Co tu się tak naprawdę liczy?

redakcja

Autor:redakcja

09 października 2013, 10:17 • 5 min czytania

Muszę przyznać – trochę mi się z tym zeszło. Najtrudniej było chyba… przyznać się do tego przed samym sobą. Gdy zrobiliśmy z Krzyśkiem Stanowskim test rac, użył stwierdzenia: „nie wiem czy Kuba nie woli czasem dobrego racowiska od dobrego meczu”. Potem zresztą przyglądałem się i uczestniczyłem w szeregu dyskusji, gdzie stawiano fundamentalne pytanie: czy warto tak naprawdę postępować według tych śmiesznych kibolskich zasad, czy warto odpalać pirotechnikę, śpiewać, skakać i bawić się, jeśli to wszystko może zadziałać na niekorzyść klubu? Kiedy naraża się go w ten sposób na kary, kiedy zamiast nowego napastnika dla drużyny funduje się kolejne wystawne kolacje dla rodziny UEFA?
To pytanie o wiele głębsze, niż można się spodziewać, a odpowiedź nie jest choćby w części tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Dla mnie pytanie nie brzmi tylko – jak sformułowaliśmy to w jednym z artykułów – Saviola czy race? Napadzior, czy kilka świeczek? Nie, pytanie dotyka priorytetów i tego, czym jest tak naprawdę dla kibiców piłka nożna.

Co tu się tak naprawdę liczy?
Reklama

Zacząłem się przez moment zastanawiać – okej, kibice idą na ustępstwa. Nie odpalają rac, można bez nich przeżyć. Tyle, że jakieś niejasne przeczucie podszeptuje mi po chwili – następne będą niekulturalne przyśpiewki. Potem w ogóle niekulturalne zachowanie. Potem sektory stojące, wreszcie jakakolwiek radość i spontaniczność. Przesadzam? Skąd. Przecież właśnie taki model, siedząco-słodko-pierdzący proponuje się jako wzorzec. Wyciszone, skupione twarze i oklaski po udanych akcjach, ewentualnie zerwanie się z miejsc, gdy zespół strzela gola. Abstrahując na moment od tego, czy polityka kibiców pt. „ani kroku w tył” jest słuszna – możliwe, że faktycznie zakazy i nakazy zakończyłyby się na ukróceniu pirotechnicznych wystrzałów – kibice mają pełne prawo sądzić, że obecne kary, nie tylko od UEFA to jedynie pretekst do dalszego ograniczania spontaniczności.

A konkretniej – do dalszego maksymalizowania zysków, do kroczenia śladami Manchesteru United i innych największych klubów tego świata, których trybuny to żyła złota, ale i pustynia pod względem emocji poza-piłkarskich. Skoro stawiamy pytanie: Saviola bez rac, czy doping z racami, może powinniśmy pójść krok dalej i zapytać: Saviola z dopingiem na Ł»ylecie, czy Saviola i Khalid Boulahrouz, gdy sektory z kibolami zamieniono by w kolejne loże dla vipów i sektory dla bogatszych kibiców? Przecież wykreślenie pirotechniki, to bezpośrednie zwiększenie budżetu, podobnie jak podwyższenie cen biletów i próba wymiany publiki na kulturalną i bogatą w miejsce rozbrykanej, choć nie tak hojnej w klubowych punktach handlowo-usługowych. Kiedy powiedzieć „stop” przy wykreślaniu atmosfery w imię zwiększonych wpływów?

Reklama

Od takiego rozumowania, już tylko krok do kolejnego pytania – czego właściwie ja, człowiek idący na mecz, oczekuję od widowiska? Co ucieszyłoby mnie bardziej, zwycięstwo w lidze, gdy mecze stanowiłyby dla mnie ucztę wyłącznie piłkarską, czy miejsce poza podium, choć w każdym spotkaniu bawiłbym się lepiej, niż na jakiejkolwiek dyskotece? Czy wolałbym w ciszy i spokoju obejrzeć błyskotliwe podania utalentowanych pomocników do równie znakomitych napadziorów, czy jednak preferowałbym olać szeroko to co dzieje się na trawie, w zamian przeżywając niezapomniane chwile w falującym młynie? Kibice z Anglii narzekają, że nowoczesny futbol wygonił ich do pubów i w efekcie sukcesy swoich klubów świętują poza stadionami. Ale czy nie narzekaliby równie mocno, gdyby oglądali mecze na żywo, jednak zamiast spektakularnych zwycięstw walczyliby desperacko o utrzymanie w lidze? Czy wtedy też psioczyliby na psujących piłkę nożna milionerów?

