Były piłkarz m.in. Numancii i Espanyolu, były szkoleniowiec Numancii, Oviero i Cartageny, a od niespełna dwóch tygodni – Korony Kielce. W pierwszym dłuższym wywiadzie dla polskich mediów Jose Rojo Martin „Pacheta” opowiedział o swojej trenerskiej karierze, a także planach na przyszłość w Kielcach. Co istotne – rozmowa odbyła się, zanim zobaczyliśmy cyrk, jaki w Koronie odstawia pan tłumacz, ale bez obaw – jeszcze będzie okazja, by ten temat poruszyć.
Jesteś świadomy, w jak trudnej sytuacji się znalazłeś?
To dla mnie nic nowego ani zaskakującego. Kiedy w lutym trzy lata temu przejmowałem Oviedo, walczyli o utrzymanie. Skomplikowana sytuacja, bo temu klubowi, mimo kiepskich wyników, kibicowało 12 tysięcy ludzi. Ściągając presję z zawodników udało nam się wtedy podnieść, a tu, w Kielcach, nie mam wrażenia, że zawodnicy są szczególnie zniesmaczeni. Muszę się szybko dostosować do nowego typu futbolu, ale zapewniam, że sytuacja mnie nie przerośnie. I wcale nie uważam, żeby było tak dramatycznie.
Wszyscy obawiają się, że będziesz chciał zmienić styl grania Korony na bardziej „hiszpański”, a ta drużyna uchodzi za zespół walczaków, bazujący głównie na agresywności.
Korona dalej musi grać bardzo intensywnie i ostro, kiedy nie ma piłki. Ale kiedy ją ma – potrzebna jest płynność i wszechstronność. Musimy też nauczyć się – co może być dość trudne – kiedy grać krótką piłkę, a kiedy długą. Największa różnica między polskim futbolem a hiszpańskim leży natomiast w rytmie gry.
Ze względu na brak jakości u polskich piłkarzy?
Niekoniecznie. Po prostu tutaj się gra tak, a tam inaczej. Mam wrażenie, że w Polsce między jedną akcją a drugą są za długie przerwy i niektórzy nie spieszą się, by odebrać piłkę. Mnie coś takiego zdecydowanie nie odpowiada. Nie rozumiem takiej gry.
Ile meczów Korony widziałeś?
Cztery ligowe, jeden sparing i skróty z meczów towarzyskich. Przez ten tydzień treningów obejrzałem też treningi rezerw i mniej więcej wiem, na czym stoimy. Jedyne, co mnie martwi, to sprawienie, jak wyciągnąć z tych zawodników maksimum ich możliwości. Staram się im przekazać, że – choć jesteśmy na ostatnim miejscu – to jeszcze nie doszło do żadnej katastrofy i nie musimy wpatrywać się w tabelę.
Ze względu na podział punktów?
Ogólnie. Po co mamy sprawdzać tabelę? Lepiej po prostu pokonać Piasta. Nic innego nas nie interesuje.
Zaskoczyła cię ta agresywność Korony?
Samą agresywnością nie wygrasz meczu. Nie można też walczyć o zwycięstwo za wszelką cenę, ale bez stylu. Jaki ma to sens? Mecze trzeba wygrywać, bazując na tym, co wypracowałeś, a nie na przypadku.
Wygrywanie bez stylu nie ma sensu na dłuższą metę?
Zawsze ma sens, ale na dłuższą metę więcej sukcesów osiągniesz, jeśli będziesz wiedział DLACZEGO wygrywasz. A jeżeli tego nie wiesz, to raz zwyciężysz, raz przegrasz i nie ma konsekwencji. Kiedy przekonasz zawodników do takiego myślenia, to na boisku będą się czuli zdecydowanie pewniej.
Ile czasu potrzebujesz, żeby ich przekonać?
Nie wiem, bo nie mam prawa wiedzieć. Być może zobaczysz mój wpływ już w pierwszym meczu, być może nigdy. Liczę, że wygramy już w poniedziałek, ale bazując na zaletach moich piłkarzy. Nie będę wymyślał jakichś nowych systemów, muszę dostosować się do tego, co mam. Gdybym wymagał od obrońców, by rzucali długie piłki na Sobolewskiego, popełniłbym błąd. Ale im szybciej poznam wszystkie mocne strony moich piłkarzy, tym łatwiej będzie mi się dostosować. Raz trzeba grać długą piłkę, raz krótką, raz zwolnić tempo, raz przyspieszyć…
A zdajesz sobie sprawę, ile mediów napisało, że przyjście Pachety oznacza wprowadzenie tiki-taki w Kielcach?
Popełniłbym błąd. Myliłbym się, gdybym wymagał od piłkarzy grania w stylu, którego nie znają. Nikt na świecie nie potrafi grać tiki-taki poza Barcą i reprezentacją Hiszpanii. Nikt! Real bazuje na czymś innym, Valencia na czymś innym, więc nie wymagajmy od każdego Hiszpana wprowadzania tiki-taki. Włosi pokazali, że można wygrywać bez większego posiadania piłki, Hiszpania – wręcz przeciwnie. Trzeba znaleźć odpowiednie rozwiązanie.
Planujesz jeszcze jakieś transfery? Do końca okienka został tydzień z hakiem.
Spokojnie, jesteśmy otwarci na różne rozwiązania. Najważniejsi są dla mnie ci, których mam w Kielcach, a reszta zostanie załatwiona w gabinetach. Nie marnuję swojej energii na transfery, tylko na rozwój moich obecnych zawodników.
Podczas pierwszej rozmowy z drużyną, słowo „respeto” powtórzyłeś chyba w każdej konfiguracji. Nie chciałeś trochę wygasić tej agresywności?
Agresywność nie ma żadnego związku z szacunkiem. Szacunek do rywala polega na tym, że jeśli możesz mu strzelić pięć goli, to strzelasz pięć. Gdybym strzelił trzy, okłamywałbym wszystkich. Ale wiesz, co mnie uderzyło w Polsce? To, jak dużym szacunkiem piłkarze darzą sędziów. Cieszy mnie to, bo szacunek zawsze jest odwzajemniany.
Ciężko za to wypracować szacunek szatni, jeśli porozumiewa się przez tłumacza.
Nie sądzę, żeby zajęło mi dużo czasu nauczenie się poleceń na treningu. Poza tym mam wrażenie, że rozumieją mnie od pierwszego dnia, mimo że mówię po hiszpańsku. Kiedy kogoś zachęcasz do pracy, język nie ma znaczenia. Zawodnik czuje motywację.
Ale jeśli na przykład będziesz krzyczał w przerwie meczu, to tłumacz ma krzyczeć razem z tobą czy powtarzać twoje polecenia normalnym tonem? Ciężko mi sobie to wyobrazić, naprawdę.
To naprawdę żaden problem.
Piłkarze Lecha, którzy pracowali z Jose Mari Bakero, otwarcie i pod nazwiskiem przyznawali, że tłumacz to kolejna bariera w szatni.
OK, sam przekaz może być trochę trudniejszy, ale jeśli zawodnik chce, to zrozumie. Kiedy wygrywasz, nie potrzebujesz usprawiedliwień, ale kiedy ich szukasz, to znaczy, że przegrywasz. I służą tylko po to, by ukryć wady.
To prawda, ale i tak uważam, że kontakt może być zaburzony.
Dlatego powiedziałem zawodnikom wprost: „jeżeli nie rozumiecie, to pytajcie. Wytłumaczę sto razy, jak będzie trzeba”. Tłumaczenie nie będzie żadnym problemem.
Wraz z twoim przyjściem w klubie pojawił się też nowy trener od przygotowania fizycznego, były rugbysta i podobno podczas pierwszego treningu niektórzy zawodnicy musieli zejść, bo wymiotowali. Nie przesadzacie z intensywnością w trakcie sezonu?
Nie, bo chcemy podnieść intensywność w trakcie meczów. Wszystko jest pod kontrolą i wiem, którzy zawodnicy w której minucie osiągają takie parametry, jakie będą mi odpowiadać. Chcę, żeby utrzymywali je jak najdłużej. Zdecydowanie dłużej niż teraz.
Sugerujesz, że zostali źle przygotowani do sezonu?
Nie, absolutnie! Nie wykorzystuj moich słów po to, by wywoływać jakiś konflikt. Nie, na to się nie zgadzam. Jeśli mówię, że chcę podnieść poziom zawodnika, to nie znaczy, że on jest w złej formie. Może być w świetnej, ale i tak jeszcze się rozwinąć. Parametry fizyczne możemy jeszcze poprawić, ale wydaje mi się, że różnicę będzie robić przede wszystkim mentalność. A praca Michała (trenera przygotowania fizycznego) jest kluczowa przy dalszej ewolucji. I mam stuprocentowe przekonanie, że wszystko świetnie zmierzyliśmy.
W jaki sposób w ogóle dostałeś się do Korony?
AFE, czyli Związek Hiszpańskich Piłkarzy ściągał do Polski zawodników za pośrednictwem polskich agentów. Dzięki turniejowi FIFPro w Holandii, na którym prowadziłem hiszpańska kadrę AFE, nawiązaliśmy kontakt z Polakami i tak to wszystko się potoczyło. Spodobała mi się perspektywa pracy z Koroną, a jako że nie dostałem żadnej satysfakcjonującej oferty z Hiszpanii, zdecydowałem się na wyjazd. Mam też wrażenie, że hiszpańscy trenerzy coraz mniej obawiają się emigracji, a w Koronie przy takich władzach i sztabie szkoleniowym może powstać interesujący projekt.
To musi być spory zawód, że nikt nie dał ci szansy w Hiszpanii.
Nie, bo mogłem tam pracować, ale nie były to projekty, które dawałyby mi satysfakcję. Jak Korona się do mnie zgłosiła, zacząłem szukać szczegółowych informacji i ta opcja podobała mi się coraz bardziej. Gdybym powiedział, że przyjechałem tu dlatego, że nikt mnie nie chciał w Hiszpanii, to bym skłamał. Jestem w Kielcach, ponieważ tego chciałem.
Zastanawiam się, jak ocenić twoją trenerską karierę w Hiszpanii. Z jednej strony pewne sukcesy osiągałeś, z drugiej strony kluby cię zwalniały. Na przykład z Numancią spadłeś, ale nikt nie oczekiwał, że się utrzymasz…
To może wszystko wytłumaczę po kolei… Numancię przejąłem, gdy zajmowała ostatnie miejsce w Primera Division i miała za sobą pięć kolejnych porażek. Pierwsze dwa mecze przegraliśmy, potem pokonaliśmy między innymi Valencię, Malagę i Recreativo. Zaliczyliśmy piętnaście meczów, w których zdobyliśmy piętnaście punktów, więc może nie tak dużo, ale sezon wcześniej z 38 punktami na 38 meczów mógłbyś się utrzymać. Kolejnym moim klubem, już dwie ligi niżej, czyli w Segunda B, było Oviedo, gdzie stadion z tymi dwunastoma tysiącami naprawdę się gotował. Zanim przejąłem klub, wygrali pięć meczów z trzynastu, potem – w trzynastu kolejnych zaliczyliśmy dziesięć zwycięstw i dwa remisy. W kolejnym roku zbudowaliśmy mocny skład, ale od stycznia nie dostawaliśmy pensji. Pięć miesięcy. I liczyłbyś na sukces w takich okolicznościach?
Ciężko przekonać do siebie zawodników.
Bardzo ciężko. Może ci się udać, ale po pierwsze – musisz wiedzieć, z kim walczysz, po drugie – jaki masz budżet. Znaleźliśmy się w grupie pięciu drużyn – z których awansowały dwie – czyli bardzo mocnej. I na koniec Cartagena, którą przejąłem w grudniu zeszłego roku. Drużyna zajmowała piąte-szóste miejsce. Przez cały sezon szliśmy do góry, ale w końcówce straciliśmy pozycję lidera. Wtedy prezes podjął decyzję o zwolnieniu mnie.
Decyzję chyba nie do końca zrozumiałą.
Dziwną. Zaskoczyła wszystkich. Do dziś nie wiem, dlaczego mnie zwolnili. Zawsze będę wdzięczny kibicom Cartageny, bo do dziś mnie wspominają. A czas pokazał, że decyzja prezesa nie była trafiona. Dlaczego? Nie wiadomo, czy ze mną by awansowali, czy nie, ale beze mnie im się nie udało. Wszystko jasne.
Tutaj, jeśli stracisz pracę po serii kiepskich meczów w słabej drużynie, ciężko jest wrócić na rynek. Nie bałeś się tego?
Nie.
A w Hiszpanii jest na dodatek zdecydowanie więcej trenerów.
Tylko dobra praca pozwala ci na pozostanie w piłce hiszpańskiej – ja, jak już wspomniałem, miałem taką możliwość, ale te projekty mnie nie satysfakcjonowały. Rafa Benitez pracuje dziś w absolutnie topowych klubach, a wcześniej też go zwolniono w Segunda. Niezależnie od tego – był, jest i będzie wyznacznikiem dla wszystkich hiszpańskich trenerów. Czyli rozumiesz – mogą cię wyrzucić, ale nie przestajesz być dobrym szkoleniowcem.
Ale pracę oceniasz według wyników i jeśli ktoś widzi, że zostałeś wyrzucony, to może być ciężko o kolejną pracę.
Dlatego trzeba poznać ludzi i kluby. Niektóre sytuacje mogą być niezrozumiałe i tylko prezesi wiedzą, dlaczego je podjęli. Czas oceni, czy były trafne. Mnie w Cartagenie nie pozwolili zagrać w play-offach o awans i popełnili błąd, bo nie awansowali. W ośmiu ostatnich meczach nie przegraliśmy ani razu, a drużyna, która awansowała, czyli Real Jaen, remisował wszystkie po kolei. Tak można było się przedostać do play-offów.
Sytuacja hiszpańskich trenerów w niższych ligach jest coraz trudniejsza ze względu choćby na takie sytuacje, jaką zastałeś w Oviedo?
Obie drużyny, które przejąłem po Numancii, są chyba jednymi z najtrudniejszych do prowadzenia w Hiszpanii. Ze względu na rozmiar klubu i aktualną sytuację sportową. W Cartagenie też mieliśmy problemy z pensjami od lutego do kwietnia. Potem zwrócili wszystko, ale praca w takich warunkach jest skomplikowana. Wymagają, byś wygrywał w każdym meczu, ale kiedy jeden z filarów, który podtrzymuje drabinę, zaczyna się chwiać, to trudno ją utrzymać. Tak było w Oviedo i Cartagenie. Do obu klubów mam pełen szacunek , ale jeśli ktoś liczy na same zwycięstwa, to wszystkie filary muszą być w stu procentach stabilne.
Ale też dobrze wiesz, że te drabiny spadają w Hiszpanii po kolei, także w Primera Division.
W Primera mimo wszystko zdarza się to rzadziej, tam raczej płacą na czas. To fakt – niektóre kluby miały ciężką sytuację, np. Deportivo La Coruna. Natomiast zawodnicy, ze względu na pewne gwarancje, pieniądze i tak dostają. W niższych ligach dramat jest dużo większy. Wprowadza się coraz bardziej szczegółowe kontrole finansowe i powoli wracamy na drogę, która pozwoli nam uzdrowić sytuację płacową w piłce hiszpańskiej.
Przewiduje się, że kryzys w Hiszpanii zakończy się w 2018 roku, a co z samą piłką? Nie sądzisz, że póki Barcelona i Real będą się dzielić prawie wszystkimi prawami telewizyjnymi, to ucierpią na tym wszyscy?
Im więcej pieniędzy porusza się po rynku La Liga, tym więcej dociera na niższe szczeble. To łańcuch.
Ale z Realu i Barcelony ta kasa nie schodzi tak często niżej.
Te kluby są motorem naszej piłki. Sytuacja jest trudna, ale futbol to wciąż temat większości rozmów w Hiszpanii, a najczęściej sprzedawany dziennik to „Marca”, gazeta sportowa. Piłka jest królem wśród sportów.
A propos „Marki”… Wspomniałeś mi przed wywiadem, że w Hiszpanii rozmawiałeś z dziennikarzami głównie na konferencjach prasowych, żeby nikt nie przeinaczał twoich słów. Miałeś z tym jakieś problemy?
Wielu trenerów nie udziela wywiadów, bo czasem ktoś coś wyciągnie z kontekstu lub źle zrozumie. Jeśli porozmawiasz z dziennikarzem osobiście, jeden na jeden, a potem będziesz tym zdegustowany, to po co masz to robić ponownie? Po konferencji niczego nie nadinterpretujesz, ani nie wyciągniesz z kontekstu, bo wszyscy słuchają tego samego.
Marcelo Bielsa, który prowadził cię w Espanyolu, nauczył cię tego?
O Marcelo trzeba powiedzieć jedną rzecz. Ten facet przekonuje. Przekonuje we wszystkim, co robi, mówi… Wszyscy są do niego przekonani – zawodnicy i asystenci. My, trenerzy, wszyscy o tym marzymy – żeby móc umieć przekonywać. Bielsa nauczył mnie wszystkiego w tej grze. Jak być rozsądnym, autokrytycznym… „Convencer” to słowo klucz. Potrafi cię przekonać, bo wszystko, co robi, jest spójne i konsekwentne. Nie wątpi w nic, co sobie zaplanował. Nie zmienia metod zależnie od wyników. Jego wnioski są fenomenalne. Bielsa to geniusz. Nie chcę pomylić daty… To chyba był 28 maja 2013 w Lezamie. Tej konferencji prasowej po prostu trzeba posłuchać. Godzina i dwanaście minut. To jak lekcja futbolu. Chyba wrzucili to na stronę Athletiku Bilbao. Poszukaj i obejrzyj.
Mnie w Bielsie zaskoczyło, jak podchodzi do swoich zawodników. Pyta o ich problemy prywatne, sugeruje pomoc, a do niektórych nawet podchodzi z pytaniem: „czy jest pan szczęśliwy?”.
Nie ma innego sposobu na ustabilizowanie formy zawodnika, niż kontrolowanie jego sytuacji rodzinnej, odpoczynku, odżywiania się, wysiłku… Nad wszystkim trzeba panować, bo w przeciwnym razie piłkarz upadnie. Tutaj jeszcze nie przeprowadziłem zbyt wielu prywatnych rozmów, ale zawodnik musi wiedzieć, że jeśli miał kiepską noc, bo coś się stało jego rodzinie, to powinien mi o tym powiedzieć, bo co jeśli rozsypie się na treningu? Wolę stracić piłkarza na jeden trening niż na kilka miesięcy. Najważniejszy jest człowiek, a nie zawodnik. I jeśli dbasz o człowieka, wtedy rośnie jako piłkarz. W przeciwnym razie – będzie przeciętny.
Kolejna lekcja Bielsy.
Wierzę w takie metody, dlatego mówię – można być konsekwentnym, twardym, ale też serdecznym.
Też będziesz przeprowadzał takie rozmowy z piłkarzami?
Oczywiście. Jeśli nie będą mi mówić o swoich kłopotach, wszyscy na tym stracimy. Sami byśmy się okłamywali. Jednego poproszę o rozmowę przed treningiem, drugiego po, trzeciego w korytarzu… Może teraz, jak wyjdę z wywiadu, to jakiś zawodnik będzie na mnie czekał? Muszę być na to gotowy. Chcę żyć dobrze ze wszystkimi – piłkarzami, trenerami, działaczami, innymi pracownikami klubu, prasąâ€¦
Nie będzie tak łatwo, żeby się przed tobą otworzyli. Na pewno dużo trudniej niż w Hiszpanii.
Ale tam też nie wszyscy się przede mną otwierali. Czasem masz z kimś „feeling”, czasem nie. Ale nie sądzę, żeby to był problem – jeśli komuś zaufasz i go nie zdradzisz… Moja lista konfliktów jest pusta. Unikam tego.
Zamierzasz wprowadzić jeszcze jakieś zasady w Koronie, których wcześniej tu nie było?
Zamierzam się dostosować. Na pewno coś zmienię, ale jeśli w klubie tłumaczą mi, jak wyglądają zgrupowania przedmeczowe i do mnie to trafia, to po co miałbym to naruszać? Wiele rzeczy mi tu naprawdę odpowiada. Na przykład fakt, że każdy z zawodników pierwszej drużyny może zagrać w rezerwach. W Hiszpanii to możliwe tylko w przypadku piłkarzy poniżej 23. roku życia, a tutaj pod tym względem jest świetnie! Jeśli ktoś właśnie zakończył rehabilitację, to idealnym wyjściem byłoby wystawienie go w rezerwach, a nie od razu w pierwszym składzie. Podoba mi się też – co w Hiszpanii jest nie do pomyślenia – że przy większym słońcu sędzia zarządza przerwę na picie po dwudziestu kilku minutach.
Moim zdaniem to bzdura. Sportowiec nie wytrzyma 45 minut bez przerwy?
A co jeśli pojawią się problemy, gdy zawodnik nie będzie nawodniony? Jeśli zemdleje?
Prawie nikt tego jednak nie robi.
To prawda, nigdzie wcześniej tego nie widziałem. Dla mnie to naprawdę dobry pomysł. Piłkarz jest przygotowany do biegania przez 45 minut, ale to jedynie środek zapobiegawczy, a nie rozwiązanie problemu.
Kolejna sprawa – zgrupowania przedmeczowe. W Hiszpanii niektórzy, choćby Guardiola, od tego odchodzą. Tutaj są one regułą.
Jest wiele badań, które udowadniają, że to dobry pomysł i… równie wiele, które mówią coś przeciwnego. Wierzę w logikę. Nie podoba mi się np. organizowanie treningów dzień po meczu. Lepiej dać zawodnikom trochę oddechu, pozwolić wyczyścić głowę, a dwa dni później spotkamy się na nowo, już z pełną analizą. Zgrupowania? Guardiola z nich zrezygnował, bo w Barcelonie grali co trzy dni, więc musieliby prawie cały tydzień spędzać w hotelu.
Gdyby Korona grała w europejskich pucharach, to też byś je odpuścił?
Starałbym się unikać domowych zgrupowań. Jeśli gramy o 18, to o 13 jemy, potem siesta i wracasz. To wyjście wydaje mi się idealne, bo masz kontrolę nad posiłkami i odpoczynkiem. Ale jeśli drużyna powie mi wprost: „trenerze, wolimy zostać w domu”, to dlaczego miałbym nie zwrócić na to uwagi?
Część trenerów nie zwróciłaby.
Ja zwracam uwagę na wszystkich.
A do alkoholu jakie masz podejście? W Hiszpanii szkoleniowcy pozwalają piłkarzom na winko przy obiedzie.
Raz jeszcze – najważniejsza jest konsekwencja. Jeśli złożysz obietnicę zawodnikowi, a potem albo jej nie dotrzymasz, albo dotrzymasz, ale… pomnożoną razy dziesięć, to jasne, że podejmiesz bardzo złą decyzję. Co zrobimy z alkoholem? Ten temat załatwi się sam. Piłkarze wiedzą, że teoretycznie to złe, ale jeśli wyjdziemy na kolację, to dlaczego miałbym im nie pozwolić na piwo? Póki nie piją piętnastu na raz, nie ma problemu. Lampka wina to nic złego, trzy butelki – inna sprawa.
W polskiej piłce dużo większym problemem jest hazard.
Tak, to spory problem. Jeśli zawodnik traci wielką kasę w kasynie, to dzień później nie ma warunków, by trenować. Nie jesteśmy w stanie tego kontrolować i nie wiem, jak poważny jest ten problem ani w polskiej piłce, ani w Koronie. Dlatego powtarzam, że trzeba kontrolować problemy rodzinne i inne parametry. Wszyscy piłkarze reagują tak samo – Polacy, Hiszpanie i inne narody. A mnie zależy na utrzymywaniu serdecznych kontaktów. Tak pojmuję życie.
Bardzo optymistycznie podchodzisz do tego wszystkiego.
Czekają nas ciężkie dni, ale to optymizm zaprowadził mnie do Polski. Kiedy mnie zatrudniano, zwrócono uwagę, że potrafię wyciągać drużyny z kłopotów. Zarówno Oviedo, jak i Cartagenę. To był jeden z kluczowych czynników w negocjacjach – że moje zespoły idą do przodu. Po to przyjechałem do Polski.
Cieszysz się marką „ratownika”?
Nie, nie o to chodzi. Zostało przecież jeszcze bardzo dużo czasu. Korona rozegrała dopiero cztery mecze. Mamy wiele alternatyw – pomocników twardych i kreatywnych, stoperów statycznych i szybkich… Opcji jest dużo.
Często podkreślasz, że najważniejsza w tej pracy jest konsekwencja. Nie masz wrażenia, że zabrakło jej klubowi, skoro wyrzucił trenera po czterech kolejkach i postawił na kogoś o zupełnie innej charakterystyce?
Oczywiście, że nie. Korona właśnie pokazała tę konsekwencję! Klub się rozwija, a moim celem jest, żeby – kiedy odejdę – był jeszcze lepszy. I tak samo zawodnicy. Wszyscy, którzy ze mną pracują.
Cel na ten sezon, jeśli chodzi o tabelę?
Wygrać z Piastem.
A długofalowy?
Długofalowe nie mają sensu. Mogę mieć plan treningów i całą metodologię na dłuższą metę, ale nie mogę planować wyników. Liczy się tylko wygranie w najbliższy weekend. Rozmawiamy wyłącznie o Piaście Gliwice. Już teraz jednak widzę, że w rezerwach jest kilku bardzo interesujących zawodników. A w pierwszej drużynie jest jeden świetny piłkarz, który może podbić ligę.
Chcesz ich zmotywować.
Powiem tak – nie jeden zawodnik mnie tu oczarował, ale nie podam nazwisk, bo nie przyniosłoby to niczego dobrego. Wiem tylko, że niektórzy poradziliby sobie w Hiszpanii, bo są przyzwyczajeni do piłki kontaktowej, a tam takiej nie ma. Najważniejsza jest szybkość myślenia, reakcja. Tam liga wymaga szybkiego reagowania, więc przeciwnik nawet może nie zdążyć dobiec. Piłkarze Korony nie mają złej techniki, ale muszą grać i myśleć szybciej.
Kreatywności nie wypracujesz przez kilka tygodni.
Nie mówię o kreatywności, tylko o szybkości myślenia. Jeśli będę w stanie przewidzieć, co się wydarzy, nie muszę być wyjątkowo kreatywny. Możesz mieć najszybszego zawodnika na boisku, ale najwolniejszego w myśleniu. Przeciwieństwem był Guardiola. Technicznie był cudowny, a fizycznie? Nie. Ale szybkość jego umysłu była nieprawdopodobna. Dla mnie to chyba największe wyzwanie w Kielcach – żeby zawodnicy zaczęli szybciej myśleć, a kolejne akcje mieli przygotowane w głowie. Z czasem mam nadzieję, że nam się to uda. W tej chwili jestem pochłonięty pracą, by jak najszybciej wskoczyć na właściwe tory. Praktycznie żyję w klubie.
Przyjechałeś sam?
Tak.
Rodzina nie dołączy?
Zależy, jak to wszystko się potoczy, ale jestem pewien, że prędzej czy później żona i 15-letni syn do mnie dołączą. Skoro jestem żonaty od 25 lat, to nie wyobrażam sobie innego scenariusza. Gorzej z córką, która ma 20 lat i studiuje. Ale nie chcę rozmawiać o trudnościach ani o rzeczach, które nie nastrajają mnie pozytywnie.
To takie typowo niepolskie.
Szkoda energii na ludzi, którzy nie są dla mnie pozytywni. Przecież ich nie zmienię.
Czyli nie będziesz narzekał, że nie masz w Kielcach lotniska, jak to zwykł postępować jeden z czołowych polskich trenerów?
I co? Zbudował to lotnisko? Odstawiam takie myśli na bok i robię swoje.
Dużo takich myśli musiałeś odstawić w Kielcach na bok?
Na razie nie. Wszystko wygląda bardzo dobrze, mam fantastyczne relacje z klubem, wszyscy traktuję mnie tak, że mogę im tylko podziękować. Jeśli potrzebuję pomocy, to otrzymuję ją z każdego miejsca. Każdego! Muszę tylko odwdzięczyć się pracą. I nie chodzi tu o to, że mam pracować dużo – płacą mi za dobrą pracę i właściwe decyzje.
Przejąłeś Koronę, a nie Legię czy Lecha…
I jestem szczęśliwy, nie zamieniłbym Korony na żaden inny klub. Jestem szczęśliwy, a wiesz, co zaskoczyło mnie najbardziej? Ł»e ludzie są tu tak dobrze wychowani! Kiedy ktoś prosi cię o zdjęcie, to podchodzi, przyciąga do siebie i pstryka. A tutaj? Pełna kultura i szacunek.
Pozostaje tylko przekonać piłkarzy, jak to często powtarzasz.
Myślę, że do końca tygodnia przekonają się, że zależy nam na sukcesie. Zalety trzeba eksponować jak najczęściej, a wady ukrywać i poprawiać. I powtarzać, powtarzać, powtarzać… Jeśli masz dobry strzał, to strzelaj jak najczęściej! Jeśli dobrze uwalniasz się od krycia – ćwicz to, kiedy tylko się da! Chciałbym, żeby wszyscy ćwiczyli różne zagrania, ale niektóre napastnik powinien wykonać sto razy, a obrońca dziesięć. Snajper jednak też powinien potrafić np. po stałym fragmencie wyprowadzić akcję zamiast stopera, ale aby praca między liniami wyglądała bardzo dobrze, potrzebne są lata pracy.
Korona się utrzyma?
Nie mam wątpliwości. Ale myślmy o Piaście.
Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA