Nieczęsto mamy okazję nasłuchiwać pozytywnych wieści dotyczących Polaków grających za granicą. Tym razem są to wieści z Holandii, z zaplecza Eredivisie, gdzie 20-letni Piotr Parzyszek wali jak z armaty i idzie na rekord (na razie tylko swój życiowy). Kilka dni, dwa mecze, sześć goli, po jednym hat-tricku. Ile takich występów naszych stranierich przypominamy sobie w ostatnim czasie? No właśnie. Zanim jednak niektórzy zdążą go ogłosić nowym Robertem Lewandowskim, wychodzimy naprzeciw.

Ł»eby jednak nie było, że na Weszło sami haterzy – wyczyn Parzyszka doceniamy. Sześć goli w ciągu dwóch meczów to naprawdę niezły wynik, który zwraca uwagę. Tym bardziej, że po dziewięciu kolejkach polski napastnik ma na swoim koncie dziewięć goli i jest współliderem klasyfikacji strzelców. Reszta de Graafschap, wszyscy łącznie, również dziewięć. W spodziewanej więc walce o Eredivisie (już rok temu było blisko) Parzyszek może więc się okazać niezbędny. Jest w tym wszystkim jedno małe, malutkie ale…
Drugiej ligi holenderskiej najzwyczajniej w świecie nie można traktować poważnie. Trudno, żeby było inaczej, skoro z dużym uśmiechem na twarzy wypowiadają się o niej jej byli piłkarze. Nie będziemy więc strugać ekspertów, tylko oddamy głos temu, który trochę czasu tam spędził. Michał Janota, zapytany o półamatorskie rozgrywki w Holandii, odpowiadał w rozmowie z Weszło (TUTAJ): – I taka jest prawda. Są kluby, które sam nie wiem, co robią w tej lidze… Weźmy na przykład taki Emmen – tam zupełnie nic nie ma. No, o dziwo stadion zawsze był fajny, ale kibice nie przychodzili, pieniędzy nie było, zawodnicy podobno robili, co chcieli. Go Ahead pod tym względem na pewno był klubem z czołówki – zdrowym finansowo, bez opóźnień. Chociaż wiadomo, w drugiej lidze wiele nie zarobisz, tam pieniędzy nie ma.
Sami przyznacie, kiepska reklama. Takich przykładów jest jednak więcej… Koen van der Biezen w jednym sezonie strzelił 18 goli, a do króla strzelców zabrakło mu ośmiu trafień, w innym – 16, ledwo mieszcząc się w pierwszej dziesiątce najskuteczniejszych. Wtedy numerem 1, bo mowa o sezonie 2010/11, był akurat Johan Voskamp z 29 bramkami. Rok wcześniej zdobył ich 22. Podobny przypadek to Fred Benson: na holenderskim zapleczu 17 goli, fatalne pół roku w Lechii, kolejne pół roku bez klubu i… niezły sezon w ekstraklasowym Zwolle. Za Bensonem to akurat trudno nadążyć.
Liczby, co widać na pierwszy rzut oka, niczym z kosmosu. Takich rzeczy, które szokują, jest jednak znacznie więcej. Weźmy takiego Jacka Tuypa. Znacie? Pewnie nie znacie. Otóż facet ostatnie osiem sezonów spędził w FC Volendam, z którym tylko przez rok grał w Eredivisie, przez resztę czasu – jedynie na jej zapleczu. Spoglądamy w rubrykę z golami: tu 26, tam 15, gdzieś 17, dwa lata temu 20, a rok temu 27. Król strzelców dwóch ostatnich sezonów za granicę wyjechał jednak dopiero teraz, w wieku 30 lat. Do węgierskiego Ferencvaros.
Tak tymi liczbami moglibyśmy się bawić i bawić… Podamy więc jeszcze jedną – w tamtejszej lidze średnio na mecz pada 3,2 gola. Jak więc statystyki strzeleckie brać więc za jakikolwiek poważny wyznacznik?
Tym bardziej, że w ostatnim czasie nasłuchaliśmy się Janoty i innych, którzy z Jupiler League mieli cokolwiek do czynienia. Wszyscy jednogłośnie przyznają: nie ma się czym podniecać. Takie rozgrywki – kiedy wszyscy myślą tylko o ataku i rozbiegają się na boki, widząc nadbiegających napastników rywali – trzeba traktować z przymrużeniem oka. I podobnie, przynajmniej na razie, powinniśmy traktować wyczyny Parzyszka.