Znał miasto, klub, ludzi i język – scenariusz idealny dla kogoś, komu w Polsce mogło zaufać jedynie lecące wtedy na pysk Podbeskidzie. Sibir Nowosybirsk z solidnego zespołu środka tabeli stał się nagle pod wodzą Dariusza Kubickiego ekipą balansującą na krawędzi strefy spadkowej. 18 punktów, 14 pozycja w tabeli, ujemny bilans bramkowy… „Kuba” długo czekał, by ponownie wskoczyć na trenerską karuzelę, a mimo to zaryzykował i wyjechał do zapyziałej rosyjskiej drugiej ligi. I trzeba uczciwie powiedzieć, że w przeciwieństwie do jego portfela za dobrze na tym nie wychodzi.
Kubicki przejął zespół osiem kolejek przed końcem sezonu i na dzień dobry przyjął trzy porażki. O ile punktów w starciu z walczącym o awans do rosyjskiej ekstraklasy Uralem nikt nie oczekiwał, o tyle po przegranych meczach z niżej notowanymi ekipami z Krasnojarska i Nowokuźniecka (?) kibice mogli się lekko wkurzyć. Ostatecznie Sibir zakończył rozgrywki w środku ligowej stawki, choć zdecydowanie większa w tym zasługa poprzedniego trenera niż Kubickiego, który zdołał wygrać tylko dwa spotkania. Czas prawdziwej oceny miał przyjść dopiero w kolejnym sezonie.
I przyszedł, ale, póki co, „Kuba” zasługuje najwyżej na dwóję. I to dwóję ze sporym minusem. Za nami już 15 kolejek rosyjskiej drugiej ligi i polskiemu trenerowi zaczyna się pomału palić grunt pod nogami. Dlaczego? A no dlatego, że zaledwie cztery zwycięstwa plasują Sibir dopiero na 14 pozycji – 5 punktów nad strefą spadkową. Nie wiemy jak przebiegały przygotowania do sezonu, ale gdzieś ewidentnie popełniono błąd, skoro z ostatnich 10 spotkań zespół Kubickiego zdołał wygrać zaledwie dwa. Nie chcemy wyciągać daleko idących wniosków, bo przecież nie wykluczone, że nagle zaczną golić wszystkich jak frajerów i w ciągu dwóch miesięcy śmigną w okolice podium, ale na dzień dzisiejszy Kubickiemu bliżej jednak do spadku (w tym sezonie lecą aż 4 drużyny), niż do „bezpiecznego grania w pierwszej dywizji”, o którym wspominał po ostatnim (i szóstym w sezonie) remisie z Baltiką Kaliningrad.
Sprawdziliśmy też jak idzie Kubickiemu wprowadzanie do zespołu młodych zawodników, co miało być ponoć celem klubu na najbliższą przyszłość. Mały research i w tym temacie nie przynosi jednak dla „Kuby” dobrych wieści. Poza 21-letnim bramkarzem i 22-letnim (na siłę podciągniętym do „młodych”) obrońcą nie doszukaliśmy się żadnego w miarę perspektywicznego wiekiem zawodnika, który miałby na koncie jakąś przyzwoitą liczbę spotkań w tym sezonie. Średnia podstawowego składu w ostatnich trzech meczach oscylowała niby w okolicach 26 lat, ale przede wszystkim dlatego, że w przerżniętym aż 0:4 spotkaniu z Neftekhimikiem (przedostatnim w tabeli) na placu gry pojawił się 20-letni Gladyshev i ciągnięty za uszy Kubicki-junior.
Niechciany w żadnym polskim zespole 20-latek nie tylko dostał angaż w klubie tatusia, ale jeszcze regularnie w nim gra, w czym oczywiście nie byłoby nic złego, gdyby broniły go liczby. W tym sezonie polski „napastnik” zaliczył już 14 spotkań, ale – wzorem lat poprzednich – niczym się nie wyróżnił. Czyżby słaba forma w ŁKS-ie i Zniczu nie była jednak dziełem przypadku? Nie, musi być jakieś inne wytłumaczenie tego, że utalentowany Patryk jakimś cudem nie został jeszcze postrachem rosyjskich bramkarzy. Nie wiemy jakie, ale jakieś być musi. Nieważne, liczy się to, że trener w niego wierzy. Taki snajper musi się przecież odblokować. Dwa gole w poprzednim sezonie dla II-ligowego Pruszkowa nie wzięły się przecież z niczego.