowość – niedużą, ale jednak, co też zwalnia krążenie krwi. Mogło też dojść odwodnienie po bieganiu, które jeszcze bardziej je zwalnia, jakiś drobny problem z wątrobą i tzw. krwią powrotnąâ€¦ Jak to wszystko zbierzemy do kupy, te drobne czynniki spowodowały to, co się stało. Plus te masaże, które zamiast pomóc przeszkodziły. Teraz jednak zrobiłem badania, także genetyczne, i wygląda na to, że jestem zdrowy. Muszę się tylko z powodu tej nadpłytkowości kontrolować. Ale z drugą nogą wszystko jest OK. Tamta sytuacja była prawdopodobnie konsekwencją jednej z operacji – skrzepy przepłynęły i zatkały tętnicę w prawej nodze. Doszło jednak do szybkiej reakcji, byłem pod ścisłą kontrolą lekarzy i dalej muszę uważać, żeby nie siedzieć za długo ze zgiętą nogą.

Musiałeś pewnie zmienić sporo takich nawyków.
Muszę trenować mięsień pośladkowy lewej nogi – robić różne ćwiczenia i jak najwięcej chodzić. Ten mięsień jest odpowiedzialny za to, że człowiek chodzi w pozycji pionowej, więc im mocniejszy, tym lepiej.

Sporą trudność sprawiało ci też schodzenie po schodach.
Teraz, już z protezą, to schodzenie jest OK. Gorzej się wchodzi, bo idzie powoli. Na każdy schód najpierw wchodzę prawą, potem, dostawiam lewą, więc wszystko trwa dwa razy dłużej. Chyba że stopnie są płaskie – wtedy można kombinować.

Na którym piętrze mieszkasz?
Na pierwszym, nie jest tak źle. Za każdym razem 28 stopni. Chociaż ostatnio te schody to dla mnie prawdziwa mordęga. Wybrałem się na sztukę do Teatru Studio w Pałacu Kultury na małą scenę. Nie wiem, ile było tych schodów – dobrze ponad sto – i myślałem, że mnie szlag trafi, naprawdę. Samo chodzenie czasem jest problemem… Z jednej strony im mniej chodzę, tym lepiej, bo się tyle nie męczę, ale im mniej chodzę, tym gorzej funkcjonuję, bo nie trenuję mięśnia. Niektórzy stosują też specjalne masaże – polewanie na przemian gorącą i zimną wodą, żeby lepiej ukrwić nogę. Mnie to nie odpowiada – gdybym miał siedzieć 50 minut pod prysznicem i tak codziennie się pryskać… Wiem, że może powinienem tak robić, ale nie znajduję na to czasu. No i tyle… To jak z nauką języka, najważniejsza jest systematyczność. Jeżeli sobie odpuścisz, organizm szybko ci przypomni. Bardzo szybko. Cieszę się, że mogę już jeździć na mecze. Pierwszy zrobiłem na Legii, ze Śląskiem pod koniec sezonu.

Dłuższe wyjazdy odpuszczasz?
No, Szczecin ani Bielsko mi nie grożą, żeby nie zamęczyć się w podróży. To znaczy – czasem mogę przejechać 300-400 kilometrów i nic mi nie doskwiera, ale innym razem czuję się po prostu zmęczony.

Na każdym meczu pewnie wysłuchujesz też tych samych pytań.
Często, często… Ostatnio przed którymś meczem w Kielcach czekaliśmy z Kamilem Kosowskim na wejście do programu i grupka kibiców zaczęła skandować moje nazwisko. No nic, pozdrowiłem, pomachałem i musiałem się koncentrować na tym, co mam mówić. Mimo wszystko ludzie podchodzą do tej sytuacji pozytywnie. Czuć solidarność i współczucie. Ale ogólnie, o większości aukcji, mógłbym powiedzieć, że nie spodziewałem się takiego oddźwięku. W głównej mierze zasługa moich znajomych, bo akurat w tym temacie nie zrobiłem nic.

Myślisz, że przeciętny człowiek mógłby wyciągnąć jakieś wnioski z twojej sytuacji?
Wnioski… Zakładam, że większość ludzi zachowałaby się bardzo podobnie. Może zbagatelizowałem pierwsze symptomy problemu. Nie wiem… Dowiedziałem się, że jestem jakimś medycznym wygibasem, precedensem. Lekarze powiedzieli mi wprost, że nie spotkali się z taką sytuacją. Nie wiem, co powiedzieć, naprawdę. Jasne, warto się badać, ale tak samo warto zaszczepić się na grypę (śmiech). Nie, nie dam żadnych sensownych wskazówek.

Ale radzisz sobie lepiej, niż się spodziewałeś, sam przyznasz.
Pewnymi rzeczami zaczynasz się przejmować mniej, pewnymi bardziej. Powiem obrazowo – problem lewego obrońcy w reprezentacji nie jest już dla mnie tak palący, jak kiedyś. To ogólnie był kiepski okres… Miałem też problemy rodzinne, to wszystko się łączyło i ułożyło w jedną wielką kulę śniegową, która została spuszczona i zmiatała na swojej drodze wszystko, co na niej napotykała. Powoli się z tego śniegu odkopuję, ale jeszcze trochę mi brakuje. Najgorsze, że nie wiem, kiedy nastąpi moment, gdy osiągnę maksimum możliwości.

Czujesz, że się zbliża?
Nie wiem, nie mam żadnych odczuć. Robię wszystko, by poprawić komfort życia i czekam. Z perspektywy ostatnich paru miesięcy mogę wysnuć wniosek, że te postępy są bardzo małe. Prawdopodobnie osiągam szczyt. I to mnie trochę martwi, bo liczyłem, że da się wycisnąć więcej… Ale nie mam wpływu na to, że tętnica w kikucie lewej nogi nie funkcjonuje, a krew nigdy nie będzie tam krążyć jak u zdrowego człowieka. Po herbacie. Ból będzie mi towarzyszył do końca życia. Grunt, żeby jak najrzadziej go odczuwać…

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA

Najnowsze

Polecane

Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Jakub Radomski
3
Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Komentarze

1 komentarz

Loading...