Wtedy mógłbym mieć nawet gorzej niż „Bereś”, bo on się jednak przeprowadził z Poznania do Warszawy, a ja z Katowic do Chorzowa mam rzut beretem. Tyle samo na stadion Ruchu, który widzę z balkonu, co GKS-u. Różnica może pięciuset metrów. Tu rzeczywiście miałbym problem. Nie chciałbym prowokować kłopotliwych sytuacji, bo GKS-owi kibicuję od małego i od trzynastego roku regularnie chodziłem na „Blaszok”. Na wyjazdy tylko nie jeździłem, bo rodzice nie pozwalali. Bali się, że spodoba mi się ten fanatyzm i słyszeli, że różne rzeczy się działy na GKS-ie – opowiada w rozmowie z naszym portalem Tomasz Hołota, pomocnik Śląska Wrocław, który coraz lepiej radzi sobie w Ekstraklasie.
Wydawało się, że w końcu trafiłeś do jakiegoś normalnego klubu, a tu od razu spotkała cię upadłość układowa.
Mieliśmy spotkanie z prezesem i aż tak się tym nie przejmujemy. Musi się rozwiązać sprawa między Polsatem a miastem, my mamy skupić się na grze, a nie zastanawiać się nad sprawami finansowymi. Pensje dostaliśmy, więc nie ma problemu. Można też powiedzieć, że ta normalność w końcu faktycznie się zaczęła. Wcześniej od początku nie miałem szczęścia do wyboru klubów. W GKS-ie były problemy, w Polonii trafił się ten sam właściciel… Ale jeżeli chodzi o stronę sportową, to zyskałem bardzo dużo.
Różne artykuły pojawiały się ostatnio na temat Śląska. Ł»e klub może zniknąć, są nowe problemy i tak dalej, i tak dalej. Nie myślisz sobie w duchu „znowu coś nie tak?!”.
Przeszło coś takiego przez myśl, że może znowu wybrałem nie najlepiej, ale po pierwsze prezes nas uspokoił, a po drugie – jeszcze grając w Polonii – troszeczkę się w te sprawy zagłębiałem. Czytałem, na czym polegają te wszystkie upadłości układowe lub inne i mniej więcej orientuję się tych sprawach administracyjno-upadłościowych. Mam jednak nadzieję, że nie będą mnie one już dotyczyć, ale do końca próbowałem się dowiedzieć, czy w końcu odzyskam te pieniądze z Polonii.
I jak sytuacja?
Z Polonią? Jest w czwartej lidze (śmiech). A jeżeli chodzi o sprawy finansowe, to nie ma szans tych wypłat odzyskać.
Ile tego było?
Nie pamiętam teraz dokładnie, musiałbym policzyć. Ale na pewno ponad 200 tysięcy. Już nawet nie chcę się w to zagłębiać, bo tylko bym się znowu denerwował. Tym bardziej, że to jeszcze zaległości z GKS-u, które przeszły na Polonię, z których pan Król się nie wywiązał. Stąd też klauzula tysiąca złotych, z której skorzystałem przenosząc się do Wrocławia.
Łatwo – w wieku 22 lat – przejść do porządku dziennego nad tym, kiedy ktoś ci zalega 200 tysięcy?
Ciężko, ciężko. W Katowicach na szczęście mieszkałem u rodziców, więc nie było nawet problemu, żeby odłożyć. Dlatego nie musiałem, jak inni w Warszawie, zapożyczać się, brać kredytów ani prosić znajomych o pomoc. Było ciężko, ale miałem trochę oszczędności, więc jakoś pomału sobie radziłem. Czy da się przejść do porządku dziennego? To jednak duże pieniądze, ale teraz będzie dużo lepiej.
Musisz być strasznie oszczędny, skoro odłożyłeś w Katowicach tyle, że starczyło ci na spokojne życie przez rok w Warszawie.
Mieszkałem z rodzicami, więc nie musiałem wydawać ani na mieszkanie, ani na jedzenie. Zostawały jedynie przyjemności, ale przyznaję, że odłożyłem dosyć sporo. Tak mnie rodzice wychowali. Nie ponosiło mnie. Do żadnych kasyn nie zaglądałem. A Warszawa bardzo fajne miasto, ale też za bardzo z tego nie skorzystałem. Od przyjemnych stron jej nie poznałem, bo nie było nawet chęci, żeby gdziekolwiek wychodzić. Jak nie dostajesz pensji przez trzy miesiące, cztery, pięć, pół roku… Z zazdrością patrzyłem na niektórych kolegów z innych klubów. Ciężko było, naprawdę. Niektóre sytuacje media może trochę rozdmuchały, ale jeśli Jacek Kiełb kupił mieszkanie, spłacał kredyty, to musiał jeździć do banku, by to wszystko wstrzymywać. Prosił o zaliczki, było: „zapłacę, zapłacę”, ale mijał tydzień i nic. Jeszcze na początku pan Król się starał, płacił zaliczki, nawet niektóre premie meczowe, ale w 2013 pensji nie zauważyliśmy.
Koledzy z Polonii nie traktowali cię trochę jak przewodnika?
Jak przewodnika? Bardziej jak syna pana Króla, skoro wyciągnął mnie z GKS-u (śmiech). A pośrednikiem nie byłem, bo nie miałem z nim później żadnego kontaktu. Ale niektórzy żartowali, że pewnie mi po cichu płaci… Atmosferę mieliśmy tam bardzo dobrą, naprawdę. W GKS-ie zresztą było podobnie. Tyle że tam nie mieliśmy ani pieniędzy, ani wyników.
W dalszym ciągu mówisz „pan Król”, co brzmi dość zabawnie po tym, co przeszliście.
Tak po prostu…
Jak byś go spotkał, to…
… to bym zapytał: „dlaczego?”. Skąd taka sytuacja i dlaczego kłamał. To dla mnie niepojęte, jak można się tak zachować. I tak dobrze, że nie udało mu się całkowicie spuścić GKS-u. Miasto i kibice nie dopuścili. W Warszawie natomiast mu się „udało”. Naprawdę nie wiem, dlaczego doprowadził ten klub do takiego stanu. Na początku staraliśmy się nawet zrozumieć jego punkt widzenia. Myśleliśmy, że może mu coś nie wyszło w biznesie. Dochodziły do nas głosy, że źle zainwestował jakieś pieniądze i któraś z firm mu nie zapłaciła. Później, że czeka na odszkodowanie na 50 milionów… Czekaliśmy, zastanawialiśmy się, a Król się zagubił i nie dawał znać, mimo że jeszcze na początku tłumaczył, że ma problemy, ale spróbuje coś załatwić. Potem już zero kontaktu.
Zaskoczyło mnie – co było widać na jednym z filmików – że gość, który kupuje klub w Ekstraklasie, mieszka w zwykłej szeregówce w Katowicach. Porównajmy sobie to do posiadłości Wojciechowskiego…
Tak, to mogło być zaskakujące, ale z tego, co wiem, w Wiśle też ma jakiś dom. I to nie najgorszy. Chyba też nie jest taki głupi, żeby wkładać swoje pieniądze w Polonię. Dla siebie i dla rodziny je ma, ale żeby zainwestować w klub, już raczej nie. Dziwi mnie tylko, że ktoś w Polsce dopuszcza, by ktoś bez grosza kupił drużynę, podpisał kontrakty-widmo i… co później?
Jedyny właściciel, który zarobił na piłce.
Z tego, co wiem, to tak. Kiedy przyszły te transze Canal+, chcieliśmy, żeby przekazano je bezpośrednio do nas, ale prawo polskie niestety na to nie pozwala. Najpierw musiały przejść przez konta należące do Polonii lub Króla… No, chyba zarobił, ale tego już się nigdy nie dowiemy.
Kiedy zaczęliście się czuć jak frajerzy?
Pod koniec rundy zaczęliśmy się czuć oszukani. Wydymani, można powiedzieć. Starsi zawodnicy opowiadali, że z taką sytuacją ani z takim prezesem jeszcze się nie spotkali.
Miałeś opory przed założeniem koszulki z głową Króla w ciele świni?
Nie, dlaczego? To była forma żartu, która miała pokazać, co się z nami dzieje.
Kto to wymyślił?
Ciężko mi teraz powiedzieć. Chyba Daniel Gołębiewski? Wpadaliśmy w szatni na multum pomysłów, więc nie pamiętam dokładnie. Tylko ten wyszedł, ale sporo mieliśmy jeszcze w zanadrzu.
Były jeszcze cieszynki.
Jedne miały coś symbolizować, drugie były w formie żartu… Chcieliśmy pokazać ludziom, że mimo ludziom mamy fajną atmosferę i super chłopaków. Do dziś mamy ze sobą kontakt. Szkoda, że tak się to rozsypało, bo można byłoby złożyć z nas fajną ekipę. I to pomimo tego, że regularnie, co rundę, odchodziło po kilku zawodników.
A jak podchodziłeś – jako kibic GKS-u – do fuzji tego klubu z Polonią, z której miał powstać KP Katowice?
Martwiło mnie to, ale – znając paru kibiców – wiedziałem, że to nie ma prawda dojść do skutku. Wiedziałem, że się na to nie zgodzą i będą manifestować tak długo, aż osiągną swój cel.
A jak by Król się uparł i doszłoby do fuzji?
To mogłoby się to dla niego i jego rodziny źle skończyć. Nie wiem, do jakich kroków kibice GKS-u mogliby się posunąć, ale mogłoby być nieciekawie.
Wyobrażałeś sobie grę w KP Katowice, mając świadomość, że Gieksa poleciała?
I to byłaby chyba dla mnie najcięższa decyzja… Bo co tu robić? Z jednej strony chciałem w końcu grać w Ekstraklasie, bo to był już czas na następny krok, ale… Ciężko mi sobie to wyobrazić. Cały czas miałem nadzieję, że jednak do tej fuzji nie dojdzie. Miałem zresztą wysłane pismo do PZPN-u o rozwiązanie kontraktu z GKS-em, więc chyba nie zgodziłbym się na grę w KP. Szukałbym jakiejś alternatywy.
Nie bałeś się mimo wszystko, że jeśli pójdziesz za Królem do Warszawy, to znowu może być ciężko?
Miałem klauzulę w wysokości miliona złotych w GKS-ie i żaden klub raczej by jej nie zapłacił.
Gdyby ktoś dał pół?
Z tego, co wiem, nie chcieli zejść z miliona. To znaczy pan Król nie chciałâ€¦ Dokładnie chciał 800 tysięcy, ale skoro nie płacili mi przez trzy miesiące, to po jakimś czasie miałbym rozwiązać kontrakt. Nie chciałem jednak robić tego GKS-owi, bo wiem, że kibice odebraliby to jak sabotaż lub brak szacunku.
Trzeba walczyć o swoje interesy.
Oczywiście. Pojawiła się oferta z Polonii i kilka zapytań z innych klubów. Ale wszystkie na zasadzie, czy chciałbym tam przejść, gdybym rozwiązał ten kontrakt. Polonia była najkonkretniejsza, zgodziłem się, licząc, że Król jakoś to poukłada i nie pozwoli sobie na takie manewry, jakie robił w GKS-ie.
W całym tym zamieszaniu – jakkolwiek to brzmi – chyba byłeś coraz bardziej piłkarzem GKS-u, a coraz mniej kibicem.
Bardziej piłkarzem, musiałem patrzeć na siebie, bo nie można przez całe życie być tylko kibicem. Niektórzy źle zrozumieli moje odejście z GKS-u. Myśleli, że idę dla pieniędzy za Królem, który chciał zniszczyć Gieksę. A ja poszedłem grać i – jak widać – raczej nie dla pieniędzy, bo finansowo tylko na tym wszystkim straciłem. Pieniędzy nie odzyskałem, ani nie odzyskam.
Walczysz o nie jeszcze?
