Tradycja tradycją, ale ten akurat jesienny eurowpierdol przyszedł w dość niespodziewanym momencie. O ile w ogóle można po polskim zespole nie spodziewać się porażki, to właśnie dzisiaj – rywalem przecież nie był już średniak z Włoch, tylko średniak z Cypru. Apollon to ledwie szósta drużyna poprzedniego sezonu, z marnym budżetem i zawodnikami bez przeszłości i bez przyszłości. Chcielibyśmy napisać, że Legia odbiła się od muru, ale ona tak naprawdę odbiła się od jakiegoś lichego murku. No i spadła na ostatnie miejsce, co przy remisie Trabzonsporu z Lazio „walkę o wyjście z grupy” zamienia na „marzenia o wyjściu z grupy”.
Apollon nie był przy Łazienkowskiej jakoś zdecydowanie lepszy, nawet trudno powiedzieć, by był ciut lepszy, za to był konkretny. Przeprowadził świetną kontrę, z takim sobie strzałem, ale też zdecydowanie taką sobie interwencją Wojciecha Skaby. W tym dość żenującym meczu warszawianie grali ślamazarnie, bez pomysłu, bez ruchu w ofensywie. Na środku pomocy dwóch dreptaków – Vrdoljak i Pinto, w ataku trzeci dreptak – Dwaliszwili. To przerażające, że zespół, który może w tym sezonie zdeklasować przeciwników w lidze, w Europie jest aż tak beznadziejny. Warto sobie uzmysłowić, że w europejskich pucharach Legia wygrała tylko z jednym przeciwnikiem – The New Saints FC z Walii. Później rozegrała jeszcze sześć spotkań, które kończyły się następującymi wynikami…
Molde – remis
Molde – remis
Steaua – remis
Steaua – remis
Lazio – porażka
Apollon – porażka
Wożenie się na Duszanie Kuciaku musiało się w końcu skończyć – w momencie gdy Słowak odniósł kontuzję, Legia straciła swój największy (jedyny?) atut. Tym razem już nie miał kto legionistom uratować tyłków i koniec jest opłakany. Gdy nie ma genialnego golkipera, drużyna z Vrdoljakiem na środku boiska musi przegrywać. Po prostu – musi. Druga linia z nim funkcjonuje jak samochód z zaciągniętym hamulcem ręcznym. Trudno zgadnąć, co jeszcze ma ten koleś zrobić, by wylądować na ławce rezerwowych. Czy jeśli ostentacyjnie położy się na boisku, to będzie to wystarczyć, czy potrzeba jeszcze mocniejszego argumentu?
Zamiast pisać o tym meczu – a w sumie szkoda słów – lepiej pisać o całym naszym futbolu, którego poziom z roku na rok jest coraz niższy, co widać tak po wynikach klubów, jak i po rezultatach kadry. Mistrz kraju i lider, jakkolwiek by patrzeć – zespół eksportowy, w Europie uchodzi za chłopca do bicia. Za chwilę wygra w lidze i znowu usłyszymy o „powrocie do wysokiej dyspozycji”, „zwyżce formy”, o Pinto, który „powoli się aklimatyzuje”, albo o „Dwaliszwilim, który powinien grać ze Steauą”. Jakoś wiosną będziemy już święcie wierzyli, że mistrz Polski prezentuje już naprawdę wielką klasę, bo przecież wygrał z Piastem Gliwice, Widzewem Łódź, albo nawet i z Lechem Poznań.
Po co w ogóle nam te puchary? Nie lepiej byłoby grać tylko między sobą, we własnym gronie? Wtedy łatwiej byłoby się kitować, przy dobrych wiatrach nawet z Ł»yry udałoby się zrobić medialnego kozaka. A tu przychodzą jacyś obcy ludzie i nam psują całą zabawę. Bez sensu.
Dobrze, że nikt nie zapłacił za oglądanie tego „widowiska”. Piłkarze też powinni się cieszyć – oszczędzono im sporej porcji gwizdów.
Fot. FotoPyk
