Rybus nie może zgiąć nogi, Szukała celebrytą w Rumunii, Zambrotta o Komornickim

redakcja

Autor:redakcja

09 października 2013, 06:54 • 13 min czytania

Zapraszamy na środowy przegląd siedmiu tytułów prasowych.

Rybus nie może zgiąć nogi, Szukała celebrytą w Rumunii, Zambrotta o Komornickim
Reklama

FAKT

Zambrotta: Cieszę się, że mogę pracować z Komornickim.

Reklama

Po latach gry w wielkich europejskich klubach zdecydował się Pan na występy w malutkim szwajcarskim klubie FC Chiasso. Proszę powiedzieć dlaczego?
– Mieszkam w Como, to na granicy ze Szwajcarią. Do Chiasso mam bardzo blisko. Zdecydowałem się na kontynuowanie gry, bo to dla mnie przyjemność. Trenuję z młodymi zawodnikami, którzy chcą się uczyć. Do tego mam możliwość spojrzenia na wszystko z perspektywy trenera. Jestem przecież grającym asystentem. To dla mnie ważne, bo właśnie co skończyłem kurs na licencję UEFA Pro w Coverciano.

No właśnie, jest pan asystentem Ryszarda Komornickiego. Proszę powiedzieć, jak Pan ocenia swoją współpracę z polskim trenerem? I czy w przyszłości sam zamierza Pan pracować jako szkoleniowiec?
– Moja współpraca z trenerem Komornickim jest spokojna i konstruktywna z obu stron. Daje mi możliwość nauczenia się wielu nowych rzeczy, jeśli chodzi o programowanie pracy oraz treningów. Nasz szkoleniowiec jest bardzo wyczulony na wszystkie fazy gry, czy to w ataku czy w obronie. Wymaga przy tym wysokiego profesjonalizmu od wszystkich graczy tak na boisku, jak i poza nim. A jeśli chodzi o moją przyszłość, to zobaczymy. Możliwość zostania trenerem na pewno jest jedną z możliwości.

Gdyby zapytać Gianluca Zambrottę o polski futbol to co by powiedział? Grał Pan w swojej karierze przeciwko jakimś polskim piłkarzom? Zana Pan któregoś z naszych zawodników?
– Niestety, słabo znam polski futbol. Z uwagą oglądałem ostatnie Euro, którego byliście gospodarzem. Szkoda, że nie udało się wam odnieść sukcesu i wyjść z grupy. Nie pamiętam dokładnie, ale myślę, że z Juventusem czy drużyną narodową nigdy nie spotkałem się z polską drużyną. A co do piłkarzy, to znam Bońka, Lewandowskiego i Wolskiego, talent z Fiorentiny.

Rybus dla Faktu: Wciąż nie mogę zgiąć nogi.

Jak zdrowie?
– Coraz lepiej. Byłem w małej miejscowości pod Regensburgiem, w renomowanej klinice. Leczył się tu m.in. Michael Ballack, był też Sebastian Boenisch. Mają taką ścianę z pamiątkowymi koszulkami, ale swojej im nie zostawiłem. Nie wziąłem z Rosji. Pracowałem naprawdę ciężko. Pisało się, że jestem w Monachium, ale do Monachium to ja miałem 140 kilometrów. Nawet nie było szans, by wybrać się na mecz Bayernu. Bliżej miałem do Regensburga, no ale trenera Smudy już nie ma, więc nie było po co (śmiech). Razem ze mną na takim „turnusie” przebywał Denis Garmasz, przeciwko któremu grałem w meczu z Ukrainą. Szczerze mówiąc, to o piątkowym spotkaniu Polski z Ukrainą w ogóle nie gadaliśmy. Teraz mam rozpisany indywidualny plan ćwiczeń przez najbliższe trzy tygodnie. Później chcę powoli wejść w trening piłkarski. Czekam tylko, aż noga przestanie mnie boleć. Na razie nie mogę jej jeszcze do końca zgiąć. Jak tylko wszystko wróci do normy, to o powrót do formy jestem spokojny. Szybko dojdę do siebie.

Twoi koledzy z reprezentacji są w stanie dokonać cudu w najbliższych meczach z Ukrainą i Anglią?
– Trzeba wierzyć w awans. Może to serce podpowiada taką odpowiedź, ale jest to możliwe. Niech chłopaki walczą. Gdyby udało się wygrać dwa najbliższe mecze, dopiero byłaby euforia w kraju! Wszystkie wpadki poszłyby w zapomnienie. Mocno im kibicuję. Ja teraz nie czuję się reprezentantem Polski. Nie ma mnie w kadrze, więc nim nie jestem. Oczy u trenera Fornalika zagrałem kilka razy, przed meczem z Czarnogórą odwiedziłem chłopaków w hotelu, pogadałem z selekcjonerem. Teraz też się chyba wybiorę i połączę przyjemne z pożytecznym. Muszę iść na siłownię i basen, więc najpierw wykonam swoją pracę, a potem może pogadam z kolegami. Teraz też wybieram się w odwiedziny.

RZECZPOSPOLITA

Mariusz Lewandowski: Jestem chyba z innej gliny.

„Drewniak”, „Siła razy gwałt” – pamięta pan te słowa?
– Tak określał mnie Franciszek Smuda. Jego zdanie, trzeba szanować, chociaż się z nim nie zgadzam. Kiedy objął reprezentację nadal grałem w Szachtarze Donieck, zdobyłem Puchar UEFA, ale selekcjoner mnie nie chciał, miał innych zawodników. To Smuda ze mnie zrezygnował, ja reprezentacji nigdy nie odpuściłem. Później utarło się, że Lewandowskiego już nie ma, a ja nie obniżyłem swojego poziomu.

Przeżywał to pan, Euro 2012 przeszło koło nosa?
– Miałem 33 lata, mogłem grać, ale przestałem dostawać powołania, zmieniłem klub. Taka kolej rzeczy, zmiany są i będą. Po przeprowadzce do drugiej ligi, do Sewastopola, na początku walczyłem z kontuzją. To był dla mnie ciężki okres, zerwałem więzadła krzyżowe, pojawiły się powikłania z kolanem. Wiele osób na Ukrainie mówiło mi, że nie dam rady wrócić do zdrowia, ale charakter nie pozwolił mi się poddać. Nie tylko wyzdrowiałem, ale gram teraz z Sewastopolem w najwyższej klasie, jestem kapitanem. I cicho nadal marzyłem o kadrze.

Po czterech latach przerwy? Naprawdę?
– Nadzieja trochę gasła, ale ciągle się tliła. Nie czuję, że mam 35 lat, jestem w świetnej formie fizycznej, nie widzę na boisku czy treningach, żeby młodzi mnie przeganiali. Moja generacja piłkarska była z lepszej gliny niż obecne pokolenie. Młodzi, którzy wchodzą do zespołu, nie są w stanie zabrać mi miejsca w składzie.

GAZETA WYBORCZA

W przypadku Patryka Małeckiego nie poległa procedura Ekstrakalsy SA.

W spółce zarządzającej rozgrywkami usłyszeliśmy, że o skierowaniu sprawy wiślaka pod obrady zdecydowała procedura. – Po każdej kolejce Komisja Ligi bada potencjalnie dyscyplinarne sytuacje i ta też zostanie wzięta pod uwagę – informuje Waldemar Gojtowski, menedżer ds. komunikacji Ekstraklasy SA. Niewykluczone, że na zakwalifikowanie zachowania Małeckiego jako możliwie obraźliwego wpływ miało to, że piłkarz ma złą opinię i łatkę „niepokornego”. Zapracował sobie na nią wcześniejszymi wybrykami. W przeszłości zawodnik często zachowywał się nieodpowiednio i dostawał od klubu karę za karę. Jednak po powrocie z wypożyczenia do tureckiego Eskisehirsporu Małecki się zmienił. W wywiadach mówił, że wydoroślał i rzeczywiście od tej pory nie ma z nim problemów wychowawczych. To, że zachowanie wiślaka trafiło pod obrady Komisji Ligi, nie przesądza, że zawodnik zostanie ukarany. Jeśli działacze uznają, że nikogo nie obraził, mogą w ogóle nie wszcząć postępowania w sprawie. Jeśli stwierdzą, że postąpił źle, zostanie ukarany. Może też zostać wezwany do złożenia wyjaśnień, gdyby komisja miała wątpliwości. W tym ostatnim przypadku orzeczenie nie zostałoby wydane dzisiaj.

Paweł Wszołek: Dostałem mocno w kość.

Od twojego debiutu w reprezentacji wiele działo się w twoim życiu piłkarskim: kłopoty Polonii i jej bankructwo, perypetie z transferem do Hannoveru, w końcu nowy klub. Jak to wszystko na ciebie podziałało?
– To wszystko było takie szalone, tyle rzeczy zdarzyło się w moim życiu, aż trudno to wszystko zliczyć. Dostałem mocno w kość, przeszedłem szkołę życia. Jako człowiek stałem się dzięki temu dojrzalszy, jako piłkarz chyba też. Nie był to do końca stracony czas, skoro dziś gram w drużynie z ligi włoskiej. Mimo wszystko przecież cały czas trenowałem, nie miałem w tym czasie na szczęście kontuzji. Cały czas uczyłem się swojego zawodu, poprawiałem to, co widziałem, że u mnie szwankuje. Owszem, wiosną szło mi słabo, wtedy może zrobiłem mały krok w tył. Wypadłem z kadry, ale dostawałem powołania do młodzieżówki. A dla mnie każda nasza reprezentacja bez względu na kategorię wiekową jest reprezentacją i grać w niej to wielkie wyróżnienie, bo gram dla kraju.

Uważasz, że dobrze wybrałeś, idąc do Sampdorii? Czy może Hannover, do którego miałeś odejść zimą, byłby lepszym rozwiązaniem?
– Jak już wybrałem, to nad czym tu się zastanawiać? Niczemu to nie służy, niczemu nie pomaga. Jak zakończę karierę, to będę to wszystko analizował. Teraz zostaje mi ciężka praca, harówka na treningu, walka o miejsce w składzie i o zwycięstwa z drużyną, by się utrzymać w lidze. Ja tych ofert miałem naprawdę wiele. Zimą były jeszcze inne z Bundesligi, jedna z Premier League. Teraz z Włoch, z Niemiec, Belgii. Nie zagrałem przecież świetnej rundy, żeby się za mną zabijali, to nie ma co wybrzydzać. Od początku coś czułem, że Sampdoria to jest to. Trener Delio Rossi nalegał na mój transfer, obserwował wiele moich meczów i był zdecydowany na mnie. Mi się tutaj bardzo podoba – miasto, wspaniały klimat do życia, morze, stadion, wierni kibice, znakomite warunki do treningów.

SPORT

Kapitan Piasta Gliwice: Rzeczywiście, nie ma lekko…

Podczas pierwszego pobytu w ekstraklasie, Piast Gliwice w drugim sezonie po awansie spadł z ligi. Teraz na taką katastrofę chyba się nie zanosi, ale nie da się nie zauważyć, że gliwiczanom idzie wyraźnie gorzej. Dość powiedzieć, że jedyny raz dwa razy z rzędu punktowali… w pierwszych dwóch kolejkach. Później wygrane przeplatali słabymi meczami. Seria miała się skończyć w poniedziałkowym starciu z Ruchem Chorzów, ale… się nie skończyła. – Każdy przestrzegał nas przed tym drugim sezonem i rzeczywiście, nie ma lekko. Wcale nie jest tak, że po sukcesie z poprzednich rozgrywek poczuliśmy się zbyt pewnie, ale mimo to – idzie nam różnie – zauważa Tomasz Podgórski, kapitan Piasta, który pamięta tamten spadek z ekstraklasy. Przy Okrzei ani jednak myślą się poddawać. – Nie ma jednak mowy o załamywaniu się. Razem wygrywamy – tak jak na Podbeskidziu – i razem jesteśmy po porażce. Teraz myślimy już tylko o wyjeździe na Legię Warszawa. To będzie doskonała okazja, by pokazać lepszą piłkę – kończy Tomasz Podgórski. Dał przykład Ruch, jak wygrywać z mistrzem Polski…

DZIENNIK POLSKI

Tomaszewski: Fornalik miał wizję, ale kompletnie ją zmienił.

Przed piątkowym spotkaniem z Ukrainą w Kijowie oraz wtorkowym z Anglią w Londynie trener Waldemar Fornalik powołał do kadry niespodziewanie Marcina Wasilewskiego, Grzegorza Wojtkowiaka, Sławomira Peszkę i Mariusza Lewandowskiego. Kibiców kompletnie zaskoczył tymi nominacjami. Pana także?
– Tak. Bo to jest pospolite ruszenie. Waldek postawił wszystko na jedną kartę. Miał już jakąś wizję drużyny i nagle ją zmienił. Co ma myśleć obecny kadrowicz? Może sądzić: „Skoro powołani są nowi zawodnicy, to oni będą grać, a ja nie będę”. Jest duże prawdopodobieństwo, że te powołania mogą wytworzyć złą atmosferę w drużynie. A skład na oba mecze jest trudny do przewidzenia. Ł»yczę trenerowi Fornalikowi, żeby odniósł sukces i pogratuluję mu go, ale uważam, że eliminacje do mistrzostw świata przegraliśmy ulegając Ukrainie w Warszawie (1:3 – przyp. red.).

Ł»eby wygrać oba mecze, potrzebna jest między innymi bardzo dobra gra w defensywie. Angielska prasa pisze, że tak chwalony za swoje występy w Premier League Artur Boruc, który nawet był jednym z nominowanych do miana Gracza Miesiąca, może zatrzymać Anglię na stadionie Wembley, jak Pan przed 40 laty.
– Ł»yczę mu tego z całego serca, ale nie ma na to szans. Dlaczego? Na Wembley popełniłem wiele błędów, ale naprawiali je moi koledzy. Myśmy grali w tym samym składzie, byliśmy zgrani. Obrońcy wiedzieli, co mają robić, gdy wyjdę z bramki. Artur jest w trudniejszej sytuacji. Czy wie, na co stać Szukałę, Glika czy Wojtkowiaka? Nie! Przecież z nimi nie gra. W Southampton zgrał się ze swoimi obrońcami, a oni z nim. A teraz jeszcze pojawili się nowi kadrowicze… Mówimy o Borucu, choć wcale nie jest pewne, że to on zagra w bramce. A może Fornalik postawi na Wojciecha Szczęsnego? Gdy ja grałem w kadrze, wiedziałem, że jestem tym pierwszym, że nie muszę z nikim rywalizować. Zbliżający się mecz „rozgrywałem” sobie w myślach, w nocy w snach. Wiedziałem, jak kto strzela na bramkę, analizowałem te sytuacje, zastanawiałem się, jak mam się w nich zachować. I tak powinno być teraz. Nasz bramkarz powinien wiedzieć, że zagra. Nie zastanawiać się, czy w ogóle wystąpi, ale jak strzela gole Wayne Rooney czy któryś z ukraińskich napastników. Inaczej będzie się spalał psychicznie przed każdym meczem.

SUPER EXPRESS

Adrian Mierzejewski: Musimy w końcu wygrać mecz o wszystko.

Na wygraną z poważnym rywalem w meczu o punkty na wyjeździe czekamy bardzo długo…
– Ale z Duńczykami też długo nie wygrywaliśmy, a w sierpniu pokonaliśmy ich w meczu towarzyskim. Liczę, że i teraz przełamiemy te złe statystyki. Najwyższy czas, by tak się stało.

Mecze z Czarnogórą i San Marino nastrajają cię pozytywnie przed kluczowymi starciami na wyjeździe?
– W spotkaniu z Czarnogórą zagraliśmy bardzo dobrą pierwszą połowę, a meczu z San Marino nie ma co poważnie traktować. Musimy wyeliminować błędy w obronie, bo żeby wywieźć punkty z Ukrainy, trzeba zagrać na zero z tyłu. Bo w ofensywie jesteśmy bardzo groźni, mamy topowych zawodników. Na pewno uda nam się stworzyć jakieś sytuacje, tylko będzie trzeba je wykorzystać.

Awans na mundial będzie cudem?
– Sami sobie zawiesiliśmy tak wysoko poprzeczkę. Gdybyśmy wygrali z Mołdawią i Czarnogórą, teraz nasza sytuacja byłaby całkowicie inna. Ale Ukraina też w pierwszej części eliminacji była skazywana na pożarcie, a liczy się w grze do samego końca. Mam nadzieję, że tak samo będzie z nami.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Szukała w Rumunii jest celebrytą.

Przytrafiały mu się dziwne błędy, ale w Rumunii ciągle cieszy się uznaniem. Pisze się o nim dużo także ze względu na związek ze znaną piosenkarką. Do więzienia z nim – grzmiał właściciel Steauy Bukareszt Gigi Becali, gdy błąd فukasza Szukały zdecydował o porażce Universitatei Cluj w derbach z CFR 2:3 w przedostatniej kolejce sezonu 2011/12, a w konsekwencji o stracie szans Steauy na mistrzostwo Rumunii i tytule dla CFR. W 88. minucie Polak niepotrzebnie sfaulował Pantelisa Kapetanosa w polu karnym, rywale wykorzystali jedenastkę i wygrali 3:2. Rumuńskie media od razu opublikowały listę pięciu dziwnych goli z dwóch jego sezonów w Rumunii. Sugerowano nawet, że te jego błędy to nie przypadek, ale oczywiście nikt żadnych dowodów nie przedstawił. W sierpniu Becali wybaczył Polakowi i za 300 tys. euro kupił go do Steauy. O transferze zdecydowały dobre relacje z trenerem Laurentiu Reghecampfem. Znają się z Niemiec, obaj grali w 2. Bundeslidze, potem Reghecampf ściągnął go do Glorii Bystrzyca, którą wówczas prowadził, a dyrektorem generalnym była tam agentka Szukały Anamaria Prodan, prywatnie… żona Reghecampfa. Prowadzi ona interesy kilkunastu piłkarzy Steauy i wielu innych zawodników z czołowych drużyn. – فukasz to wspaniały człowiek. Jestem nie tylko jego agentką, ale także przyjaciółka jego rodziny. Tacy ludzie jak on to rzadkość. To inteligentny człowiek – zna sześć języków, jest szczery. Profesjonalista w tym co robi i o co walczy. Gdy sprowadziłam go do Rumunii, nikt nie wierzył, że to dobry piłkarz, ale ja i mój mąż postawiliśmy na niego. Opłaciło się, bo teraz jest jednym z najlepszych obrońców w Rumunii. Jeśli nie najlepszym – mówi „PS” Prodan.

Sławomir Peszko: Impreza? Po awansie nie widzę przeszkód.

Na nazwisko Sławomira Peszki wielu patrzyło z niedowierzaniem, gdy Waldemar Fornalik ogłosił listę piłkarzy, których weźmie do Charkowa i Londynu. Jedni się dziwili, inni wskazywali na to, że jeszcze za wcześnie na powrót skrzydłowego 1.FC Köln do reprezentacji. Tymczasem piłkarz do powołania podszedł na wyjątkowym luzie. Nagabywany przez dziennikarzy o to, dlaczego mielibyśmy wygrać arcyważne mecze z Ukrainą i Anglią, odpowiadał z uśmiechem na ustach: – Jak to dlaczego? Bo ja przyjechałem! Z kolei pytany o to, jak się czuje po powrocie do kadry, odparł od razu: – Wreszcie na właściwym miejscu. Dodatkowo swoje pieniądze, ponad 700 tysięcy euro, chciał odzyskać inwestor, pan Franz-Josef Wernze, który wykupił mnie z Lecha. Nie chciałem popełnić tego samego błędu, co rok wcześniej, gdy tak bardzo nie chciałem grać w 2. Bundeslidze, że kazałem Andrzejowi Grajewskiemu znaleźć mi jakikolwiek klub i wylądowałem w Wolves – opowiada Peszko. – Teraz postanowiłem wszystkich przetrzymać. Pojechałem na obóz do Gutowa z Wisłą Płock. Chciałem nawet zapłacić za niego, ale ludzie z Wisły fajnie się zachowali i nie pozwolili mi na to. Wiedziałem, że w końcu znajdę klub. Miałem propozycje z Lubina i z Legii, ale nie chciałem wracać do Polski. Nie po to wyjeżdżałem na Zachód, by teraz znowu rozgrywać mecze na pustych stadionach, bez tej otoczki, jak jest w Niemczech czy Anglii. Legia dawała mi nawet lepsze pieniądze, niż mam teraz w Kolonii, ale chciałem zostać za granicą.

W środę rozwód Solorza ze Śląskiem?

Na wyjściu Zygmunta Solorza ze Śląska najbardziej stratny będzie… sam Solorz. Według naszych informacji, wydał on na piłkarsko – galeryjny biznes około 60 milionów złotych, a nie odzyska z tego nawet połowy. Możliwe, że jeszcze w środę miasto oficjalnie ogłosi pożegnanie miliardera. Informację o możliwości porozumienia się obu udziałowców w tym tygodniu, a być może nawet dzisiaj, potwierdziliśmy w dwóch wiarygodnych źródłach. Zygmunt Solorz miałby dostać na odchodne około 25 milionów złotych. Ma się na to złożyć koszt robót ziemnych pod niedoszłą galerię handlową. Prezydent miasta Rafał Dutkiewicz ostatecznie uznał znaczną część roszczeń biznesmena z tytułu wykopania dziury w ziemi. Miasto zostało przyparte do muru wobec perspektywy upadku Śląska i odbudowy klubu od IV ligi. Solorz wyjdzie jednak ze Śląska jako przegrany. Odzyska tylko niewielką część poniesionych nakładów. Według naszych informacji, spółki szefa Polsatu wydały na niedoszłą galerię i na bieżącą działalność Śląska (w tym na objęcie 51% udziałów) w sumie ponad 60 mln złotych. Z kolei dla Wrocławia pozbycie się trudnego wspólnika to pyrrusowe zwycięstwo.

Najnowsze

Anglia

Polski wychowanek Arsenalu zagra… w szóstej lidze

redakcja
1
Polski wychowanek Arsenalu zagra… w szóstej lidze
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama