W pół godziny przeciętny mieszkaniec Kolonii jest w stanie przepchnąć się w tłumie oczekującym na przyjazd kolejką linową Seilsbahn wzdłuż Renu albo przechylić ze dwa kufle tradycyjnego, lokalnego gatunku piwa Koelsch. Sławomir Peszko jeszcze do niedawna w tym czasie zdążyłby wymienić uprzejmości z kilkoma taksówkarzami. Do niedawna – podkreślmy to. Teraz gwarantuje swojej drużynie bramkę – czy to samemu trafiając do siatki, czy też zaliczając ostatnie podanie – średnio co 36 minut.
Dwa gole i trzy asysty w pięciu meczach na zapleczu Bundesligi. W pierwszych pięciu kolejkach, bez niego, Koeln uciułało ledwie siedem punktów. Przez następne pięć, już z Polakiem w składzie – trzynaście, dzięki czemu Kozły już teraz wskoczyły w tabeli na samą górę, niezauważenie ominąwszy pozostałych rywali w walce o awans. Peszkę w Niemczech doceniać zaczynają dopiero teraz. Peszkę-dżokera, bo póki co w wyjściowej jedenastce znalazł się tylko raz.
Poniżej czołówka najlepiej ocenianych piłkarzy 2. Bundesligi. Gdyby Polak został sklasyfikowany, patrzyłby na nich wszystkich z góry.
Na co dzień dogrywa piłki reprezentantowi Nigerii, Ujahowi oraz Helmesowi, który trzynaście razy reprezentował dorosły Die Mannschaft. „Czy poda Lewandowskiemu? Czy przypomni sobie czasy, kiedy razem grali w Lechu?” Takimi pytaniami będziemy nękani przez kilka najbliższych dni. A co, jeśli mu się nie uda, jeśli o te dwa ostre przecież, najbliższe mecze reprezentacji mocno się skaleczy? Wciąż będzie Kozłem, tyle że ofiarnym…
Za wcześnie, by robić sobie nadzieję, że akurat on – już teraz, już za moment – jest w stanie zmienić oblicze kadry. Zresztą w ogóle, abstrahując zarówno od formy obecnej, jak i tej sprzed roku – to spore ryzyko. Peszko gry nie poukłada, Peszko nagle nie sprawi, że biało-czerwoni atakować będą dłużej niż przez kwadrans. On prędzej się w ten cały chaos wtopi, chyba że… No właśnie, z nim nigdy nic nie wydaje się pewne. Więc, póki co, rączki na kołderkę.