Pomyślałem przez moment o niewidomych, którzy uczęszczają na mecze. Był kiedyś film dokumentalny o chłopaku wspierającym Widzew, ostatnio rzucił mi się w oczy obrazek kibica z białą laską na trybunach Legii. Podejrzewam, że podobnych przykładów jest więcej, najświeższym jest dla mnie ten z mojego podwórka, przykład pana Andrzeja, którego kibice z jednego z osiedli zaciągnęli po kilkunastu latach na mecz فKS-u. Schorowany i doświadczony przez los pan Andrzej nie wydawał się być szczególnie zasmucony, że jego ulubieńcy grają w IV lidze z drużynami, których nazw za dwa lata nie będzie pamiętał, był raczej wzruszony, że jego młodsi koledzy z szalikami w tej samej kolorystyce stworzyli dla niego namiastkę normalności, namiastkę radości w świecie wypełnionym problemami.

Szczerze? W tamtym momencie Adama Patorę występującego w ataku mógłby podmienić Javier Saviola, Patrick Kluivert, albo cyrkowa kobieta z brodą – nikt nie zauważyłby różnicy, ze wzruszonym panem Andrzejem na czele.

Czy podobnie jest wyżej? Czy kibic Lecha woli konkretnie wydrzeć mordę w Kotle, poskakać z przyjaciółmi, odpalić pirotechnikę, zbluzgać kibiców gości i powąchać dym z rac, czy zagrać dwa mecze więcej w Lidze Europy, bo z silniejszym pomocnikiem udałoby się przejść Litwinów? Czy legionista ponad awans do Ligi Mistrzów stawia sześć okazji do wybawienia się w swoim ukochanym stylu podczas fazy grupowej w rozgrywkach drugiej kategorii?

Pytanie „Saviola czy race” to tak naprawdę pytanie: kto tu jest najważniejszy. Klub, rozumiany jako kilkunastu zawodników, którzy wygrywają trofea i kolejne mecze, czy zabawa, wspomnienia, niezapomniane momenty, które czasami wiążą się z największymi katastrofami? Kibice Widzewa z rozrzewnieniem wspominają swój doping na trybunach w Poznaniu, gdy ich ulubieńcy przerżnęli 1:6, ale z drugiej strony – chyba przyjemniej było im walczyć z Borussią Dortmund. Legioniści pewnie do końca życia będą wspominać „Ultra Extreme Fanatical Atmosphere”, ale równie długo wspominaliby pierwszy od wieków awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Fajnie jest poskakać na meczu z Dolcanem Ząbki, albo jechać na folklorystyczny wyjazd do Świnoujścia, ale równie świetnie jest świętować na rynku awans do europejskich pucharów.

Werdykt? Nie ma werdyktu. Nie mam pojęcia gdzie jest złoty środek. Przychodzisz na młyn pomóc piłkarzom, czy po prostu, z egoistycznych pobudek, miło spędzić czas? Obejrzeć piłkę nożną, czy poczuć doping? Oglądać Saviolę, czy odpalić racę? Przez Ł»yletę stadion na meczu z Apollonem był pusty, ale czy na otwartych sektorach podczas spotkania ze Steauą nie byłoby jeszcze smutniej, gdyby nie ludzie z tejże Ł»ylety?

Obejrzałbym Saviolę, ale nie pogardzę też blaskiem rac, a nawet wyjazdami na IV ligę. Wszystko rozbija się o emocje. A bodźce wywołujące emocje można znaleźć od murawy, aż po autokar wiozący do domu z przegranego meczu…

JAKUB OLKIEWICZ

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Anglia

Polski wychowanek Arsenalu zagra… w szóstej lidze

redakcja
1
Polski wychowanek Arsenalu zagra… w szóstej lidze
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama