Sto milionów euro równa się czterysta dwadzieścia milionów złotych, równa się pięćdziesiąt pięć bilionów dolarów zimbabweańskich, równa się osiemdziesiąt pięć milionów funtów. Za tę sumę można zafundować sobie 524 wycieczki w kosmos z Virgin Galactic. Kupić każdemu obywatelowi Słowenii po nowiutkiej koszulce Tottenhamu. Starczyłoby na blisko 3500 stypendiów na Harvardzie, kilkanaście wysp na Pacyfiku, dwudziestokrotne zatrudnienie Ala Pacino. Jakbyście się poczuli, gdyby wasz szef dał poprzedniemu pracodawcy tyle szmalu, by was od niego wyrwać? Pewnie całkiem nieźle. Może nawet: dobrze.
Ale też nie ukrywajmy, taka kwota to wielki ciężar i odpowiedzialność, ogromne wymagania, którym trzeba sprostać. Nie raz i nie dwa w historii futbolu zdarzało się, że rekordowy w danym momencie transfer okazywał się rekordową klapą. Czy przy transferze Bale’a nie ma znaków zapytania? Czy wśród poddających w wątpliwość faktyczne umiejętności Walijczyka, jak i jego zdolność do adaptacji w nowym zespole, nie brakuje uznanych autorytetów, a także teoretycznie mających właśnie szaleć ze szczęścia kibiców Realu? Oto parszywa trzynastka zawodników, którym spektakularnie się nie udało. Historia zakupów, których wspomnienie do dziś zmusza prezesów do płaczu, a kibiców do szukania skarp, z których można by skoczyć.
13. Robbie Keane. 2000, 20 milionów euro, z Coventry do Interu
„Wonderkid. Napastnik na lata. Nastolatek, który ma wszystko, by stać się legendą. Byle kogo nie ściągałby do klubu sam Marcelo Lippi, prawda? Owszem, być może zawodnicy z Wysp Brytyjskich nie mają zbyt wielkich tradycji w Serie A. Może i większość takich transferów kończyła się błyskawiczną dezercją do domu. Ale w jego przypadku będzie inaczej. Jest po prostu za dobry. Weźmie tę ligę szturmem, tak jak wziął Premier League” – oto transmisja z umysłów ludzi zarządzających Interem w 2000 roku. Keane jednak zamiast mijać Schmeichela, Kahna i Canizaresa, wolał pokonać Wierzchowskiego na Stadionie Śląskim podczas meczu Ruch – Inter, a po pół roku cicho zwinąć się na wyspy. Jedno jest pewne: prędko następnego transferu na linii Coventry – Mediolan nie uświadczymy. No, chyba że Nerazzurri znowu będą mieli pecha w losowaniu, i natrafią na blok obrony dorównujący solidnością tamtemu z Mizią, Masternakiem oraz dwójką defensywnych obrońców nie do przejścia – Dżikija, Surma. Keane, Ruch-killer z Mediolanu, albo jego odpowiednik, będzie wówczas znowu potrzebny. Poniżej bramka Irlandczyka we wspomnianym spotkaniu (początek od 7:18):
12. Francis Jeffers. 2001, 12 milionów euro, z Evertonu do Arsenalu
Jeffers był tak beznadziejny, że Wenger miał po nim kaca. Kaca na angielskich zawodników, z których kupowania wyleczył się na długie lata w obawie, że któryś z nich okaże się Jeffersem. Młody gracz przychodził wówczas na Highbury z przydomkiem „fox in the box”, lis pola karnego. Kibice przerobili jego ksywkę na równie dźwięcznie brzmiące „giraffe on roller skates in the box”. Wenger wspominał po latach: „Zastanawialiśmy się wtedy nad Van Nistelrooyem i Jeffersem. Ostatecznie wybraliśmy tego drugiego”. Można się tylko zastanawiać jak silny byłby ówczesny Arsenal z Holendrem, a nie z gościem, który pod koniec kariery nie radził sobie nawet w lidze maltańskiej, czyli nawet za Okachim mógłby nosić buty.
11. Robinho. 2008, 42 miliony euro, z Realu do Man City
Pamiętacie jeszcze, jaki hype otaczał Robinho, gdy ten przyjeżdżał na kontynent? Najlepszy gracz Ameryki Południowej. Pele namaszczający go na swojego następcę. Przyszły najlepszy piłkarz świata. Ogólne ckliwe blablabla. W Realu było zbyt wiele gwiazd, by młody Brazylijczyk dostał klucze do drużyny, a więc też zawsze miał tę wymówkę, iż nie zaufano mu dostatecznie. – Dajcie tylko na moje barki odpowiedzialność za zespół, to świat klęknie przede mną na kolana – zdawał się mówić. To marzenie się spełniło, gdy przeszedł do Man City. Był tu największym nazwiskiem, najdroższym transferem, miał stać się twarzą zespołu, megagwiazdą, która pociągnie zespół do triumfów. Ostatecznie pociągnął owszem, ale szejków za kieszeń, kasując niezłe pieniądze za leczenie się i wyjazdy do Brazylii. Dziś broni swojego okresu w Anglii, wskazując na niezły pierwszy sezon, w którym strzelił sporo bramek. Sorry Robinho, byłeś sprowadzony tutaj w innych celach, miałeś być transferem na długie lata, a nie na roczne wypożyczenie, w trakcie którego praktycznie nic nie zostało osiągnięte. Na jedno ten transfer przynajmniej się przydał: wreszcie zamilkli wszyscy nawiedzeni Brazylijczycy z Pele na czele, wykrzykujący jak to Robinho jest futbolowym geniuszem. Nie jest i nigdy nie był, to tylko i aż niezły gracz.
10. Ian Rush. 1987. 5 milionów euro, z Liverpoolu do Juventusu
Torres przez cztery lata w Liverpoolu strzelił 81 bramek, Rush po sześciu sezonach miał 207 goli – jakieś pytania, czemu to wtopa Walijczyka w Juventusie ma miejsce na liście zamiast wtopy Hiszpana w Chelsea? Jeśli przychodzisz z opinią gościa, który strzela gole taśmowo, potrafiłby wykończyć sytuację nawet na jednej nodze i przez sen, to łatwo cię z rąk nie wypuszczą. Tak jednak było w Juve, które grzecznie acz stanowczo pogoniło Rusha po zaledwie jednym sezonie, w którym strzelił zawstydzające jak na niego 13 goli w ponad czterdziestu spotkaniach. Nie przesadza się starych drzew; gracz, który już tyle lat jest w jednym klubie i odnosi z nim sukcesy będzie miał problemy z adaptacją w innym, co przykład Rusha niejako potwierdza. Co ważne też, pod jego nieobecność zmontowano w mieście Beatlesów nowocześnie grający zespół, w którym brylowali sprowadzeni za transfer Walijczyka Aldridge i Beardsley. Liverpool zdobył mistrzostwo, co powtórzył jeszcze rok później z Rushem, ale eksperci dziś nie mają wątpliwości: jego powrót do drużyny był również powrotem do archaicznego stylu gry, co uniemożliwiło długofalowe sukcesy.
9. Elvir Bajlic. 1999, 26 milionów euro, z Fenerbahce do Realu
„Kto to jest Bajlic? Czemu dajemy za niego dwadzieścia pięć milionów? Jak żyć po takim transferze?”. Były kiedyś takie wesołe czasy, kiedy trenerem Realu był John Toshack. Nie pytajcie jak to się stało, ale się stało, w dodatku dwa razy. Za drugim podejściem jednym z jego pomysłów na Real było ściągniecie Bajlicia. Był to pomysł tak bardzo nietrafiony, i tak wszystkich w Madrycie wkurwił, że aż w tym samym sezonie ściągnięto Del Bosque, szarpnięto głębiej do kieszeni i zaczęto epokę Galacticos. „Nigdy więcej Bajliciów. Dość. Tu jest Real, bierzemy prawdziwych piłkarzy” – tak można by podsumować reakcję madryckiego organizmu na traumę, jaką okazał się Bośniak w stołecznych barwach. Tak naprawdę mimo wszystko powinien on być noszony na rękach w Madrycie, dorzucił wszak swoją beznadziejną postawą cegiełkę pod fundamenty jednego z najlepszych okresów w historii klubu.
8. Dmytro Czyhrynski. 2009, 25 milionów euro, z Szachtara do Barcelony
I Barca ma swojego Bajlicia dla równowagi. Transfer w żaden sposób nie dający się wytłumaczyć, mający wszędzie wypisane znamiona klęski, i nią się ostatecznie okazujący. – Pokażę całemu światu moje umiejętności i udowodnię prezydentowi Barcelony, że popełnił błąd – zapowiadał Ukrainiec po tym, jak został wykopany z Katalonii. Tak się zabrał za to udowadnianie, że przez ostatnie trzy lata w Szachtarze zagrał 41 meczów. Dziś, w wieku dwudziestu siedmiu lat, jak na obrońcę więc bardzo młodym, blisko mu do zakończenia kariery.
7. Andrij Szewczenko. 2006, 44 miliony euro, z Milanu do Chelsea
Transfer, którego nikt poza Abramowiczem nie chciał, i który nikomu nie przyniósł korzyści. Szewczence dobrze było w Milanie, był żywą legendą, Bogiem trybun. Mourinho nie chciał Ukraińca w kadrze, chciał Eto’o, który „najlepiej mógł uzupełniać Didiera Drogbę w ataku”. Zakochany w Andriju Abramowicz dał jednak zawodnikowi bajeczny kontrakt, który musiał wyrwać go z Włoch, Mourinho dostał natomiast niechcianego napastnika, którego nie widział w składzie. To nie mogło się udać i się nie udało, Szewa gnił na ławce, na boisku nie potrafił się odnaleźć, trybuny głównie irytował. O Mou mówił, że „jest świetnym organizatorem, ale może powinien częściej rozmawiać z zawodnikami”. Konsekwencją tego zakupu było trwałe połamanie kariery Szewczenki, a także napięcie stosunków pomiędzy Abramowiczem i The Special One.
6. Gaizka Mendieta. 2001, 48 milionów euro, z Valencii do Lazio
Transfer – puszka Pandory. Z jednej strony ogromny wysiłek finansowy dla klubu. Mendieta stał się symbolem polityki budżetowej, przez którą klub cofnął się w hierarchii o kilka klas i mozolnie później musiał się odbudowywać. Sam piłkarz w momencie, w którym podpisał kontrakt w Rzymie, skończył poważne granie. Mendieta miał poprowadzić Lazio do triumfów na europejską skalę, a miał problemy z wprowadzeniem się do składu. Potem Barca, z nią szóste miejsce (dziś niewyobrażalny wynik), a następnie Middlesbrough, nieco ponad 30 meczów w cztery lata. To nie był kontrakt, to był cyrograf. Gaizkę przed Lazio uwielbiano na całym kontynencie, po złożeniu podpisu we Włoszech był smutnym widokiem.
5. Jonathan Woodgate. 2004, 18 milionów euro, z Newcastle do Realu
Obrywało się Galacticos, że ściągają ciągle tylko wielkich graczy do ataku, a bronić nie ma komu. Kupiono więc do Madrytu młodego i cenionego Woodgate’a, cena jak za obrońcę w tamtych czasach – gigantyczna. Za te pieniądze w pierwszym sezonie Real miał komfort podziwiania zawodnika na rehabilitacji. Prezesi i trenerzy mieli też możliwość relaksowania się podczas szpitalnych odwiedzin u Anglika. W drugim sezonie, wreszcie wyszedł na murawę. I to jak! Samobój i czerwona kartka w debiucie, nie mógł lepiej się przedstawić publiczności. Według ankiety czytelników „Marki”, wybrany został najgorszym transferem La Liga w XXI wieku. Trzy lata, dziewięć spotkań, jedno jego pojawienie się na murawie kosztowało więc stołeczny klub dwa miliony euro plus opłacanie bieżącego kontraktu.
4. Kaka. 2009, 68 milionów euro, z Milanu do Realu
W 2009 trwało w najlepsze ogryzanie Serie A ze wszystkiego, co nadawało się do użytku gdzie indziej. Naturalnie w coraz bardziej biedaszybowej lidze nie mógł zostać Kaka, wymarzony ofensywny pomocnik. Wreszcie skusił się Real, a Milan nie narzekał – pobito transferowy rekord, nie został więc z niczym. W Madrycie nie wiedzieli jednak, że ściągają właśnie najdroższego dżokera w historii futbolu. Z jednej strony takiego zawodnika mieć na ławce to skarb, statystyki – 23 bramki w 85 meczach, jak na pomocnika grającego w ograniczonym czasie gry, nie wyglądają źle. Nie po to jednak bijesz transferowy rekord świata, by mieć niezłego rezerwowego. Szczególnie, jeśli ten z roku na rok coraz bardziej osuwa się na koniec ławki. Dziś jego wejścia na boisko mają charakter cyrkowy, na zasadzie „O, to on jeszcze gra! A to ciekawostka”. Zżera też potężną, dziesięciomilionową pensję co sezon, będąc budżetowym wrzodem. Aż do wczoraj…
3. Andy Carroll. 2011, 40 milionów euro, z Newcastle do Liverpoolu
A więc sprzedajesz jednego z najlepszych napastników na świecie, by za prawie tyle samo kupić gościa, który nie strzelił nawet 15 bramek w Premier League? Gratulacje, wygląda to na przemyślaną, doskonale rokującą inwestycję. Co, jednak się nie sprawdził? Okazało się, ze jedna w miarę udana runda, angielski paszport oraz młody rocznik na dłuższą metę bramek nie gwarantują? Niesamowite, kto by to przewidział. Nie da się tego określić inaczej: Liverpool tym transferem zrobił z siebie pośmiewisko. Historia tego zakupu to jakaś zbiorowa zaćma na Anfield Road, entuzjazm do podejmowania nieprzemyślanych decyzji jak o 3 w nocy w barze, wniosek: nie róbcie 40 milionowych transferów po pijaku.
2. Gianluigi Lentini. 1992, 18 milionów euro, z Torino do Milanu
Lentini pobił ówczesny transferowy rekord świata. Znajdziemy tu pewne analogie do Bale’a, bowiem Włoch również z jednej strony był graczem cenionym, ale także takim, który nic wielkiego jeszcze nie wygrał. Po bardzo dobrym sezonie w Torino, licytowały się o niego Juve i Milan. Sprawa nabrała prestiżowego wymiaru, dlatego też ostatecznie transfer opiewał na tak astronomiczną jak na tamte czasy sumę; nawet papież Jan Paweł II był zbulwersowany transferem, nazywał kwotę „obrazą szacunku dla ludzi pracy”. Pierwszy sezon Lentiniego na pewno nie należał do najgorszych, wszak odgrywał on istotną rolę w zespole, który wygrał Serie A oraz doszedł do finału Ligi Mistrzów. Jednak zanim nadszedł drugi rok, skrzydłowy miał poważny wypadek samochodowy, po którym znalazł się na kilka dni w śpiączce. Choć zapewniano, że będzie mógł wrócić do futbolu, że może osiągnąć znowu pełnię formy, już nigdy nie był tym samym zawodnikiem. Widać było, jak wypadek wpłynął na jego formę psychiczną, Marcel Desailly komentował to tak: „wciąż miał te same umiejętności. Ale nie potrafił z nich równie skutecznie korzystać, co dawniej”. Jego rola w Milanie z każdym kolejnym okresem stawała się coraz mniej znacząca; ponownie swoją przystań odnalazł dopiero po latach w Torino. We Włoszech jego karierę nazywa się futbolową wersją mitu o Ikarze – Lentini miał wspaniałe życie, był na szczycie, latał. Zaczął jednak w prywatnym życiu latać „za wysoko”, i konsekwencją tego było również rozbicie się jego Porsche 911.
1. Denilson. 1998, 31.5 miliona euro, z Sao Paulo do Betisu
Ach, Denilson. Najdroższy piłkarz świata w momencie transferu. Miał poprowadzić Betis do bycia europejską potęgą, a spuścił klub z ligi. Zachwycił świat na Copa America w 1997 roku. Po tym turnieju porównywano go z najlepszymi dryblerami w historii – Garrinchą i Jairzinho. Z drugiej strony podkreślano fakt, że nie jest on nawet najlepszym zawodnikiem ligi brazylijskiej… W Primera Division padł ofiarą szybszego tempa gry. Jego styl doskonale nadawał się do rozgrywek w Ameryce, ale tutaj nikt mu nie dawał ani czasu, ani miejsca, do tego grano znacznie ostrzej, jego atuty w takich warunkach szybko znikały. On sam nie przejmował się, dużo imprezował, w wywiadach opowiadał o swoim życiu prywatnym, a nie o boiskowych wyzwaniach. Już po dwóch latach nikt go w Sevilli nie chciał. Dnem była wiosna 2005, kiedy to Betis rozgrywał jedną z najlepszych rund w ostatniej dekadzie, a Denilson prawie wcale nie meldował się na murawie. To ostatecznie przytwierdziło jego etykietkę jako nieefektywnego kiwaka, nie umiejącego grać z korzyścią dla drużyny. Dobrze, że chociaż w kadrze miał na tyle mocną pozycję, że swoje osiągnął. Jego karierę klubową bowiem podsumować może ten filmik:












