Śląsk Wrocław wygrał mecz. Wbrew pozorom nie jest to zwykłe, banalne zdanie. To, że Śląsk wygrał, jest godne odnotowania, ponieważ mało kto zwraca uwagę, że w poprzednich dwunastu spotkaniach ligowych ta drużyna zwyciężała ledwie dwa razy, czyli rzadziej niż Podbeskidzie Bielsko Biała oraz – to ciekawe – rzadziej niż Zagłębie Lubin, z którego w tym czasie zdążyło odejść aż dwóch trenerów (Hapal i Buczek). Medialnie jakoś udało się wrocławianom zatuszować swoje fatalne wyniki w lidze, przykryto je zamieszaniem między działaczami oraz chimeryczną postawą w europejskich pucharach.
Dzisiaj piłkarze Śląska nie zaprezentowali się nadzwyczajnie, nawet trudno stwierdzić, czy faktycznie byli lepsi od Zagłębia, ale z pewnością byli… mądrzejsi i rozważniejsi. Jeśli ma się w zespole tak nierozgarniętych typów jak Djordje Cotra, to sił można próbować, ale w konkursie na głupka dnia, a nie w meczu ekstraklasy. Lubinianie naprawdę mogli wierzyć, że tego meczu nie przegrają, ale sprawę w swoje ręce (dosłownie) wziął Serb. Najpierw sprokurował rzut karny, później wykluczył się z dalszego udziału w spotkaniu.
Cotra na razie jest amebą sezonu 2013/2014. Jeśli ktoś nie miał jeszcze tej lekcji biologii, to informujemy: ameba to organizm jednokomórkowy, czyli – jak łatwo zgadnąć – bez mózgu. Nikt w tych rozgrywkach nie dostał równie kretyńskiej drugiej żółtej kartki. Na swój sposób, już nam tego gościa żal. Orest Lenczyk po pierwsze nie przepada za obcokrajowcami, po drugie nie przepada za ciemniakami. Cotra spełnia dwa kluczowe warunki, by w najbliższym czasie wylądować gdzieś na obrzeżach ławki rezerwowych. Uratować może go tylko jedno – ten sam senior Orest jest przekorny i lubi zaskakiwać. Jeśli gościa nie utopi, to właśnie przez przekorę.
Natężenie głupoty w zespole Zagłębia było dzisiaj niebywałe – bo nie tylko Cotra, ale jeszcze żenujący aktor Papadopulos. Ktoś o tak nędznych umiejętnościach aktorskich nadaje się co najwyżej do serialu „Wawa non stop” (taki szajs na TVN), a nie na boiska ligowe. Ilekroć widzimy podobne zachowania, marzymy o zaostrzeniu piłkarskiego prawa i dyskwalifikowaniu piłkarzy na długie tygodnie na podstawie zapisu wideo. Natomiast dyskwalifikację na podstawie zapisu wideo ma chyba jak w banku Przemysław Kaźmierczak, który zdzielił w twarz Roberta Jeża, czego stojący tyłem sędzia Paweł Pskit nie mógł widzieć.
Śląsk strzelił dwa gole – jak to się ładnie określa – z dupy. Najpierw rzut rożny i kocioł, w którym odnajduje się się Marco Paixao, potem rzut karny po bezsensownym zagraniu ręką Cotry. Poza tym niewiele było w grze jakości, może nawet to goście mieli więcej polotu. Cóż jednak z tego, skoro Arkadiusz Piech nie trafił z kilku metrów w bramkę? Bliski ładnego trafienia był Jeż, ale piłka grzmotnęła w poprzeczkę, zamiast zatrzepotać w siatce.
Drugi piątkowy mecz (chronologicznie pierwszy) mógłby zostać wydany na DVD jako pomoc dla osób cierpiących na bezsenność, liczenie baranów jest już passe. Korona w Bydgoszczy zanotowała pierwsze wyjazdowe zwycięstwo od sezonu 2011/2012. Po drodze zdążyła przerżnąć lub zremisować aż 21 meczów. Tym razem wystarczyło jedno trafienie – Sylwestrzaka po rzucie rożnym. Korner wywalczył Daniel Gołębiewski, który w ogóle dał dobrą zmianę i wprowadził sporo ożywienia.
Zawisza grał wolno, statycznie, bez żadnego pomysłu, w sumie Korona grała bliźniaczo podobnie i było jasne, że zwycięży ten, kto trafi jako pierwszy, a później się zabunkruje. Na całym stadionie jedynym człowiekiem z piłkarską fantazją okazał się Ryszard Tarasiewicz, trener bydgoszczan. – To był nasz najlepszy mecz w sezonie. Zdarzają się takie spotkania, że jeden zespół kontroluje wszystko. Zdarza się jeden stały fragment gry i się przegrywa – oświadczył, co tylko przypomniało jego wypowiedź po przegranym spotkaniu z Widzewem Łódź. Wtedy stwierdził: – Może nie jesteśmy dumni, ale na pewno zadowoleni z postępu w operowaniu piłką.
Jak widać, nic tak dobrze nie wpływa na samopoczucie tego szkoleniowca, jak łomocik. Zastanawiamy się nawet, czego mu życzyć. Niby wypadałoby życzyć zwycięstw, ale on jakiś taki radośniejszy po porażkach.


Fot. FotoPyk