Kasa misiu, kasa. Finansowe „who is who” ligi włoskiej

redakcja

Autor:redakcja

11 września 2013, 12:38 • 4 min czytania

Futbol, prosta gra. Dwadzieścia dwa portfele biegające po boisku, na którym ci bogatsi chcą stłamsić tych biedniejszych, a biedniejsi sprać tyłek bogatszym, by dzięki temu się pokazać i do nich dołączyć, a potem prać dawnych kolegów. Opublikowanie finansowego „who is who” Serie A pokazuje nam jasno kilka ciekawych wniosków, a przede wszystkim ten, że praktycznie bez względu na to, z którym klubem Serie A mierzyłby się mistrz Polski, śmiało mógłby wychodzić na murawę z autobusem w bramce.
Gdybyś miał dziś powiedzieć, nie znając rozmiarów budżetów, w którym miejscu Serie A powinien znaleźć się klub taki jak Legia, to gdzie byś go umieścił? Średniak – pewnie za dużo. Klub słaby, ale któremu nie zajrzy w oczy walka o utrzymanie – to już prędzej. A może właśnie batalia o uniknięcie relegacji? Ewentualnie. Cóż, odpowiedź jest druzgocąca dla naszych klubów: finansowo – dno tabeli. Ostatnie miejsce. Święto w mieście, gdy przyjedzie na stadion jedyny klub na tym samym poziomie, a więc Livorno. Dla wszystkich tych, którzy powiedzą zaraz, że pieniądze nie grają, powiedzmy jasno: bajki na bok. Owszem, większość drużyn ligi włoskiej jest jako tako „w zasięgu”, ale to znaczy, że można ich zaskoczyć w jednym, drugim meczu. Na długą metę, przez cały sezon, lepsi gracze i szersza kadra zwykle nie pozostawiają złudzeń.

Kasa misiu, kasa. Finansowe „who is who” ligi włoskiej
Reklama

Nawet takie Sassuolo przerasta pod względem płac każdy polski klub o klasę. Ziegler i Floro Flores mają kontrakty na poziomie 800 tysięcy euro rocznie, czyli takie jakich u nas nie dostał jeszcze nigdy nikt. Do tego Schelotto, Acerbi i Zaza – około 500 tysięcy, plus aż siedmiu graczy zarabiających po czterysta! A ponoć Serie A tak bardzo biednieje, tak wysycha, już zaraz się skończy i generalnie zjeżdża po równi pochyłej. To jakim torem jedzie polska liga, skoro mimo to nie potrafi doskoczyć nawet do najbardziej anonimowych zespołów, jakie tam grają? Nie potrafi złapać kontaktu z największymi leszczami tej ligi? Skazywana na spadek Verona płaci Iturbe milion euro rocznie. W Cagliari pół jedenastki zarabia ponad 500 kawałków, w Catanii prawie uzbieralibyśmy całą jedenastkę z takich zawodników, z Maxi Lopezem na czele (800 tysięcy euro).

A tak w ogóle, to dlaczego nagle tak wiele włoskich klubów zapałało miłością do polskich zawodników? Tyle lat nic, albo prawie nic, a teraz każdy agent piłkarski pilnie uczy się włoskiego. Bo co, bo Glik? Jeden solidny defensor w klubie z dolnej połówki tabeli? Trio z Dortmundu zrobiło taką reklamę? Włoska liga ma swoją specyfikę, więc to, że ktoś radzi sobie w Bundeslidze, nie oznacza sukcesu we Włoszech; poza tym tamtejsi prezesi wystarczy, że spojrzą na wyniki kadry, by dojść do wniosku, że „trzy jaskółki wiosny nie czynią”. Włosi jednak uwielbiają przeceny, wyprzedaże, ciuchy na wagę, dlatego też usilnie penetrują polski rynek.

Reklama

Najlepiej zarabiającym polskim stranieri jest Glik, co pewnie nikogo specjalnie dziwi. Ze swoimi 400.000 euro nie jest jednak nawet w pierwszej dziesiątce najlepiej opłacanych w Torino, aczkolwiek w jego przypadku pewnie kwestią czasu jest renegocjacja umowy i podwyżka. Na tę na razie nie może liczyć Skorupski, zarabiający tyle samo co były gracz Piasta, ani Salamon, także mający gażę na tym pułapie. Nieco poniżej są Wolski i Wszołek, ze swoimi 0.3 miliona euro, oraz Zieliński z 0.25 (Pawłowski na wypożyczeniu, a więc nie znalazł się w wykazie). Przykładem wszystkiego, co uwielbiają w naszych zawodnikach włoskie kluby jest Kupisz. Gracz kupiony na ławkę, ale potrafiący coś zrobić z piłką. Może się sprawdzi, a jak nie – wiele nie stracą. 180.000 euro rocznie to w Serie A grosze. Polak nawet w Chievo, jednym z najgorzej płacących klubów ligi, jest dopiero dwudziestym drugim graczem pod względem zarobków.

Prawdą jest, że w lidze nie płaci się już tak, jak dawniej. Najlepiej zarabiającym graczem jest Higuain z 5.5 miliona euro, ale tuż za nim dinozaury z Interu, Milio i Cambiasso, relikty dawnych, bogatszych czasów Serie A. Jasno widać też, że z dwóch mediolańskich klubów w poważniejszej finansowej sytuacji jest właśnie Inter, bowiem Milan stać na aż pięciu graczy powyżej trzech milionów euro, podczas gdy lokalny rywal, wyłączając dwa stare kontrakty, nie ma ani jednego takiego zawodnika. Lepszy kontrakt dziś jest w stanie zaproponować nawet Fiorentina, i to znacznie, bowiem Gomez zarabia ponad cztery miliony. Zjada tym około jedną piątą budżetu kontraktowego. Jednocześnie warto zauważyć, że jest sporo niezłych pojedynczych zawodników, których z Serie A spokojnie do polskiej ligi mogłyby skusić pieniądze. Yepes, Sau czy też Ibarbo to gracze, którzy wciągnęliby Ekstraklasę nosem, a zarabiają na poziomie – mniej więcej – dawnego kontraktu Garguły. Nawet Muriel, czyli zmora Zielińskiego w Udinese, ma kontrakt, przy którym kompleksów nie musiałby mieć ani Kamiński ani Arboleda; oczywiście jednak w jego przypadku jest tylko kwestią czasu, kiedy będzie zarabiał więcej.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama