Bohaterowie weekendu to wymieniani jednym tchem Michał Mak, Mateusz Mak oraz opisujący ich wyczyny redaktorzy Orange Sport, sympatyczny Mateusz Święcicki i nie mniej sympatyczny Rafał Kędzior. Najpierw popis dali bracia, którzy dzisiaj w pojedynkę we dwóch rozsmarowali legnicką Miedź. Kultura gry, jaką prezentują identyczne bliźniaki, zdecydowanie przerasta poziom I ligi, a w ślad za nimi idzie cały Bełchatów, jak na razie pewnie zmierzający do Ekstraklasy. W wysokiej formie pozostają również nasi koledzy z Orange, którzy prześcigali się w opisach zafundowanego przez Maków show. Szach i Mak. A na ławce Miedzi cisza, jak Makiem zasiałâ€¦
Jeśli mielibyśmy coś dorzucić do tych bardzo trafnych opisów – podwójny Big Mak, Mak-abra, rozbici w drobny Mak. Ulatowski i jego ekipa wprawdzie nie wyglądają tragicznie, starają się grać piłką, próbują kombinacji, mają kilka indywidualności, ale… no nie idzie. Cokolwiek robi trener, jakiekolwiek decyzje podejmuje, czy trafia z taktyką czy też nie – nie idzie. Nie chodzi nawet o brak szczęścia, ale o jakąś blokadę, która włącza im się w momencie, gdy mogą stworzyć zagrożenie pod bramką rywali. Pierwsza połowa to zero celnych strzałów w wykonaniu Miedzi, choć wielokrotnie podchodzili pod szesnastkę. Wszystko do tego momentu wyglądało świetnie – kiweczka, klepeczka. Ale wystarczy cień szansy, by puścić kogoś sam na sam, by dorzucić dokładną piłkę, by uderzyć po oknie – koniec. Łobodziński podaje w aut, Madejski strzela po trybunach, Garuch jest bezradny.
GKS z kolei – spokojnie, bez nerwów, jak na koszulkach: „keep calm, and pass to Mak”. Niezależnie który z braci akurat jest przy piłce – stwarza zagrożenie. Znakomita współpraca z Wacławczykiem i oczywiście między sobą, dynamika, wyszkolenie techniczne – to wszystko pozwala obu Makom bawić się grą. Luz, kreatywność, zero spinki – I liga ewidentnie im służy.
W pozostałych meczach bez rewelacji. Górnik puknął gładko GKS Katowice, ale nie wysnuwalibyśmy tutaj zbyt daleko idących wniosków na temat pracy w nowym klubie trenera Moskala – czerwona kartka w tym konkretnym wypadku ustawiła kompletnie mecz. Inaczej jest w wypadku Arki Gdynia, która dostała u siebie bęcki od Okocimskiego Brzesko. Delikatnie podśmiechiwaliśmy się z „Piwoszy”, że zespół który wzmacnia się Danielem Brudem powinien rywalizować z Polonią Warszawa o awans do trzeciej ligi, a nie o utrzymanie w pierwszej. Tymczasem Brzesko ograło zespół z podium, wcześniej urwało punkty liderowi z Bełchatowa, a w międzyczasie jeszcze zremisowało z faworyzowaną Gieksą. Największa niespodzianka początku sezonu? Niekoniecznie, bo doliczyć trzeba też Dolcan. Jasne, już wiosną mieli serię zwycięstw, po której zawitali nawet na podium, ale czternaście punktów w sześciu meczach to i tak powyżej oczekiwań, szczególnie biorąc pod uwagę rywali na rozkładzie. W weekend dołączyła do nich Flota z Baniakiem za sterami.
Tyle w ten weekend, za tydzień hicior, Termalica – Bełchatów. Wprost nie możemy się doczekać.