Polak trenuje mistrza świata, dziwne historie w Koronie, Nakoulma w końcu odejdzie?

redakcja

Autor:redakcja

02 września 2013, 08:28 • 14 min czytania

Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd ośmiu tytułów prasowych.

Polak trenuje mistrza świata, dziwne historie w Koronie, Nakoulma w końcu odejdzie?
Reklama

FAKT

Jerzego Dudek: Mourinho nigdy nie przyzna, że jest gorszy.

Reklama

Z wielkim zniecierpliwieniem czekałem na starcie Jose Mourinho z Josepem Guardiolą. Już na początku sezonu mogliśmy się bowiem przekonać, jakie piętno dwaj wielcy trenerzy zdążyli odcisnąć na swoich drużynach. Z tej próby zwycięsko wyszedł Hiszpan, a jego Bayern podobał mi się bardziej. Mourinho wrócił do korzeni – jego taktyka się nie zmieniła. Ma tylko trochę wykonawców niż w Realu Madryt. Miłość fanów może uśpić, dlatego Portugalczyk musi być bardzo czujny i zapomnieć o tym, co było w Anglii kiedyś. Roman Abramowicz sięgnął po niego ponownie, bo zapewne chciał dostać nową jakość, marzył o tym, by jego zespół grał ładnbą dla oka piłkę. W Pradze oglądaliśmy Chelsea taką, jak za pierwszej kadencji Mou w Londynie, czyli solidna defensywa, do tego długa piłka, a przy prowadzeniu gra z kontry. Nie jest to styl efektowny, choć o mały włos przyniósłby pożądany efekt. Guardiola nie miał łatwego wejścia do Bayernu. Choć jest wielkim trenerem, to przecież Bawarczycy wygrali wszystko i zdawali się być zespołem kompletnym, takim który nie wymaga poprawek. Hiszpan chce jednak udowdnić, że ta maszynka może funkcjonować jeszcze lepiej i to było widać w meczu o Superpuchar Europy. Bayern wcześniej tak nie grał, teraz wymienia mnóstwo krótkich podań. Ci, którzy twierdzili, że Guardiola nie będzie umiał funkcjonować w niemieckim klubie, już mogą przyznać, że się pomylili.

Bartłomiej Pawłowski – zdolny piłkarz, patriota.

Talent miał zawsze. – Weźcie tego chłopaka, bo on innych przerasta o rok – mówił o 16–letnim Bartku Pawłowskim (21 l.) trener Zawadzki, który prowadził go w łódzkim SMS-ie. Po długich przepychankach piłkarz w końcu poszedł do Promienia Opalenica. Kosztował wtedy 7 tysięcy złotych. Teraz Malaga wypożyczyła go z Jagiellonii (a może z Widzewa – spór o przynależność piłkarza trwa) za 300 tysięcy euro. To 170 razy więcej. A jeśli Hiszpanie będą chcieli go wykupić, muszą wyłożyć dodatkowo 700 tysięcy euro. – Ł»ycie Bartka to taki filmowy schemat. Najpierw ciężko musi walczyć o swoje, a jak już pokona problem, to wszystko jest fajne – mówi Faktowi Grzegorz Pawłowski, ojciec. Przed Widzewem فódź, gdzie stał się czołowym skrzydłowym ligi, zmieniał kluby jak rękawiczki. Po Promieniu była Jagiellonia, a potem kolejne wypożyczenia: GKS Katowice, Jarota Jarocin i Warta Poznań. Do działaczy z Białegostoku Pawłowski ma żal.– Były przykre momenty. Nie do końca dogadywałem się z pewnymi osobami – powiedział w wywiadzie dla serwisu Weszło. – Pan chyba od razu ma tezę, że Jagiellonia była ślepa i robiła mu na złość. A to nie tak. Przecież zamiast trzymać go w klubie na siłę, oddawaliśmy go na wypożyczenia. Chłopak się ogrywał, a my od tych klubów nie braliśmy nawet złotówki – tłumaczy Faktowi Cezary Kulesza, prezes Jagiellonii.

Polak trenuje mistrza świata.

Kilka dni temu szkoleniowcem drugoligowego szwajcarskiego klubu FC Chiasso został Ryszard Komornicki (54 l.). Były reprezentant Polski ma w kadrze jednego niesamowitego zawodnika. To mistrz świata z 2006 roku i jeden z najbardziej rozpoznawalnych włoskich zawodników w ostatnich latach Gianluca Zambrotta (36 l.). Komornicki to w kraju pod Alpami specjalista od trudnych misji. Zatrudnienie znajduje w klubach, które są w beznadziejnej sytuacji i mają kłopoty. Tak było wcześniej w FC Aarau, FC Wohlen, tak jest też teraz w FC Chiasso. To klub z włoskojęzycznej części Szwajcarii, który swego czasu grał nawet w Serie A, a który teraz po siedmiu kolejkach ma na swoim koncie ledwie dwa punkty. W debiucie drużyna polskiego szkoleniowca zremisowała 0:0 z FC Locarno. W drużynie Komornickiego występuje też słynny Zambrotta. Ten 98-krotny reprezentant Italii, który występował w takich zespołach, jak Juventus, Barcelona czy Milan, latem podpisał z malutkim klubem roczny kontrakt. – Jest nie tylko moim zawodnikiem, ale też asystentem. Teraz bardziej asystentem, bo z powdu kontuzji nie może grać – informuje Fakt Ryszard Komornicki.

RZECZPOSPOLITA

Młodzież na ratunek.

Waldemar Fornalik ryzykuje. W meczu z Czarnogórą, którego nie można przegrać, chce postawić na zawodników z reprezentacji młodzieżowej. – To nie jest żaden kompromis, ale naturalna kolej rzeczy. Priorytetem jest kadra A, dlatego nie zamierzam narzekać. Dla każdego zawodnika powołanie do drużyny Waldemara Fornalika to największy zaszczyt – mówił trener kadry U-21 Marcin Dorna, gdy dowiedział się, że nie będzie mógł skorzystać ze swoich asów w meczu eliminacji mistrzostw Europy ze Szwecją i Portugalią. Bartłomiej Pawłowski staje przed szansą debiutu, Paweł Wszołek i Arkadiusz Milik grali jesienią przeciwko Anglii, ale później ich forma nie była wystarczająca, by dostawali powołania. Piotr Zieliński od czerwca może czuć się pełnoprawnym członkiem kadry Fornalika. Cała czwórka jest tak młoda, że mogłaby grać w eliminacjach młodzieżówek. Kadra Fornalika jest przełomowa. Ciągle mówi się o zdolnej, polskiej młodzieży i widocznie dopiero w meczu ostatniej szansy przyszła pora, by wyraźnie na nią postawić. W drużynie są przecież także Wojciech Szczęsny, Grzegorz Krychowiak czy Mateusz Klich. Najstarszy w zespole jest Artur Boruc – rocznik 1980. Przemiana pokoleniowa dokonała się naturalnie, starsi zawodnicy nie gwarantowali już nawet zwycięstw w meczach z dużo słabszymi rywalami, stawianie na młodzież przestało być ryzykowne, gorzej nie będzie, a nowi zawodnicy nabiorą doświadczenia.

GAZETA WYBORCZA

A ty się, Maciek, rzucaj! Widzew ma poważny problem w bramce.

Gdy trener Radosław Mroczkowski znalazł w końcu napastnika z prawdziwego zdarzenia, dobrych środkowych obrońców i zabierał się za wzmocnienie ofensywy, wyskoczył mu nowy, i to poważny, problem z… bramkarzem. Była druga minuta doliczonego czasu gry w meczu z Jagiellonią Białystok, gdy Dani Quintana dośrodkował w pole karne Widzewa. Wcześniej błąd popełnił Mariusz Rybicki, który łatwo dał się ograć, a Patryk Stępiński dał się przepchnąć rywalowi. Ale nie tylko oni zawinili przy golu, który zabrał Widzewowi – wydawało się – pewne zwycięstwo. Po wrzutce Quintany piłka leciała i prosiła bramkarza Widzewa: „wyjdź z bramki i złap mnie”. Ale Maciej Mielcarz stał jak wryty. Gdy Mateusz Piątkowski uderzył ją głową – też stał. Gdy piłka wpadała obok niego do bramki, wyciągnął rękę, pokazując sędziemu, że Stępiński był faulowany. Ale nie był… Dlaczego Mielcarz, kapitan drużyny i jej najbardziej doświadczony piłkarz, nie reagował w najważniejszym momencie? Dlaczego stał jak wryty? Czy popełnił błąd? – Być może, ale muszę zobaczyć powtórkę – mówił na pomeczowej konferencji trener Widzewa. Już wtedy wiedział, że Mielcarz zawiódł. Znów, bo w żadnym z meczów tego sezonu nie pomógł drużynie. W każdym traciła gole, i to dużo. Czternastu w sześciu meczach nie dał sobie strzelić żaden inny zespół. – Tak, Maciek powinien wyjść do tej piłki – mówił w niedzielę Mroczkowski. – Ale nie mogę nie widzieć, że to był kolejny błąd przy tej samej akcji, że to był łańcuszek błędów. Najpierw źle zachował się Rybicki, później Stępiński. – Mamy teraz trochę czasu, by rozwiązać nasze problemy, także w bramce.

Burza w Koronie trwa. Niespokojnie przed Podbeskidziem.

Wydawało się, że zwycięstwo z Piastem Gliwice na dobre zakończy burzę w Koronie, która rozpętała się po zwolnieniu Leszka Ojrzyńskiego. Przygotowania do meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała znów jednak zdominowały kwestie pozasportowe. Pierwsza od siedmiu spotkań ligowa wygrana miała dać drużynie oddech, nowemu trenerowi spokój w dalszej pracy. Gdy przed tygodniem kielczanie w dobrym stylu pokonali Piast nic nie wskazywało, że w kolejnych dniach znów niewiele będzie mówiło się o taktyce, sposobie ustawienia zespołu, ale nadal o kwestiach personalnych i sprawach coraz mocniej wybiegających poza poziom murawy. Nerwowo zaczęło się robić już kilkadziesiąt godzin po meczu, gdy gruchnęła wiadomość, że od treningów z pierwszym zespołem odsunięty został Tomasz Lisowski. Piłkarz, który wiosną w większości spotkań wyprowadzał z szatni kolegów z kapitańską opaską na ramieniu, który jeszcze rok temu był przez media i ekspertów wzywany do kadry miał teraz karnie pracować z trzecioligowymi rezerwami. Tak zdecydował ponoć trener „Pacheta”, któremu nie spodobało się zachowanie 28-letniego obrońcy na treningach. Lisowski zatrudnienie szybko miał znaleźć w Lechii Gdańsk. W piątek pomyślnie przeszedł badania oraz uzgodnił warunki swego kontraktu. Do porozumienia w kwestii kwoty odstępnego doszły również kluby.

SPORT

Transfer Prejuce’a Nakoulmy jeszcze w poniedziałek?

Na stadionie Lechii byli przedstawiciele kilku klubów, którzy jeszcze raz przyszli oglądać Burkińczyka. Jedno jest pewne: od wtorku tematu transferu już nie nie będzie. Temat upadłby do zimy, bo wtedy Nakoulma będzie mógł podpisać kontrakt z innym bez oglądania się na stanowisko Górnika. Chyba że klubowi uda się nakłonić zawodnika do podpisania kolejnego, na przykład rocznego kontraktu. Inny problem ma Adam Danch. Podobno szansa na to, że kapitan Górnika nie zerwał wiązadeł bocznych, a nawet krzyżowych jest niewielka. Jeśli tak się stanie, przerwa potrwa co najmniej pół roku, a pole manewru zabrzan na środku obrony jest niewielkie.

DZIENNIK POLSKI

Mateusz Ł»ytko po Legii: Naśladujemy Małysza.

Przed meczem trener Wojciech Stawowy stwierdził, że Legia będzie najtrudniejszym przeciwnikiem od chwili, kiedy on wrócił do Cracovii. Czy potwierdza Pan tę opinię?
– Nie można nigdy wróżyć z fusów, przewidywać, jak mecz będzie wyglądał. Legia jest kadrowo najsilniejszym zespołem w Polsce, dlatego też pewnie trener tak powiedział. Trzeba wysoko ocenić zawodników rywala, jest kilku reprezentantów, warszawianie poczynili bardzo dobre wzmocnienia tego lata.

Czy spodziewaliście się, że możecie Legię zaskoczyć czymś na samym początku spotkania?
– Oczywiście, że się spodziewaliśmy. Przecież cały czas doskonalimy nasz sposób grania. Wiedzieliśmy, że jeśli będziemy głodni gry, jeśli wszyscy będą się pokazywali na pozycjach, to ten mecz może dobrze wyglądać i tak właśnie było.

Po przerwie jednak warszawianie mieli już dużo okazji bramkowych, wyraźnie zdominowali was, z czego to wynikało?
– Ojamaa szalał na skrzydle, to dobry, techniczny zawodnik, ciężko go powstrzymać. Gdzie nie poszedł, na lewe czy prawe skrzydło, tam mieliśmy z nim problemy. Zaważyły umiejętności indywidualne niektórych zawodników, potrafili przeważać szalę na stronę Legii.

POLSKA THE TIMES

Dossa Júnior: Doczekacie się też Ligi Mistrzów.

W czym tkwi problem?
– Nie wydaje mi się, żeby leżał on w jakości piłkarskiej. OK, Steaua była pod tym względem lepsza, ale mogliśmy zdziałać z nią więcej. Zawiodła przede wszystkim psychika, koncentracja. To nie jest normalne, że tracimy dwa gole w 10 minut. Trudno to wytłumaczyć, wszyscy jesteśmy rozczarowani. Stało się, życie nie kończy się na dwumeczu ze Steauą. O Ligę Mistrzów zagramy za rok. Bardzo chcemy obronić tytuł. Mamy też Ligę Europy. Ważne, żeby regularnie grać w pucharach. Dla punktów rankingowych, prestiżu klubu oraz piłkarzy.

Co Legia musi poprawić, żeby za rok cieszyć się z awansu?
– Pokazaliśmy, że nawet będąc słabszą drużyną, potrafiliśmy walczyć ze Steauą jak równy z równym. Daliśmy z siebie wszystko. Nie przegraliśmy żadnego ze spotkań, Rumuni awansowali dzięki bramkom na wyjeździe. Gdyby nie problemy z koncentracją i brak ogrania w pucharach, mogło być nawet lepiej. Nie wydaje mi się więc, żeby konieczne były jakieś radykalne zmiany. Raczej niuanse.

Można szybko zapomnieć o takim meczu?
– Będziemy go przeżywać w głowach jeszcze bardzo długo. Ale musimy podejść do tego jak do lekcji motywacyjnej. Nie przestaniemy pracować, bo w tym roku się nie udało. Wrócimy za rok, silniejsi.

SUPER EXPRESS

Daria Antończyk zagra w Ajaksie Amsterdam.

Transfer do Ajaksu to dla ciebie…?
– Spełnienie marzeń. W Polsce osiągnęłam już wszystko co mogłam. Ciężko się opuszcza „stare śmieci”, ale to jest ostatni moment żeby coś zmienić. To może być niepowtarzalna okazja, życiowa szansa…i mam zamiar ją wykorzystać. Kto nie ryzykuje ten nie ma… życie.

Jak doszło do transferu?
– Było w tym sporo przypadku. Podczas spotkania, na którym miało dojść do podpisania kontraktu z firmą Sells, pojawił się Jan Splinter, człowiek bardzo związany z Ajaksem. Nawiązaliśmy luźną rozmowę p piłce kobiecej w Polsce i w Holandii. Jakiś czas później, niespodziewanie dostałam telefon od Jana, że bramkarka Ajaksu doznała poważnej kontuzji i potrzebują następczyni. No i tak to się jakoś wszystko zaczęło. Negocjacje przebiegały bardzo mozolnie, ale w końcu się udało.

Zamienić polskie piekiełko na wielki europejski klub to ogromny przeskok. Jakie wrażenie zrobił na tobie nowy klub?
– Wiele rzeczy było dla mnie nowych. Organizacja , profesjonalizm, no i przede wszystkim ogromne zaangażowanie ludzi współpracujących z drużyną. Zrobiłam także wielkie oczy, gdy oprowadzono mnie po klubowych obiektach. Boiska sztuczne, naturalne, siłownie, platformy nawet studio fotograficzne – coś nieprawdopodobnego.

Masz jakieś obawy?
– Obawy nie ma już raczej żadnej, wiem czego się podejmuję. Jestem przekonana, że jeżeli zdrowie dopisze i kontuzje będą mnie omijać, to musi się udać. Nie ma innej opcji.- Holandia to fajny kraj do życia i do zabawy.

Grzegorz Szamotulski: W Koronie dzieją się dziwne rzeczy.

Jakie jest twoje zdanie na temat sytuacji w Kielcach? To prawda, że gdy piłkarz mówi dobrze o trenerze Ojrzyńskim, to może mieć kłopoty?
– Mam tam kolegów, więc wiem, co się dzieje. Nie chcę wymieniać nazwiska, żeby ten zawodnik nie miał kłopotów, ale tak to właśnie wygląda – mówienie dobrze o Ojrzyńskim jest tam niemile widziane. Dla mnie to dziwna sytuacja, bo dlaczego piłkarz nie może pochwalić byłego trenera? To, z czym mieliśmy tam do czynienia, było dla mnie niesamowite. Od wielu lat w polskiej piłce nie było sytuacji, gdy cały zespół murem staje za trenerem. Raczej chodziło się na górę, do prezesa, i trenera zwalniało (śmiech).

Niektórzy wciąż nie potrafią zrozumieć, dlaczego Ojrzyński stracił pracę…
– Moim zdaniem zwolnienie trenera po trzech kolejkach to bezsensowna decyzja. Jeśli już, to trzeba było to zrobić po zakończeniu poprzedniego sezonu. Tak żeby nowy szkoleniowiec miał czas na przygotowanie zespołu. Poza tym działania tamtejszych działaczy wydają mi się chaotyczne. Jeszcze niedawno przymierzali się do polskich trenerów z doświadczeniem pracy w Niemczech. A nagle wzięli Hiszpana. Kto wie, może następnym razem sięgną po szkoleniowca z Hondurasu.

Za twoich czasów było tam normalnie czy raczej dziwnie?
– Za moich czasów zdarzyła się tam afera kotletowa. Mieliśmy przedmeczowy obiad, na który podano piersi kurczaka. Dużo tego było, więc nie wszystko zjedliśmy. A ówczesny trener Włodzimierz Gąsior chciał się chyba popisać przed prezesem i napisał do niego donos, że pięć kotletów się zmarnowało. Czyli z tą normalnością też różnie bywało…

PRZEGLĄD SPORTOWY

Frankowski ostatni raz wyrusza na łowy.

W najbliższą sobotę w Białymstoku będzie miał swój benefis. Tomasz Frankowski, jeden z najlepszych strzelców w historii ekstraklasy. Z tej okazji już we wtorek ukaże się przygotowana przez dziennikarzy „PS” książka o „فowcy Bramek” , której narratorem jest sam mistrz. Dziś publikujemy jej fragmenty. Podobno po moich chrzcinach któryś z wujków włożył piłkę do mojej kołyski. Podobno, bo nikt z rodziny tego nie pamięta. A już na pewno nie ja. W każdym razie historia brzmi ciekawie – napastnik, któremu piłka towarzyszyła od niemowlaka.
Piłka włożona do kołyski to raczej bujda, ale można powiedzieć, że zawsze była blisko mnie. Mieszkaliśmy przy ulicy Pułaskiego w Białymstoku, sto metrów od stadionu Gwardii. Potem przeprowadziliśmy się do rodziców taty, do kamienicy przy Ciepłej, niedaleko stadionu Jagiellonii. Jak widać, była mi pisana. Trzy lata po moich urodzinach na świat przyszedł Leszek. Nie wiem, czy mama marzyła o córkach. Tata żartował, że skoro on rządzi w domu, to muszą być synowie. Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa? Wyjazd na wieś do dziadków. Leszek, trzyletnie dziecko, gna za samochodem taty i wpada do otwartego szamba. Jakieś nadprzyrodzone siły sprawiły, że udało mi się go chwycić za czuprynę. Wydzierałem się o pomoc, aż usłyszała mnie mama i brata wyciągnęła (…)

Sobiech: Byłem cierpliwy i to się opłaciło.

Wydawało się, że podstawowy piłkarz Hannoveru 96 może liczyć na powołanie do reprezentacji na mecze z Czarnogórą i San Marino…
– Też tak myślałem, zwłaszcza, że byłem na ostatnim zgrupowaniu. Co prawda to nie mogło zaważyć, że znowu znajdę się w reprezentacji, no, ale liczyłem, że będę potrzebny. Cóż, teraz mógłbym powiedzieć, że jestem do dyspozycji, ale… nie mogę. W sobotę zszedłem z boiska w 70 minucie z naciągniętym mięśniem czworogłowym.

Ta kontuzja nie wyszła ze względu na brak powołania?
– Absolutnie. Chciałem dokończyć mecz z Mainz, ale noga bolała. W przerwie na spotkania reprezentacji muszę się podleczyć.

Znów wywalczył pan miejsce w podstawowym składzie Hanoweru. Tym razem na dłużej?
– Trener postawił na mnie i Mame Dioufa i nie powinien tego żałować. Gra nam się dobrze. Z Mainz obaj zdobyliśmy po bramce. Sądzę, że w następnej kolejce znów wyjdziemy razem w pierwszej jedenastce.

Apel dziennikarza PS: Selekcjonerze, odwagi!

Do odważnych świat należy. Waldemar Fornalik musi wygrać z Czarnogórą, żeby przedłużyć nasze szanse (realne, nie matematyczne) na wyjazd do Brazylii pisze فukasz Olkowicz w „Przeglądzie Sportowym”. Przyjeżdża wprawdzie lider grupy, w wyjazdowych meczach eliminacji jak na razie nieomylny (trzy zwycięstwa), ale na bojaźń już nie możemy sobie pozwolić. Selekcjoner musi zagrać va banque i zrezygnować z wystawiania dwóch defensywnych pomocników (Polanski, Krychowiak). Druga połowa meczu z Danią dała podpowiedź, jak zwiększyć kreatywność niekreatywnego z natury zespołu. Udało się dzięki wycofaniu do środka pola Mateusza Klicha i ustawieniu nad nim Piotra Zielińskiego. Ich współpraca idealna jeszcze nie była, ale dała promyk nadziei przed rozliczeniową dla biało-czerwonych jesienią. Świat dawno już odszedł od gry dwójką defensywnych pomocników. Postęp wymaga, żeby skupiać w jedenastce zawodników odpowiedzialnych za rozgrywanie, a nie rozbijanie.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama