Radek Matusiak o polskich trenerach. Z humorem!

redakcja

Autor:redakcja

12 września 2013, 13:56 • 8 min czytania

Marek Motyka kochał stałe fragmenty gry. W Szczakowiance mieliśmy osiem wariantów rzutów wolnych i osiem rzutów rożnych. Było więc „Jaworzno”, „Księżyc”, „Szczakowa”, „Słońce”, „Lineker”, „Kraków”, „Szarańcza”, „Jaworzno 2”, „krótki”, „długi” i parę innych. Niezły ubaw mieliśmy, kiedy trener kazał wymyślać te hasła. Dodatkowo każdy wariant rogu miał oznaczenie w formie podniesionych w jakiś sposób rąk. Na przykład dwie w górę, jedna w bok, przód, skos, skrzyżowanie i tak dalej… W najnowszym swoim cotygodniowym wpisie Radosław Matusiak recenzuje polskich trenerów. Warto przeczytać!

Radek Matusiak o polskich trenerach. Z humorem!
Reklama

__________________________

Obejrzałem na żywo mecz Polska – Czarnogóra. Była okazja pośmiać się trochę ze starymi kumplami z boiska. Mario Piekario – jak zawsze w dobrej formie…

Reklama

Kiedyś powiedziałem sobie, że nie będę krytykował ludzi, z którymi grałem. Jest w Polsce parę milionów ekspertów, więc niech oni się tym zajmują. Ja napisze kilka ciepłych słów o Mateuszu Klichu. W Cracovii widać było, że ma potencjał. Bardzo dobry technicznie, skoordynowany, ułożona stopa. Miał cechę, którą w polskiej lidze rzadko się spotyka – prowadząc piłkę, nie patrzył na nią. W meczu z Czarnogórą zaskoczył mnie, mimo że dobrze go znam. Chłopak był poziom wyżej niż większość biegających po boisku. Praktycznie bez strat. Wybierał przeważnie najlepsze rozwiązania. Zagrał kilka genialnych piłek, jak choćby tę do Zielińskiego.

Klich jest piłkarzem. Moja definicja piłkarza: ktoś kto GRA! w piłkę. Potrafi się nią bawić. To ktoś, kogo piłka lubi i słucha. Niestety, nie jest to norma w przypadku polskich piłkarzy. Niektórzy mają z futbolówką podobne stosunki jak Obama z Putinem – raczej napięte. A wygląda na to, że ta którą grano z Czarnogórą, już dawno wprowadziła się do mieszkania Klicha w Zwolle. Jeśli będzie się nam Mateusz tak dalej rozwijał, to kadra będzie miała rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia na kilka ładnych lat.

Brawo młody.

***

Dzisiaj trochę o trenerach. Przerobiłem ich całkiem sporo i jak to w każdej dziedzinie życia – były jednostki wybitne, były dobre, kiepskie i takie, które czym prędzej powinny się zająć czymś innym. Opiszę kilka ciekawszych osobistości, z którymi miałem okazję pracować. Jedni z nich na mnie stawiali, drudzy nie. Mimo wszystko postaram się być obiektywny. Piszę tylko o polskich trenerach. Zachodnich zostawię sobie na osobny wpis.

Zacząć muszę oczywiście od Oresta Lenczyka. Pamiętam pierwszy trening z nim – to był szok. Przewroty, fikołki, przysiady. Dodatkowo Orest miał zwyczaj cmokać na piłkarzy. Trochę tak jak przywołuje się psa. Po pierwszych treningach chcieliśmy ogłosić bunt i wymóc na prezesie jego zwolnienie. Pewnie gdyby tak się stało, kariera wielu osób potoczyłaby się w zupełnie inny sposób. Czasem w życiu myślimy, co byłoby, gdyby coś się stało lub nie. Ja wiem, że gdyby Lenczyk nie został trenerem GKS-u lub gdyby odszedł tak, jak początkowo chcieliśmy, nigdy nie zagrałbym w Palermo.

Lenczyk okazał się fajnym facetem. Choć wiem, że nie wszyscy zawodnicy mogli uchodzić za jego pupilków. Komorowskiemu potrafił zarzucać nawet złą postawę przy wyrzucaniu autów, Boguskiego też raczej nie oszczędzał. Najgorzej mieli jednak prezesi. Kiedy próbowali przed meczem wejść do szatni, potrafił zamykać im drzwi przed nosem albo powiedzieć: pan jest idiotą.

Jego ulubieńcami byli Garguła, Ujek, Pietrasiak i ja oczywiście. Zdarzało się, że konsultował z nami skład. Nie wchodził w żadne układy, gierki. Nie był nikomu nic winien. Szanował dobrych ludzi i miał gdzieś chachmentów i oszustów.

Orest zawsze potrafił rzucić fajną anegdotkę, porównanie czy śmieszną uszczypliwość. Stwierdzeń „bramkę się zdobywa, nie strzela”, „jeśli ktoś ma problem z moim treningiem, ma problem ze mną” czy „muszę przypomnieć wam, że nie jesteście wybitnymi piłkarzami” trudno zapomnieć. Wywiady z nim były jedyne w swoim rodzaju. Czasami wydawało mi się, że dziennikarze wstydzili lub bali się nim rozmawiać.

Kiedyś podczas analizy meczu zaskoczył nas pewnym przemyśleniem.

Garguła wykonywał rzut różny. Uderzył długą, wysoką piłkę. Orest zatrzymał taśmę i mówi: „Guła, tak się zastanawiam, dlaczego nie zamknąłeś tej akcji na długim słupku?” Na to Guła: „trenerze, nie zdążyłbym tam dobiec”. „A mi się wydaje, że powinieneś to zamknąć” – odpowiada trener. Orest potrafił zaskakiwać.

Zawsze kiedy jeździliśmy do Spały na obozy, zwykł mawiać: „Jeśli komuś nie odpowiadają tutaj warunki lub nie smakuje jedzenie, jest to moja wina. Ale skoro mogą tu spać i jeść mistrzowie olimpijscy, wy też możecie”. Słyszeliśmy to za każdym razem.

Ludzie różnie o nim mówią. Dla mnie był jak drugi ojciec. Przede wszystkim był dobrym człowiekiem. I nawet jeśli czasem lubił pokrzyczeć, zbesztać to wszyscy wiedzieli, że muchy by nie skrzywdził. Uważam, że mieliśmy wielkie szczęście, że spotkaliśmy go na naszej drodze. Bardzo żałuję, że nigdy nie dostał szansy prowadzenia reprezentacji.

Marek Motyka
kochał stałe fragmenty gry. W Szczakowiance mieliśmy osiem wariantów rzutów wolnych i osiem rzutów rożnych. Było więc „Jaworzno”, „Księżyc”, „Szczakowa”, „Słońce”, „Lineker”, „Kraków”, „Szarańcza”, „Jaworzno 2”, „krótki”, „długi” i parę innych. Niezły ubaw mieliśmy, kiedy trener kazał wymyślać te hasła. Możecie sobie wyobrazić, jakie absurdy czasem padały. Dodatkowo każdy wariant rogu miał oznaczenie w formie podniesionych w jakiś sposób rąk. Na przykład dwie w górę, jedna w bok, przód, skos, skrzyżowanie i tak dalej.

Nieszczęśnik, który miał wykonywać rożne, dostał od trenera ową symbolikę i musiał się jej nauczyć na pamięć. To zadanie przypadło Darkowi Kozubkowi.

Śmieję się sam do siebie pisząc to teraz…

No więc przychodzi piątek (w piątek zawsze trenowaliśmy stałe fragmenty), Kozub idzie wrzucać. Coach mówi: Lineker. Darek pokazuje wariant rękoma. Trener patrzy na kartkę, coś mu się nie zgadza. Poprawia zawodnika. Za chwilę: Szczakowa! Kozubek robi wiatrak rękoma, ale znów pomyłka. „Kozub, kurwa, miałeś się w domu nauczyć oznaczeń!” – krzyczy wkurwiony trener. Reszta zespołu płacze ze śmiechu.

W meczu i tak używaliśmy trzech podstawowych. Nie wiem czy wynikało to z tego, że Kozub zapominał oznaczeń, czy dlatego, że nikt nie wiedział, gdzie ma biec… Trzeba trenerowi jednak oddać, że szarańcza jego pomysłu była naprawdę oryginalna i rzeczywiście przeciwnicy mieli z tym problem.

Trener Motyka był w ogóle bardzo oryginalny. Wielki kibic Wisły. Jak wygrał jakiś mecz, jechał na Reymonta i siadał tak szeroko, że zajmował prawie trzy siedzenia. Jak przegrywał, pojawiał się rzadziej i starczało mu jedno krzesełko.

Był w Jaworznie taki zawodnik – Zadylak, obrońca. Miał zagrać z Legią na Svitlicę. Motyka codziennie powtarzał Zadylowi: „Zadyl, dasz radę zagrać na Svitlicę? Bo ja nie jestem pewien czy sobie poradzisz”. I tak codziennie. Wreszcie w piątek Zadylak powiedział, że nie będzie grał z Legią. – Dlaczego? – pyta Motyka. – Bo jestem za słaby – odpowiedział zawodnik. Trener się chyba wtedy zreflektował i więcej o Svitlicy nie mówił. W meczu Zadylak był jednym z najlepszych na placu.

Przed meczem z Polonią Warszawa, trener Motyka zsumował wzrost zawodników obu jedenastek. Wyszło, że nasza średnia jest minimalnie wyższa. Pierwsze założenie więc – nie mamy prawa stracić gola ze stałego fragmentu. Drugie – powinniśmy strzelić bramkę w ten sposób. Nie pamiętam jak zakończył się ten mecz i czy padły bramki z rzutu różnego.

Maciej Skorża
był naprawdę poukładany taktycznie. Miał dużą wiedzę, był pracowity, inteligentny. Czasem natomiast nie trzymał ciśnienia. Przy niekorzystnym wyniku zdarzało mu się wpadać w furię. Rzucanie butelkami z wodą w szatni nie było rzadkością. Myślę jednak, że ma potencjał. Zawodnicy go lubią, jest jeszcze młody. Według mnie jeden z bardziej perspektywicznych trenerów. Bardzo porządnym facetem był też jego asystent – Rafał Janas.

Nie da się nie lubić Czesia Michniewicza. Swoja drogą. ciekawy jestem jaki ma poziom IQ. Mało kto potrafi tak szybko i niestandardowo myśleć i mówić. Nie spotkałem jeszcze zawodnika, który narzekałby na Czesia. Jeśli miałbym wybierać polskiego trenera na selekcjonera kadry, wskazałbym Michniewicza. Może ewentualnie Michała Probierza. Nie pracowałem z nim, ale od chłopaków wiem, że mało który trener ma takie parcie na sukces.

Mroczkowski
– niezły warsztat. Potrafi stawiać na młodych, jednak według mnie za miękki na trenera. Zawodnicy wchodzą mu na głowę. Pamiętam jak po meczu w Białymstoku, kiedy miał pretensję do Dudu za czerwoną kartkę, piłkarz rzucił mu tekst: „spierdalaj trener”. Mroczkowski nie odezwał się słowem.

Jedna rzecz mi się jeszcze w nim nie podoba. Wszystkim mówi to, co chcieliby usłyszeć, choć często myśli inaczej. Piłkarze szanują trenerów z jajami. Walących prosto z mostu. Mroczkowski ma potencjał, ale jeśli nie nabierze charyzmy, będzie mógł pracować tylko z młodzieżą.

W tym miejscu wspomnę jeszcze o Łukaszu Bortniku. Jest to trener od przygotowania fizycznego w Widzewie. Bardzo kompetentny, wykształcony facet. To że Widzew gra jeszcze w ekstraklasie, to w dużej mierze jego zasługa.

Paweł Janas
– super sympatyczny i równy człowiek. Trochę niedoceniany jest Jurij Szatałow. Co prawda w pierwszym kontakcie kojarzy się z naczelnikiem więzienia, ale za chwilę okazuję się, że to dobry, kompetentny trener.

Nigdy nie liczyłem z iloma trenerami miałem okazję pracować. Do wymienionych musiałbym dodać Ryśka Polaka, Marka Wozińskiego, Darka Wójtowicza, Marka Zuba, Mariusza Kurasa, Rafała Ulatowskiego, Piotrka Stokowca, pewnie jeszcze kilku, nie licząc trenerów zagranicznych. Odnośnie Stokowca – fajna anegdota. To bardzo zabawny gość, z wielkim poczuciem humoru. I choć nie odbiera ode mnie telefonu ostatnio, bardzo go lubię. Jeszcze gdy był trzecim trenerem w Widzewie, ja i Jarek Bieniuk poprosiliśmy Janasa o dwa dni wolnego, żeby polecieć do Rzymu na finał Ligi Mistrzów. Trener się zgodził, bo już awansowaliśmy do Ekstraklasy i ogólnie było luźniej. Jakiś czas po tym umarł Michael Jackson. Jesteśmy na odprawie przed treningiem. Stokowiec wstaje i mówi: „Jarek, Radek, Jackson umarł”. My na to, że wiemy. „Nie lecicie na pogrzeb?” – pyta Stokowiec.

Tak jak wspomniałem na początku, nie każdy z wymienionych to polski Mourinho. Od niektórych lepsza jest pewnie Ewa Chodakowska. Nie odkryję tym Ameryki. Jednak z uznaniem patrzę jak nasi trenerzy rozwijają się i kształcą. Może za jakiś czas będziemy mogli pochwalić się polskim trenerem w jakimś dużym zachodnim klubie.

***

Na koniec jedna sprawa. Zerknąłem ostatnio na wasze komentarze…

Zaciekawił mnie zwłaszcza jeden. Wpis Pana Mariana, który nazwał mnie frajerem. Nie obrażam się. Myślę – może to jakiś kozak i według jego standardów rzeczywiście mogę uchodzić za frajera… Wiedziony ciekawością zajrzałem więc na jego profil na Facebooku. Tutaj lekkie zaskoczenie. Zresztą zobaczcie sami:

Image and video hosting by TinyPic

Panie Marianie…

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama