Po ostatnim wpisie o trenerach, zadzwoniło do mnie wielu chłopaków, żeby podzielić się doświadczeniami na tym polu. Wydaje się, że jest kilka nowych historii do opowiedzenia. Niedługo będzie więc  o trenerze, który ustawiał drużynę według systemu podpatrzonego na PlayStation. Nie żartuję – dodam, że system się nie sprawdził i że chodzi o trenera Ekstraklasy. Będzie również o takim, który czerpał pozytywne wibracje ze słońca. Być może nawet trochę śmieszniej niż ostatnio. Uzbieram jeszcze trochę ciekawych historii i kiedyś was nimi uraczę. A tymczasem dzisiaj trochę newsów i przemyśleń.

Dowiedziałem się ostatnio zdumiewającej rzeczy. Powiem nawet, że jestem mocno zaskoczony. Widzieliście kiedyś, aby szewc pracował w rzeźni albo piekarz ratował komuś życie na intensywnej terapii? Ja nie widziałem. A w jednym z klubów Ekstraklasy dyrektorem sportowym jest podobno… rolnik. Dziwne. Słychać głosy, że klubie liczą w tym sezonie na punktowe żniwa.
***


Na początek jeszcze o dwóch niedawnych meczach kadry i o dwóch polskich zawodnikach.

Tydzień temu napisałem, że nie będę krytykował zawodników, z którymi grałem. Na szczęście z Boenischem nie grałem. Nie będę się wypowiadał na temat jego umiejętności. To nie moja rola. Piszę to jako zwykły kibic. Nie chodzi o to, że on gra źle, czy że nie ma umiejętności. Jemu się po prostu nie chce. Gdybyśmy wzięli dowolnego polskiego kibica z trybun z meczu z San Marino i kazali  mu kryć piłkarza gospodarzy, który strzelił gola, byłby – idąc za klasykiem – jak bulterier. Byłby czujny jak ważka. A czujność w kryciu Sebastiana była, delikatnie mówiąc, uśpiona. Można ją porównać do tej, jaką wykazali się pracownicy słynnej sortowni pieniędzy we Wrocławiu. I nawet gdyby w tej akcji padł gol, ale widzielibyśmy że pan Heniek z trybun się stara, nikt nie miałby pretensji. A Boenish się nie starał. I tyle.
Na drugim biegunie Kuba Błaszczykowski. Szczerze przyznam, że nie byłem wielkim zwolennikiem wyboru go na kapitana (uczucie wzmocniło się po aferze biletowej). Z każdym meczem jednak przekonuję się, że się myliłem. A może po prostu dorósł już do bycia liderem kadry. W każdym spotkaniu bierze ciężar gry na siebie. Motywuje resztę zespołu. Jest pierwszy do jazdy na dupie i do kreowania gry. I mimo że wyniki kadry na razie nas nie rozpieszczają, to z pewnością najmniejsza w tym wina Błaszczykowskiego.

***


Rafał Ulatowski nie jest już trenerem Miedzi Legnica. Niby nie jakieś wielkie info. Ale mam problem z tym facetem. Nie mogę dojść, co jest z nim nie tak. Bo właściwe oprócz tego, że kompletnie nie ma wyników, wszystko jest w porządku. Inteligentny, oczytany, po wielu stażach. Oddany robocie jak mało który trener. Taktycznie poukładany. Treningi też ok. Czemu jest więc tak źle, skoro jest tak dobrze?

Szkoda mi tego faceta. Bo jeśli któryś z trenerów, których znam, tak po ludzku zasłużył sobie na wyniki swoją pracą, to on na pewno. Bardziej obrazowo: jeśli  Święty Mikołaj pod choinkę rozdawałby  sukcesy naszym trenerom – tym najgrzeczniejszym, najbardziej pracowitym, to Ulatowski powinien dostać co najmniej eliminacje UEFA. A w polskiej ekstraklasie i w pierwszej lidze z pewnością znajdą się tacy, którzy zasługują tylko na rózgę.


***


Od dawna panuje przekonanie, że piłkarze to idioci. Ł»e się nie uczą, nie czytają, nie grają na pianinie, flecie, nie recytują Fredry. 22 facetów biega po boisku za piłką. Jacy to muszą być debile… Dobra, zakładamy, że tak jest. Pewnie większość środowiska pogodziła się już z tą opinią. Ale wiecie co? Znalazłem w internecie materiał zdjęciowy z balu TVN. Widzę na nim znanego polskiego projektanta, który tańczy w koszuli rozpiętej do pasa, robiąc „dzióbki” i prezentując fotografom swoją piękna klatę. Dumnie napina wyrzeźbione mięśnie do kamer. Przypominam, nie chodzi o wiejskie disco, tylko o bal TVN.

Może  i piłkarze są idiotami. Może nie mają szkół, ale na Boga, widzieliście kiedyś jakiegoś poważnego piłkarza na balu w koszuli rozwalonej do pasa? Polecam obejrzenie materiału zdjęciowego na plotek.pl.

***


Jakub Rzeźniczak dostał 3000 zł kary za niestawienie się w sądzie jako świadek. Dodajmy, że wykonywał w tym czasie obowiązki reprezentanta kraju. W istocie reprezentował również sędziego / sędzinę prowadzących ową rozprawę. Możemy domniemywać, że sędzia nie jest zadowolony z wyników reprezentacji.

***


Na koniec trochę prywaty.

Kiedy grałem w piłkę, co zrozumiałe, byłem opisywany przez dziennikarzy. Kiedy grałem dobrze – chwalili, kiedy grałem źle – jechali ze mną. Normalne. Choć zdarzały się wyjątki.
Wyobraźcie sobie, że jakiś dziennikarz was nie lubi. Po prostu. Pisze coś, co nie jest prawdą. Uwierzcie mi, zdarzają się takie przypadki. Piłkarz może próbować coś tłumaczyć, w innej gazecie jakoś odkręcić sytuację. Ale przeważnie efekt jest zerowy. Zawodnik nie ma narzędzi, żeby sprostować to, co dziennikarz napisał. Dzisiaj korzystając z narzędzia, jakim jest ten blog, chciałbym poruszyć temat, który od dawna za mną chodzi.

Marek Wawrzynowski, dziennikarz Przeglądu Sportowego (Marku, nie obrazisz się chyba, że wymienię Cię z nazwiska). Może nazwiecie to małostkowością. Może uznacie, że jestem pamiętliwy. Ok. Niech będzie. W skrócie, żeby was nie męczyć. Wspomniany dziennikarz odwiedził mnie w Holandii celem zrobienia dużego materiału. Ja w tym czasie nie chciałem z dziennikarzami rozmawiać. Miałem swoje powody. Oczywiście poinformowałem o tym zainteresowanych telefonicznie. Mimo to któregoś dnia zawitali  do Heerenveen. Zgodnie z tym co zapowiedziałem, nie udzieliłem wywiadu. Dziennikarz obejrzał grę wewnętrzna zespołu, pogadał z trenerem i wyjechał. Po jakimś czasie w „PS” ukazał się artykuł o tym, jaki to jestem słaby. W gierce byłem wolny, nieefektywny, koledzy się na mnie złościli. Ok. Tak mógł to Pan dziennikarz widzieć. Ale do kurwy nędzy, dlaczego nie napisał, że mój zespół wygrał 4:2, a ja strzeliłem dwie bramki?!

Po przeczytaniu artykułu zadzwoniłem do Pana Marka, powiedzieć co sądzę o jego zachowaniu. Tak, powiedziałem mu kilka niemiłych słów. Według mnie zasłużył sobie. Nigdy wcześniej i później tego nie zrobiłem.

Marku, mam nadzieję, że nie pogniewasz się, że napisałem o tym. Przecież o prawdę nie należy się gniewać. Mam dobre stosunki z dziennikarzami. Normalni, sympatyczni ludzie. Teraz jeszcze sympatyczniejsi niż kiedyś, bo już o mnie nie piszą.
Mam nadzieję, że mój przypadek byłÂ w Twojej dziennikarskiej karierze wyjątkiem i będąc redaktorem poczytnego pisma, jesteśÂ w stu procentach obiektywny. Jeśli poczułeś się wtedy przez telefon obrażony, przepraszam. Mam nadzieję, że przyjdzie dzień, w którym doczekam się również przeprosin z Twojej strony.