Kiedy nieco ponad pięć lat temu powstało Weszło, to któż by pomyślał, że wcale nie tak długo będzie trzeba czekać, by na spotkanie z czytelnikami tego właśnie portalu stawił się… były selekcjoner reprezentacji Francji i wicemistrz świata, Raymond Domenech. Kojarzył mi się raczej z lekkim świrem (albo nawet nie tak bardzo lekkim), o którym czytałem, że przy powołaniach sugeruje się znakami zodiaku. Natomiast Weszło… Weszło wtedy prawie nikomu nie kojarzyło się z czymkolwiek. Trudno było wyobrazić sobie, że w ciągu ledwie pięciu lat te dwie nierówne marki – trenerska i medialna – znajdą płaszczyznę do współpracy.
A jednak – już w ten czwartek o 17.30 w warszawskiej restauracji Champions (hotel Marriott) będziecie mieli okazję porozmawiać z monsieur Domenechem.
To historyczny dla nas moment. Rozpoznawalny na całym świecie szkoleniowiec przyjeżdża do Polski, by pogawędzić z kibicami. Nie robi tego na zaproszenie TVP, Canal+, Gazety Wyborczej czy Przeglądu Sportowego, czyli tradycyjnie wielkich mediów. Przyjdzie jako gość Weszło. Zapraszam wszystkich serdecznie, bo to rzadka okazja spotkania kogoś z jakże odległego świata, kto zjawia się… właśnie dla was.
Wiadomo, że jest to element promocji książki „Straszliwie sam”, którą wam kiedyś gorąco polecałem. Moja entuzjastyczna recenzja sprawiła, że wydawnictwo Rebis zgłosiło się z propozycją pójścia krok dalej. I oto jest – krok został wykonany. Liczę na wysoką frekwencję, bo najgorsze co mogłoby się zdarzyć, to przytachanie Domenecha do Warszawy tylko po to, by sobie pogadał do pustej sali. Przy okazji, ciekaw jestem waszej opinii na temat książki, do której zakupu was namówiłem. Usatysfakcjonowani czy rozczarowani? Tego się spodziewaliście? Czy zmieniliście spojrzenie na futbol i pracę trenera? Co was zaskoczyło? Wpiszcie swoje spostrzeżenia w komentarzach. Może część waszych uwag zostanie wykorzystana podczas czwartkowego spotkania. Wygospodarujcie pięć minut i podyskutujmy tu – pod tekstem – o lekturze.
Chcemy, by czwartkowe spotkanie miało charakter otwarty, czyli aby Domenech odpowiadał nie na pytania moje czy Piotrka Koźmińskiego, ale na pytania wasze. Pomyślcie, czego chcielibyście się dowiedzieć. Od razu zastrzegam, że nie mam pojęcia, jaki to jest człowiek, jak bardzo otwarty, czy sympatyczny, czy zyskuje już przy pierwszym poznaniu, czy może markotny z niego typ. Nie wiem. Mam jednak nadzieję, że nie będzie problemu, by każdy wziął autograf, w razie czego na miejscu będzie można kupić książkę.
Do zobaczenia – czwartek, 17.30.
* * *
Nigdy nie sądziłem, że będę obrońcą Mariusza Rumaka. Ten bufoniasty na pierwszy rzut oka facet od pierwszego dnia działał mi na nerwy, a osiągane przez niego wyniki (nadspodziewanie dobre) w dużej mierze wyglądały mi na efekt przypadku. Kiedy bowiem dwie drużyny grają w miarę równy mecz, z tą różnicą, że jedna drużyna wykorzystuje jakąś gównianą sytuację, a druga nie – to nie jest w moim odczuciu nic więcej jak fart. Wiele spotkań Lecha tak właśnie wyglądało. Do farta dochodziła naturalna różnica w umiejętnościach zawodników – wiadomo, że większa jest szansa na to, że z dystansu strzeli gola Tonew, niż na to, że w okienko przyrżnie Łukasz Janoszka.
Z rezultatami trudno się jednak dyskutuje, więc rósł kościół Rumaka. Patrzyłem na to z zainteresowaniem: jak długo ta społeczność przetrwa? Jak zachowa się w gorszej chwili? Było bowiem dla mnie jasne, że w pewnym momencie karta się odwróci. Nie wierzę w hasło, że „suma szczęścia i pecha wynosi zero”, natomiast nie wierzę też, że zawsze może świecić słońce. Mimo wszystko, reakcje z jakimi spotykam się ostatnio, zaskakują mnie. Nie sądziłem, że początek sezonu – dość nieistotny w perspektywie całych rozgrywek (zapomnijmy na chwilę o Ł»algirisie, nawet jeśli to trudne), zwłaszcza biorąc pod uwagę podział punktów – wywoła aż tak powszechne żądania, by faceta zwolnić. Może jestem naiwny, ale mocno wierzę, że właśnie teraz Rumak jest lepszym trenerem niż był wówczas, gdy wygrywał mecz za meczem, na początku swojej pracy. Mam przeczucie, że wtedy widział tylko czubek własnego nosa, a dopiero dzięki niepowodzeniom musiał z pokorą zastanowić się, co zostało zrobione nie tak. Dopiero momenty kryzysowe pozwalają osiągnąć postęp. Myślę, że dzisiaj Rumak wie o swoich piłkarzach więcej niż wcześniej, wie też więcej o samym sobie, wie co skutkuje, a co przynosi niepożądane efekty. Kilka razy się sparzył, poeksperymentował i teraz może z wyników własnych doświadczeń czerpać. Jeśli teraz odsuwa jakiegoś piłkarza do składu, to zapewne taka decyzja ma mocniejsze podstawy niż kilkanaście miesięcy temu.
Zwolnić go oczywiście można – teraz, za tydzień, za miesiąc. Tylko, że to będzie oznaczało, że Rumak trenerem Lecha nie powinien być nawet przez jeden dzień, bo od początku były to dla niego za wysokie progi i od początku nie rokował nadziei (nie wykluczam). A skoro ktoś go nim mianował, to tym bardziej należałoby facetowi teraz zaufać. Teraz, gdy posiadł jakąś wiedzę na temat drużyny, którą jego następca posiądzie dokładnie w taki sam sposób – przegrywając kolejne mecze.
Jeśli ktoś od początku uważał, że Rumak jest błaznem – to rzecz jasna ma mocne podstawy, by tkwić przy swoim zdaniu. Tu zero polemiki. Natomiast osoby, które stały za trenerem murem rok temu i które dzisiaj nagle stwierdzają, że to jednak nie ten rozmiar kapelusza – o, te osoby są w stu procentach śmieszne. Jeśli wtedy był dobry, to dzisiaj jest lepszy.
Osobiście nie lubię Rumaka, wnerwia mnie, drażni. Jest antypatyczny. Jednak mój apel jest niezmienny: pozwólmy trenerom przegrać kilka meczów, czasami nawet przegrać sezon, jeśli to ma przynieść pozytywny i wieloletni skutek w przyszłości. Wspomniałbym coś o Fergusonie, ale to nudne. I ktoś zaraz powie, by nie porównywać gówna z czekoladą.