Nie ma szans ich odzyskać. Trzeba by było… Co tu dużo mówić – niektórzy zawodnicy złożyli wnioski do sądu przez panią Wantuch i też nie mają jak otrzymać zaległych wypłat. Ja wniosku wtedy jeszcze nie złożyłem, bo nie miałem aż tylu zaległości i skoro im się nie udało, to mnie tym bardziej. To zawiła sprawa, nawet mi się nie chce tłumaczyć…
Nie uważasz, że piłkarz w takich warunkach często staje się ofiarą naiwnego podejścia kibiców?
Uważam. Kibice żyją przeszłością, a kiedyś czasy były inne. Całe życie grało się w jednym klubie, transferów gotówkowych było mniej… Dziś trzeba bardziej patrzeć na siebie, bo kto w wieku 35 lat będzie mnie utrzymywał?
Da się to wytłumaczyć kibicom?
Ciężko, ciężko. Niektórym pewnie tak, ale nawet się za to nie biorę. Inni są tak fanatycznie zapatrzeni w swój klub, że nie widzą żadnych możliwości. Po przejściu z GKS-u do Polonii dostawałem wiadomości na Facebooku i telefony z pogróżkami… Po jakimś czasie, po przejściu do Śląska, część z tych ludzi mnie przeprosiła, twierdząc, że zrobiłem dobry krok, ale niektórzy dalej życzą mi źle. Nie przejmuję się tym, bo wszystkim nie dogodzisz.
Odpisywałeś na te wiadomości?
Na niektóre, mądrze napisane, starałem się odpisywać. Ale jeżeli ktoś życzy mi połamania nóg, to…
To chyba nie do końca poważne pogróżki.
Albo, że „jak cię spotkamy w Katowicach, to cię pobijemy”. „Nie masz wstępu do Katowic”. Nie ma co się przejmować.
Miałeś jakąkolwiek obawę?
Raczej nie. Ci ludzie mocni są w internecie, a ja w Katowicach mam rodzinę, znajomych i spokojnie chodzę po mieście.
Trochę jak u Bartka Bereszyńskiego.
Jego sytuacja była większego kalibru. GKS do Polonii nic nie miał, chodziło tylko o moje odejście za królem.
Da się w dzisiejszych czasach być piłkarzem i fanatycznym kibicem?
Fanatycznym? Nie. Ale normalnym kibicem jak najbardziej. Wciąż trzymam kciuki za GKS, mam dobry kontakt z wieloma fanami i aktualnym prezesem Wojciechem Cyganem, więc nie ma z tym problemu.
Z drugiej strony mówiłeś, że do Ruchu byś nie przeszedł.
Wtedy mógłbym mieć nawet gorzej niż „Bereś”, bo on się jednak przeprowadził z Poznania do Warszawy, a ja z Katowic do Chorzowa mam rzut beretem. Tyle samo na stadion Ruchu, który widzę z balkonu, co GKS-u. Różnica może pięciuset metrów. Tu rzeczywiście miałbym problem. Nie chciałbym prowokować kłopotliwych sytuacji, bo GKS-owi kibicuję od małego i od trzynastego roku regularnie chodziłem na „Blaszok”. Na wyjazdy tylko nie jeździłem, bo rodzice nie pozwalali. Bali się, że spodoba mi się ten fanatyzm i słyszeli, że różne rzeczy się działy na GKS-ie. Dobrze, że wybili mi to z głowy, bo zająłem się piłką, ale u siebie byłem na każdym meczu. Raz miałem też – nie wiem, czy mogę tak to nazwać – szczęście. Zwykle zbieraliśmy się wcześniej u siebie na osiedlu, ale przed jednym meczem z Ruchem coś mi wypadło i nie mogłem przyjść. Nie poszedłem na zbiórkę, a potem okazało się, że akurat wtedy kibice Ruchu i Widzewa wjechali na osiedle i pogonili całe towarzystwo. Doszło do paru przykrych sytuacji i na kolejne mecze chodziłem już z tatą. Ale koledzy też to rozumieli, bo wiedzieli, że gram w młodszych rocznikach GKS-u.
Drugim ojcem był dla ciebie ponoć Adam Nawałka.
Dokładnie. Wprowadzał mnie do dorosłego zespołu, u niego zadebiutowałem w pierwszej lidze i poświęcał mi dużo czasu na indywidualne rozmowy i treningi. Specjalnie dla mnie zostawał po zajęciach, żebyśmy poćwiczyli strzały z lewej nogi, główki, przerzuty i taktykę. A na normalnych treningach było wszystko. Ćwiczyliśmy dosłownie każdy element. Szybkościowy, siłowy, stabilizacyjny, potem strzały, gierki… Wszystko. Trening trwał średnio trzy godziny, z czego godzinę rozgrzewka, ale sam czułem się wtedy bardzo dobrze i dziś dziękuję za to panu Nawałce, bo to świetny trener i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś z nim popracuję. Po Górniku najlepiej widać, jaką wykonuje robotę. Zresztą, miałem stamtąd propozycję, ale nie mogli zapłacić tej milionowej klauzuli.
Ciężko z nim współpracować?
Rozmawiałem też na ten temat z kolegami i doszliśmy do wniosku, że trzeba pół roku, by się przystosować do jego warsztatu. To specyficzny trener. Z tak wymagającym jeszcze się nie spotkałem. Jak się na coś nie zgadzasz i zrobisz jakąś krzywą minę, to zaraz zaprosi cię do pokoju na wykład, gdzie przemówi ci do rozsądku. Podoba mi się też to, że jego warsztat ciągle się zmienia. Mógłby powiedzieć, że wszystko już przeżył i osiągnął, a jednak wciąż mu się chce uczyć i jeździć na staże.
Byłeś jego pupilem?
Pupilem? Po prostu czułem, że mnie lubi, skoro poświęcał mi tyle czasu. Jak miałem 17 lat i powiedziałem coś nie tak w jednym z pierwszych wywiadów, to coś mu nie przypasowało i zaprosił mnie na półgodzinny wykład, jak mam rozmawiać z mediami.
Szkołę też ci sprawdzał?
Tak się nie zdarzało, bo akurat szkołę musiałem wcześniej odpuścić. Nie dało się połączyć tych długich treningów z nauką. Trochę żałuję, bo nie nadrobiłem liceum. Teraz się zbieram i zbieram, a nie mogę się zebrać. Wstyd się przyznać, ale skończyłem jedną klasę. Zamiast poprawki z matematyki czy dodatkowych lekcji wolałem kolejny trening. Rodzice jednak też zrozumieli, że lepiej postawić krok do przodu w piłce niż ciągnąć tę naukę. Tym bardziej, że nauczyciele – jak wracałem z tych wszystkich juniorskich reprezentacji – też nie byli zbyt wyrozumiali. Sam im nie pomagałem, bo prymusem nie byłem, ale z ich strony wielkiego wsparcia nie miałem. Z perspektywy czasu podjąłem dobrą decyzję, ale jak już ustabilizuję formę, to znajdę szkołę we Wrocławiu.
Byłaby to dla ciebie dobra informacja, gdyby został selekcjonerem.
Czy dobra? (śmiech) Byłby to dobry wybór, bo na pewno by się sprawdził.
Ale ucieszyłbyś się bardziej z Nawałki niż kogoś innego.
Na pewno, bo życzę mu jak najlepiej. Przez swoją codzienną pracę i wyniki zasłużył, by zostać selekcjonerem.
Miałbyś większą szansę na debiut?
Musiałbym zacząć regularnie grać w Śląsku, ale prawdopodobieństwo powołania byłoby większe. Tak myślę. Ale na razie na pewno jeszcze na to nie zasługuję. Najpierw trzeba grać regularnie złapać stabilizację formy i zaliczyć przynajmniej piętnaście meczów na dobrym poziomie ligowym.
Ogólnie grasz na takim solidnym, przyzwoitym poziomie. Rzadko zdarzają ci się jakieś spektakularne wpadki lub niesamowite przebłyski formy.
Tak, ale żeby dostać powołanie, musiałbym wspiąć się szczebel wyżej. Zaczyna to jednak wyglądać coraz lepiej, bo gram regularnie, strzelam bramki… Mogę powiedzieć, że w tym sezonie kadra jest moim celem.
Przez ostatnie dwa lata zaliczyłeś spory skok, nie da się tego ukryć.
To fakt, udało się, mimo że te moje transfery były dość zagmatwane. Sam na przykład dokładnie nie wiem, jak wyglądało moje przejście z GKS-u do Polonii i czy faktycznie za mnie zapłacił. Z tego, co wiem, wyłożył 900 tysięcy, ale wątpię, że w gotówce – raczej w rozliczeniach. Patrząc jednak na postępowanie pana Króla wątpię, że tam wszystko odbyło się legalnie, ale może dajmy już temu spokój. Początek w Polonii był ciężki. Miałem pecha, bo wywalczyłem sobie miejsce, ale w pierwszym meczu ligowym, na Lechii zostałem sfaulowany przez Grzegorza Rasiaka i zerwałem więzadła. Szybko jednak wróciłem, trener Stokowiec dawał mi coraz więcej szans i o ile pierwsza runda była w moim wykonaniu średnia, bardziej rozpoznawcza, o tyle później szło mi już lepiej.
Dlaczego po sezonie zdecydowałeś się akurat na Śląsk?
Bo to najlepsza opcja pod względem sportowym i finansowym. Na pieniądze – nie oszukujmy się – też patrzyłem, bo nie mogłem już sobie pozwolić na jakieś zaległości. Mam 22 lata i może jestem jeszcze młody, ale nie na tyle, by skupiać się wyłącznie na stronie sportowej. Były też zapytania z Zagłębia, Lechii i Górnika, ale za Śląskiem przemawiało wszystko. Stadion, kibice, miasto, puchary, fajna drużyna. Pytały też kluby zagraniczne, ale musiałbym dłużej czekać, bo później zaczynali przygotowania.
Jakie ligi?
Francuska, niemiecka, szwajcarska, duńska…
Druga czy pierwsza z Francji i Niemiec?
Z pierwszej Augsburg i kilka z drugiej.
Gdybyś patrzył wyłącznie na stronę finansową, to pewnie wybrałbyś Zagłębie.
Pewnie tak. Zrezygnowali tam z dziesięciu zawodników, więc nowa drużyna musiałaby się zgrać. Albo taki pomysł odpali, albo… widzimy, jak jest. Wykonałem dobry krok, bo może i w Lubinie zarabiałbym lepiej, ale nie o to chodzi. Teraz cieszę się, że mam z kim rywalizować, bo w Polonii wiedziałem, że cokolwiek się stanie, i tak będę grał. Tutaj, jak pójdzie mi słabiej, to zjeżdżam do rezerw.
Albo schodzisz na skrzydło…
Uniwersalność jest w cenie, ale nie mam do tego chyba predyspozycji. Kiedy trzeba łatać dziury po odejściu kilku zawodników, nie stanowi to dla mnie problemu, ale trener chyba też widzi, że to nie jest moja typowa pozycja.
Ile dajesz sobie czasu na wyjazd za granicę?
Zapytania przyjdą same. To kwestia czasu, wystarczy dobrze grać. Podczas meczów z Club Brugge przekonałem się, że ofensywną gra można się przeciwstawić poważnemu przeciwnikowi.
Spodziewałeś się, że będzie trudniej.
Tak. W Sevilli też mogliśmy uzyskać lepszy wynik, gdyby nie ta czerwona kartka, ale patrząc na chłodno, byliśmy o klasę gorsi. W każdym elemencie. Do takich klubów sporo nam brakuje, ale z takimi krajami jak Belgia czy Austria spokojnie możemy rywalizować. Tak samo wystarczą cztery mecze na wyższym poziome i już pojawia się zainteresowanie z zagranicy. My, Polacy, mamy coraz lepszą markę.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA