Chciałoby się napisać, że wróci spokorniały, wdzięczny za kolejną szansę i przede wszystkim z głową nie wypchaną sianem. Ł»e za rok czy dwa wszystkie jego boiskowe odpały będziemy wspominać z lekką drwiną, wyciągając z czeluści Internetu najlepsze graficzne przeróbki, podziwiając jednocześnie jego piłkarski geniusz. W przypadku tego gościa nie da się jednak aż tak bardzo zaryzykować. Jeśli jednego dnia potrafisz zagrać zapierający dech w piersiach mecz, a drugiego jak gdyby nigdy nic ugryźć rywala w rękę, to nie ma siły – nie możesz mieć równo pod sufitem. Luis Suarez – niebywale kontrowersyjny, a jednocześnie niezaprzeczalnie genialny. Już jutro, po 10 meczach zawieszenia, ponownie zobaczymy go w koszulce Liverpoolu, gdy na Old Trafford powalczy z Patricem Evrą i spółką w trzeciej rundzie Pucharu Ligi.
Trudno ogarnąć, co siedziało głowie Urugwajczyka, gdy zatapiał swoje zęby w ręce Branislava Ivanovicia. Angielska prasa przeczołgała go zresztą wtedy niemiłosiernie, a kreatywni internauci mieli zabawę na dobre kilka dni. Zdjęcia Luisa z kagańcem obiegły świat. Role w „Zmierzchu” i reklamy rodem z KFC („Elbow Bitingly Good”) były na porządku dziennym. Humorem tryskał nawet Peter Schmeichel, który na twitterze rozkosznie donosił za Sky Sports: – Suarez pokazał w tym meczu zęby.
Związek Urugwajczyka z The Reds jest trudny i burzliwy. Podobno wyjątkowo ruchliwy na letnim rynku Liverpool swój najlepszy transfer przeprowadziłâ€¦ nie wychodząc z domu. Pozostanie snajpera ma okazać się kluczowym czynnikiem w ewentualnej walce o TOP 4, o którą przed startem nowej kampanii niewielu podopiecznych Brendana Rodgersa podejrzewało. Suarez miałby w ten sposób spłacić dług wobec klubu i wynagrodzić kibicom swoje wybryki. Pytanie tylko czy będzie w stanie to zrobić? Czy rzeczywiście poukładał sobie wszystko w głowie i stanie się z miejsca wartością dodaną coraz lepiej funkcjonującej maszyny z Anfield? A może Liverpool wcale tak bardzo Luisa nie potrzebuje?
Byłoby to mimo wszystko chyba spore nadużycie, bo The Reds mocno liczą na swojego asa. Zwłaszcza trener Brendan Rodgers, który na wczorajszej konferencji prasowej piał z zachwytu nad powracającym do gry snajperem. – Czas, w którym nie grał w piłkę, był dla niego bardzo trudny. Muszę jednak powiedzieć, że jego postawa w czasie przygotowań była fantastyczna. Możliwość skorzystania z zawodnika o takich umiejętnościach naprawdę daje kopa.
Gdyby nie poważna kontuzja Philippe Coutinho (Brazylijczyk po operacji barku wróci do gry dopiero pod koniec października) sprawa byłaby zdecydowanie prostsza. Suarez, choć do udowodnienia ma bardzo dużo, a zawodnikiem jest bez wątpienia wybitnym, mocno uwierał Liverpool. Wie to każdy, kto regularnie, nieskażonym kibicowskimi animozjami okiem, ogląda rozgrywki Premier League. Owszem, jest piłkarzem nietuzinkowym, ale równocześnie jest też typem gwiazdora, który chce świecić pełnym blaskiem i absolutnie nie akceptuje drugoplanowej roli. Swoim stylem gry wręcz wymusza na partnerach podawanie mu piłki. Właśnie na takim dziecinnym wręcz schemacie w głównej mierze opierała się taktyka Liverpoolu w poprzednim sezonie – zagranie do Luisa i „zobaczymy co z tego wyjdzie”. Gdyby mijał trzech rywali i stwarzał okazje partnerom lub sam pakował piłkę do siatki, miałoby to jeszcze sens, ale że często zatrzymywał się na drugim przeciwniku, bo nigdy nie potrafił oddać w porę piłki partnerowi, to notował bardzo dużo głupich i irytujących strat.
Nie zaciemniajmy jednak obrazu jego piłkarskiego geniuszu. Zawodnikiem jest wybitnym, potrafi zrobić różnicę i nawet gdy nie ma piłki, zawsze skupia wokół siebie przynajmniej dwóch rywali. 51 goli i 29 asyst w 96 meczach – to musi robić wrażenie. Jest jednak strasznym boiskowym egoistą, zakochanym w dryblingu i przetrzymywaniu piłki. Co ciekawe, na jego niekorzyść przemawiają liczby, bo choć wszyscy podkreślają wielkie umiejętności Urugwajczyka, to LFC świetnie broni się statystyką meczów bez niego w składzie.
Sezon 2011/2012 – 12 spotkań, 7 wygranych, 3 porażki, 2 remisy (bramki 22:14) Sezon 2012/2013 – 6 spotkań, 5 wygranych, porażka (bramki 12:7)
Wygląda imponująco. Podobnie zresztą jak okres ostatniego zawieszenia Suareza: 10 meczów – 7 wygranych, 2 remisy i tylko jedna porażka (bramki: 19:6). Już pierwszy mecz z Urugwajczykiem na trybunach (6:0 z Newcastle) pokazał, że piłkarze Brendana Rodgersa na swój sposób odetchnęli pełną piersią. Nagle w taktykę przebojem wdarła się różnorodność, a w boiskowych poczynaniach zadomowił się rzadko spotykany wcześniej luz. Skrzydłowi przypomnieli sobie, że sami również potrafią kreować sytuacje bramkowe, do siatki zaczęli trafiać zawodnicy drugiej linii, na lidera wyrósł „mały magik”, Philippe Coutinho, a prawdziwym kilerem, wbrew zdrowemu rozsądkowi, został Daniel Sturridge. 22 mecze 17 goli, 5 asyst – chapeau bas, panie Rodgers. Nie postawilibyśmy nawet złotówki na to, że niechciany w Chelsea Anglik przeobrazi się w świetnie naoliwioną maszynę do strzelania goli. A wszystko pod okiem naburmuszonego i domagającego się transferu Suareza.
Jakiś czas temu dziennikarze The Sun wyliczyli, że z byłym snajperem Ajaxu w składzie Liverpool wygrywa 45% spotkań, natomiast bez niego… aż 75%. Oczywiście tego typu rachunki mają większy sens w przypadku analizowania obrońców, ale trzeba przyznać, że dysproporcje są zadziwiająco duże.
Nie zmienia to jednak faktu, że Urugwajczyk może okazać się naprawdę wielkim wzmocnieniem Liverpoolu i, szczerze mówiąc, wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby tak się właśnie stało. Na to zresztą liczą fani The Reds. Właśnie w Suarezie upatrują brakującego elementu w maszynie Rodgersa, który rozkręciłby ją na dobre. Impulsu do walki, by tak zawstydzające porażki, jak w sobotę z Southampton, więcej się nie zdarzały. A przede wszystkim imponującego zwiększenia wachlarza ofensywnych możliwości zespołu. Jeśli jednak, wbrew swoim zapowiedziom, Suarez wcale nie ochłonął, a w głowie nadal szumi mu jak w ulu, to z poziomu potężnego motoru napędowego może szybko zjechać do roli irytującego hamulcowego.
Niepokorny, kłótliwy, żyjący w swoim świecie, a jednocześnie błyskotliwy, szybki, dynamiczny i przede wszystkim spragniony gry. Wreszcie wraca, by udowodnić światu swoją prawdziwą wartość. Być może jeszcze nie raz zagrzeje mu się głowa, ale jesteśmy jakoś dziwnie spokojni, że zbierający na początku sezonu doskonałe recenzje Brendan Rodgers znalazł sposób na okiełznanie Suareza.
