Weszło Retro. Carlos Henrique Kaiser, najgenialniejszy kanciarz w historii futbolu

redakcja

Autor:redakcja

30 sierpnia 2013, 12:29 • 7 min czytania

Przez telewizję Globo nazwany Forrestem Gumpem brazylijskiej piłki. Przez kolegę z drużyny, Ricardo Rochę, największym bajerantem, jakiego widział futbol Kraju Kawy. On sam siebie wolał nazywać „Kaiser”, po Beckenbauerze, z którym nie łączyło go zupełnie nic – ani pozycja, ani styl zachowania czy też gry. Jednak to była mocna ksywka. Robiła dobry branding. A w grze pozorów, w przewrotnym marketingu, był geniuszem jakiego nie widział futbol.
Myśleliście, że Oproiescu jest całkiem niezłym bajkopisarzem, bo potrafił naciągnąć na kontrakt klub w Emiratach, a Aalborg i Wisłę na testy? Dajcie spokój, najsłynniejszy rumuński student nie byłby godny pić z tej samej butelki whisky co Carlos Henrique. Brazylijczyk skutecznie naciągał na kontrakty zespoły przez blisko dwadzieścia lat, zaliczając w tym czasie takie firmy jak Botafogo, Flamengo, Fluminense, Vasco, Palmeiras. فączna liczba rozegranych spotkań w tych gigantach? Zero. Już Kaiser potrafił zadbać, żeby nikt nie wpuścił go na boisko.

Weszło Retro. Carlos Henrique Kaiser, najgenialniejszy kanciarz w historii futbolu
Reklama

Był jednym z setek chłopaków, którzy przewinęli się przez szkółkę Flamengo. Szybko polubił blichtr, jaki otacza piłkarza. Przynależność do „Fla” dawała mu popularność, wstęp na imprezy, a także względy u koleżanek. Młodzieżowiec z wielkiego klubu, na pewno potrafiący siebie sprzedać jako przyszłą gwiazdę, był wręcz siłą wciągany do ich łóżek, do tego otworem stały wszystkie kluby Rio. Problem w tym, że Kaiser nie nadawał się na grajka, miał należeć do tej milczącej większości, która choć pograła trochę w juniorach, tak potem powinna zająć się sprzedawaniem pocztówek albo graniem na akordeonie. Dzielny Carlos nie zraził się jednak taką drobną niedogodnością, jak kompletny brak umiejętności. Tak naprawdę specjalnie nie lubił piłki, tylko to co ją otacza, dlatego sam o sobie mówił: „chciałem zostać piłkarzem bez grania w piłkę”. Udało mu się. Pewnie jako jedynemu w historii, bowiem już nikomu więcej w czasach internetu to się nie uda. Wtedy jednak miał wielkie możliwości działania, korzystał na informacyjnym chaosie.

Kaiser był typem balangowicza, z którym każdy chciał przebywać. To był gość, od idealnej organizacji imprez – ktoś taki przyda się w każdej ekipie, bynajmniej kluby piłkarskie nie są tutaj ewenementem. Zdołał sobie zapoznać parę mniejszych lub większych gwiazdek, a potem gdy te szły do jakiegoś klubu, języczkiem u wagi co do podpisania kontraktu było danie testów Kaiserowi. Klub niewiele tracił, raptem jeden próbny kontrakt dla zawodnika, poza tym – a nuż się sprawdzi. Uznany zawodnik cieszył się, bo sprowadzał ze sobą dobrego kompana, który potrafił zadbać o to, by nikt z nim włącznie nie nudził się po godzinach.

Reklama

Koledzy go uwielbiali. W wywiadzie dla Globo sam wyjaśnia między innymi za co: „W tamtych czasach piłkarze nie mieli pozwolenia na opuszczanie hotelu przed meczem. Więc kilka dni zanim pojawili się w hotelu, zjawiałem się tam ja, wynajmowałem kilka pokoi i zatrudniałem kobiety by tam zostały. Więc gdy koledzy wreszcie przyjeżdżali, nawet nie musieli opuszczać hotelu by poznać fajne dziewczyny”. A to przecież tylko jedna ze zdradzonych przez niego historii, czy może dziwić więc, iż szybko w jego ferajnie znaleźli się gracze tej klasy, co Renato Gaucho, Edmundo, Romario czy też Branco? Im też potrafił wywinąć numer, przykładowo ten pierwszy raz chciał wejść do dyskoteki w Rio, ale od bramkarzy usłyszał, że jest już w środku; dla piłkarzy to jednak było po prostu zabawne, nikt się nie obrażał o takie historie. – Jest przyjacielem, wszyscy go lubiliśmy. I nigdy nikomu nie zrobił krzywdy- wspomina z uśmiechem Mauricio, z którym zawodnik grał w Americe. Wraz z takimi nazwiskami otworzyły się też drogi do wielkich klubów.

Image and video hosting by TinyPic

Nie miał problemu z treningami. Doskonale sobie na nich radził, całkowicie bowiem ich unikał. Strategia była prosta: pojawiał się w nowym klubie i początkowo dawał trenerom do zrozumienia, że potrzebuje kilku tygodni na dojście do optymalnej formy. Głównie więc w trakcie treningów wykręcał kółeczka wokół stadionu albo robił inne ćwiczenia rodem z fitness. Gdy ten bajer już się zestarzał i czas było na treningi z piłką – również znalazł rozwiązanie. „Miałem dogadane z kolegami, żeby któryś już chwilę po moim pojawieniu się w gierce zapozorował ostrzejsze zagranie. Wtedy zaczynałem zwijać się z bólu w agonii i następne tygodnie spędzałem na leczeniu kontuzji. Nie było wtedy skanerów MRI więc musieli mu uwierzyć”. Trenerzy i doktorzy zwykle uważali go po prostu za pechowca, gracza, który jest bardzo kontuzjogenny. Po okresie kilku miesięcy odprawiali go, życząc biedakowi wszystkiego najlepszego, a Kaiser szukał nowego klubu. Dzięki sporej siatce kontaktów znalezienie następnego frajera nie było trudne.

Nie jest wcale tak, że był nieuchwytny. Wpadł choćby w Botafogo na początku lat 90tych. Doceńmy jego kunszt: gdy był „kontuzjowany” chodził po stadionie rozmawiając przez telefon komórkowy, negocjując po angielsku kontrakty z agentami z europejskich klubów. Sęk w tym, że nic z tego nie było prawdziwe. Nikt nie dzwonił, bo i nie było na co – posiadał wyłącznie zabawkowy telefon. Jakby tego było mało, Kaiser nawet nie znał angielskiego – nikt wokół też jednak nie mówił w języku anglosasów, więc skąd mieli wiedzieć, że coś jest nie tak. Trenerzy i prezesi byli pod wrażeniem – na początku lat 90tych mieć komórkę to było coś z zupełnie innej bajki. Na to mogli sobie pozwolić gracze tylko wielkiego formatu, niezwykle więc taki gadżet imponował. Ten Kaiser to musi być ktoś, skoro ją ma – myśleli. W dodatku nazwy wielkich klubów, które rzekomo wydzwaniały… Działało na wyobraźnię, a Henrique wygrywał kolejne tygodnie. Jednak pewnego dnia jeden z fizjoterapeutów, który akurat znał trochę angielski, miał okazję usłyszeć „negocjacje” Carlosa. Naturalnie nie miały zupełnie sensu, zaintrygowany poszedł więc w dogodnym momencie sprawdzić ową komórkę i odkrył, że jest równie użyteczna, co sam zawodnik na boisku. W Botafogo mu podziękowano momentalnie, to jasne. Ale czy mieli zamiar chwalić się tym przed kimkolwiek? A po co? Ośmieszyć się w prasie, że zawodnik w taki sposób potrafił zrobić w konia ich wielki klub? Poza tym czemu mieliby pomagać konkurencji? niech Flamengo, Fluminense i Vasco też trochę pozmagają się z królem kanciarzy.

Podczas epizodu w Bangu prezes Carlos de Andrade wreszcie stracił cierpliwość. Kazał wystawić wiecznie kontuzjowanego gracza do składu, chociaż na ławkę. Trener Moises na dyskotece o 5 nad ranem zapewnił jednak zawodnika, że na pewno go nie wpuści na boisko, że może być spokojny. Mecz z Botafogo jednak się nie układał, Bangu przegrywało 2:0, wściekły prezes rozkazał wręcz trenerowi wpuszczenie gościa, po którego ponoć dzwoniło wczoraj na komórkę pół Primera Division. Co miał robić Moises? Owszem, mieli umowę na udanej imprezie, którą zapewne zorganizował mu piłkarz, ale nie będzie przecież ryzykował starciem z szefem, mecz i tak był już przegrany. Pętla zaciskała się wokół naszego bohatera, ale jak w holywoodzkim filmie potrafił w ostatniej chwili się wywinąć. Wykorzystał sprzyjające okoliczności. Kibice drużyny przeciwnej wyzywali ich przez prawie cały mecz, podczas rozgrzewki przed wejściem Brazylijczyk udał więc wielkie wzburzenie czymś, co powiedzieli. Potem wskoczył na płot i zaczął z nimi rywalizować na słowa, chciał się nawet bić. Zrobił się wielki zamęt, o wejściu na boisku nie było mowy, Kaiser został wyrzucony ze stadionu. Prezes był wściekły, żądał głowy piłkarza. Ale po rozmowie z zawodnikiem rozpierała go duma, dał też krętaczowi sześciomiesięczny kontrakt, by spokojnie zbudował formę. Jak to możliwe? Carlos Henrique sam wspomina: – Powiedziałem, że kibice nazwali go złodziejem. Ja im odparłem, że mój ojciec zmarł w wieku 13 lat, ale teraz mam nowego ojca, Carlosa de Andrade, i nie pozwolę go obrażać.

Wreszcie zawędrował i na Stary Kontynent, nawinąć na palec kilku Europejczyków. Do Ajaccio, grającego wówczas w Ligue 2, ściągnął go Fabio Barros: „Lubiłem go. Pomogłem mu przybyć na Korsykę”. Na pierwszy trening Kaisera przyjechali dziennikarze, kibice, było mrowie zainteresowanych by zobaczyć, jak prezentuje się brazylijska gwiazda ataku. Stary trik z udaniem kontuzji przy pierwszym kontakcie z piłką, a który tak długo doskonale działał, nie był w tej sytuacji możliwy. Umysł pracował jednak jak zwykle szybko, dlatego zanim zaczął się trening, Brazylijczyk wykopał wszystkie piłki w gęsto zapełnioną trybunę, rzekomo „na powitanie z kibicami”. Trener nie miał wyjścia, nie mieli dość piłek by zrobić normalny trening, dlatego zarządził dziewięćdziesiąt minut fizycznego rozruchu i ćwiczeń. W tym akurat Carlos po tylu latach kręcenia kółek wokół stadionu zdołał być już całkiem niezły, zaprezentował się więc znakomicie, kibice mieli nowego idola. Na drugim treningu było już tradycyjnie: myk, kontuzja, problem z nogą.

Jak udawało mu się przez lata, dzięki umiejętności zjednania sobie szatni i bystrości umysłu, funkcjonować na futbolowym rynku, zaliczając tak uznane marki, pokazuje tylko jak pod względem informacyjnym zmienił się świat – dziś to by się nie udało. Na pewno jednak legenda Kaisera, cesarza futbolowych bajerantów, będzie żyć przez lata. On sam, jak zwykle, spadł na cztery łapy. Jest prywatnym trenerem fitness i siłowni, wystarczy jeden rzut oka na poniższe zdjęcie, by powiedzieć, że warunki pracy ma nie najgorsze.

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama