Jedenastka kumpli: Andrzej Juskowiak wspomina Figo i uważa, że każdy zespół powinien mieć swojego Effenberga

redakcja

Autor:redakcja

23 września 2013, 14:05 • 4 min czytania

Poproszony przez nas o wytypowanie swojej 11 kumpli Andrzej Juskowiak jak mało kto miał w czym wybierać. Piętnaście lat gry za granicą w kilku silnych ligach robi swoje. „Jusko” opowiadział między innymi o legendarnym szwedzkim obrońcy, Patriku Anderssonie, wychudzonym w czasach Sportingu Luisie Figo i bułgarskim sprinterze, Martinie Petrowie.
Przy wyborze bramkarza wielu może się zdziwić, ale największe wrażenie zrobił na mnie Aleksander Kłak, z którym grałem w reprezentacji olimpijskiej. Jestem przekonany, że gdyby nie kontuzje, zrobiłby zdecydowanie większą karierę. Miał w sobie to „coś”. Czasami zakładaliśmy się na treningach o pompki, ale jak się zawziął, to nikt mu z 18 metrów bramki strzelić nie potrafił. A my pompowaliśmy…

Jedenastka kumpli: Andrzej Juskowiak wspomina Figo i uważa, że każdy zespół powinien mieć swojego Effenberga
Reklama

W obronie ustawiłbym trzech piłkarzy – Tomka Wałdocha po prawej, Tomka فapińskiego z lewej i Patrika Anderssona między nimi. Szwed, z którym spotkałem się w Monchengladbach, był jednym z najlepszych obrońców, z jakimi grałem. Niemożliwym było wygrać z nim pojedynek w powietrzu. Może nie był najszybszy, ale znakomicie czytał grę, przez co był niezwykle skuteczny w odbiorze i potrafił świetnie trzymać linię spalonego. Z Wałdochem i Łapińskim grałem w kadrze. Ich charakteryzowała przede wszystkim szybkość i zdecydowanie. Gdyby dziś grali w piłkę, reprezentacja pewnie nie traciłaby tylu bramek.

Na pozycji defensywnego pomocnika ustawić muszę kolegę z Monchengladbach – Stefana Effenberga. Każda drużyna musi mieć swojego szefa, a takim właśnie piłkarzem był „Effe”. Potrafił zawsze zjednać sobie drużynę wokół siebie. Nie tylko ze względu na umiejętności czysto piłkarskie, ale przede wszystkim przez zdolności przywódcze. Prywatnie bardzo inteligentny gość, choć często kontrowersyjny. To właśnie z nim w składzie Bayern zdobył Ligę Mistrzów, więc lepszego potwierdzenia jego klasy nie może być.

Reklama

Przed nim dwójka znajomych ze Sportingu Lizbona – Krasimir BałakowPaulo Sousa. Bałakow miał znakomitą technikę, ale jego najsilniejszą bronią były stałe fragmenty gry. Jak facet podchodził do rzutu wolnego, to mogliśmy wracać na własną połowę. Niemal zawsze kończyło się to bramką. Sousa z kolei grał za moich czasów jako defensywny pomocnik i szalenie wkurzał mnie na treningach, gdy musiałem przeciwko niemu grać. Jak miałem w głowie pomysł na jakieś fajne zagranie na skrzydło albo puszczenie prostopadłej piłki, to w pierwszej kolejności patrzyłem, czy Sousa jest w zasięgu wzroku. Jego niby nie było, niby mogłem zagrać, ale zawsze w momencie podania wyrastał jak spod ziemi i przejmował piłkę. Niesamowity przegląd pola i przewidywanie tego, co może się za moment na boisku wydarzyć. On dużo nie biegał – po prostu stał zawsze tam gdzie trzeba.

Prawą flankę obsadzić muszę Luisem Figo, którego spotkałem w Sportingu. Szczerze mówiąc na początku trudno mi się z nim grało. Z zawodnikami klasy światowej jest tak, że oni po prostu dużo więcej widzą i przewidują. Zagrywają szybciej, mądrzej i dokładniej, a efekt jest taki, że dla tych wolniej myślących wszystko dzieje się czasami o te 3 sekundy za wcześnie. Miałem z tym na początku problem, ale nie ma co ukrywać – był genialny. To po jego akcji zdobyłem zresztą jedną z najładniejszych bramek w swojej karierze, strzelając przewrotką w meczu z Boavistą. Gdy tylko na boisku pojawiał się problem, można było w ciemno do niego zagrać. On zawsze doskonale wiedział, co trzeba z piłką zrobić. Poza boiskiem? Wielki profesjonalista. Często zwracał nam uwagę na rozciąganie po treningu. Szpagat nie był dla niego żadnym problemem. Pamiętam też, że bardzo dużo jadł i miał przy tym świetną przemianę materii. Zawsze przed meczem wchodził na wagę i mówił: ale jestem „magro” – czyli „chudziutki”.

Na lewym skrzydle ustawię Dorinela Munteanu, z którym grałem w Wolfsburgu. Chyba do dziś jest rekordzistą pod względem występów w reprezentacji Rumunii. W nim urzekła mnie przede wszystkim chirurgiczna precyzja podań. Gdy przymierzał się lewą nogą do zagrania musiałem tylko znaleźć sobie miejsce w polu karnym między obrońcami i bramkarzem. Wyglądało to tak, jakby wiedział, jaką szybkością dysponuję, jaką obrońcy i jak musi podać, żebym zrobił z tego użytek.

Z przodu dwójka napastników. Na początek Martin Petrow, z którym grałem w Wolfsburgu. Jak przyszedł to mieliśmy z nim spore problemy na treningach. Było takie ćwiczenie: kilka podań przez środek, zagranie na skrzydło i wykończenie akcji po dośrodkowaniu. Na flankę schodził właśnie Petrow i jak włączył piąty bieg, to szczerze mówiąc nie potrafiliśmy za nim nadążyć. Wielka szybkość. Do tego piłka nigdy mu nie przeszkadzała i potrafił ją świetnie przyjąć w pełnym biegu. Bardzo dobrze mi się z nim grało, bo nie kombinował za wiele, tylko wykorzystywał swoje największe zalety – szybkość i dynamikę. Drugim snajperem jest kolejny kolega z Borussii, Martin Dahlin. Z wieloma dobrymi napastnikami grałem. Jerzy Podbrożny czy Wojtek Kowalczyk mieli wiele atutów, ale Dahlin był prawdziwym kilerem . Na przedmeczowej rozgrzewce miał taki zwyczaj, że trenował wykańczanie płaskich podań w pole karne z bocznych sektorów boiska. Taki był wtedy styl gry Borussii Monchengladbach, a on na 10 takich okazji przynajmniej osiem wykorzystywał. Był niesamowicie regularny.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama