Widzew ucieka z ostatniego miejsca i rozmontowuje Lechię – cuda dzieją się w Łodzi

redakcja

Autor:redakcja

06 października 2013, 20:24 • 3 min czytania

Nie chcielibyśmy być na miejscu piłkarzy Lechii w przerwie dzisiejszego meczu z Widzewem – właściwie przez trzy kwadranse wszystko układało się po ich myśli, bo nie dość, że grali nieźle, to jeszcze prowadzili (Panenka w wykonaniu Pietrowskiego). Nie wiemy, czy coś im przedwcześnie zagwizdało w uszach, czy może umknął im komunikat, ile czasu doliczył sędzia, ale… trudno o inne wytłumaczenie. Wystarczyły bowiem dwa stałe fragmenty gry – pierwszy w 45. minucie i drugi w szóstej, ostatniej doliczonej – by gości sprowadzić na ziemię. Najpierw po rzucie wolnym, dośrodkowaniu Batrovicia (czwarta asysta w sezonie) i główce Leimonasa, a potem po rożnym, wrzutce Rybickiego i wykończeniu Lafrance’a. Ten pierwszy gol to właściwie powtórka, również z wykonawcami, ostatniej bramki Widzewa, czyli… przeciwko Podbeskidziu. Od tamtej pory łodzianie na boisku spędzili niespełna sześć godzin, dokładnie 348 minut.
A skąd tak długi doliczony czas gry? Teorii mieliśmy kilka: sfajczył się toster, ktoś odpalał golfa, wybrano nowego papieża, a Krzysztof Stanowski pisał na Twitterze, że ostatni taki dym widział w 1979 roku, jak Paweł Zarzeczny na Mazurach o 5 rano gotował ziemniaki. I niestety, usnął.

Widzew ucieka z ostatniego miejsca i rozmontowuje Lechię – cuda dzieją się w Łodzi
Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Co więc Probierz, który w takich sytuacjach zwykł reagować – nazwijmy to delikatnie – dość nerwowo, w przerwie mówił piłkarzom? Tego nie wiemy, ale… cokolwiek to było, na pewno nie pomogło. Lechia w drugiej połowie wyglądała źle, do tego bardzo źle ją zaczęła. Można się zastanawiać, jakie zadania na boisku ma Alen Melunović (poza tym, że do pilnowania jest dwóch napastników, nie jeden), czy wnosi jakąś dodatkową wartość i daje drużynie cokolwiek, ale warto było go pozostawić na placu gry dla asysty przy golu Eduardsa Visnakovsa. Przed meczem pisaliśmy o pewnej zależności: Widzew wygrywa tylko wtedy, kiedy strzela فotysz (szósta bramka), a Lechia, kiedy trafia Buzała. A że Probierz zaczął Buzałą na ławce…

Reklama

Dla trenera Lechii dzisiejszy wypad do Łodzi był wyjątkowo ciężki. Po pierwsze, kibice co chwila skandowali „Probierz! Judasz!” albo „Judaszu, jak się masz, Judaszu?”, mając w pamięci, że byłemu piłkarzowi i trenerowi Widzewa tak się w Łodzi spodobało, że niedawno prowadził فKS i przy al. Piłsudskiego ostatnim razem wygrał derby. Po drugie, jego piłkarze – po bardzo obiecującym starcie – nie potrafią wygrać w szóstym z kolei meczu. I po trzecie, jak w poprzednim sezonie Lechia nie potrafiła grać przed własną publicznością, tak teraz nie radzi sobie na wyjazdach. Trudno poważnie traktować jej wygraną w Warszawie z Legią, skoro w czapę dostaje od Widzewa, tracąc przy tym cztery gole. Od Widzewa!

فodzianom trzeba jednak oddać, że druga połowa w ich wykonaniu była naprawdę na wysokim poziomie. Trzymali gości na dystans, nie pozwalali im się zbliżyć pod bramkę Mielcarza, w ogóle na niewiele im pozwalali, wyprowadzając przy tym kolejne ciosy. Ten czwarty, w wykonaniu Alexa Bruno to – jak mawiał klasyk – truskawka na torcie. Widzew w bardzo trudnej sytuacji, z tymczasowym (a może już nie?) trenerem na ławce, ucieka z ostatniego miejsca… 4:1. Zapamiętajcie ten dzień, bo nie wiadomo, kiedy może się powtórzyć.

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Anglia

Polski wychowanek Arsenalu zagra… w szóstej lidze

redakcja
1
Polski wychowanek Arsenalu zagra… w szóstej lidze
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama